Скачать книгу

się rozładowała?

      – Zatrzymało? Gdzie? – Pewność została zastąpiona przez irytację. – Nie ma jej w pracy, nie ma u żadnego znajomego, rozpłynęła się!

      – Nie dzwonili też ani z policji, ani z żadnego szpitala.

      – I to ma być pocieszenie?

      Klara przyciągnęła brata do siebie. Kiedy z niechęcią się odwrócił, zobaczyła w jego oczach pustkę. Odkąd dorośli, nigdy nie widziała, żeby płakał, a teraz nieupilnowane łzy zostawiły skrzące ścieżki na nieogolonych policzkach. Straciła już wszystkie pomysły na to, żeby dodać mu sił. Każdy, który przychodził jej teraz do głowy, brzmiał albo banalnie, albo zupełnie nieprawdopodobnie. Westchnęła.

      – Nic nie poradzimy – odezwała się po chwili. – Musimy czekać, a ty powinieneś odpocząć. Od wczoraj nie spałeś.

      – Odpocznę, kiedy Marta wróci do domu i położy się ze mną do łóżka.

      – Nie bądź dziecinnie uparty.

      Wolski gwałtownie odsunął ją od siebie i przemaszerował przez pokój do szklanego stolika. Bezceremonialnie wychylił całą zawartość szklanki i odwrócił się w stronę siostry.

      – Jeżeli masz być pretensjonalna – wycedził, zaciskając palce na grubym szkle – powinnaś już pójść. Rozumiesz?

      – Robert… Po prostu się martwię. O Martę, ale też o ciebie.

      Klara rozłożyła z rezygnacją dłonie. Po chwili nerwowym ruchem założyła za uszy krótkie blond włosy. Była kruchą trzydziestosześciolatką, z lekko zadartym nosem, pogodnymi niebieskimi oczami i zarysem małych piersi pod rozciągniętym oliwkowym swetrem. Wolski od lat starał się polepszyć ich długo oziębłe relacje. W tym momencie nie panował jednak nad emocjami.

      – Przed chwilą chciałaś, żebym się napił – wymamrotał, ledwie otwierając usta – teraz zachowujesz się, jakbym był gówniarzem pod twoją opieką. Starasz się mnie pocieszyć, a w rzeczywistości tylko mnie wkurwiasz tym pustym gadaniem.

      Przerwał mu piskliwy dźwięk dzwonka domofonu. Mężczyzna przez chwilę zastygł w bezruchu, wreszcie przypominając dzikie zwierzę, rzucił się w stronę korytarza. Ślizgając się na terakocie, dopadł do słuchawki i wyszarpał ją z widełek.

      – Słucham! – wrzasnął.

      Odpowiedziała mu cisza. Umieszczenie domofonu w miejscu, z którego nie było widać podwórza, zawsze uważał za skrajną głupotę. Od pewnego czasu planował zainstalowanie na bramie kamery, ale Marta traktowała to jako fanaberię, na którą szkoda pieniędzy.

      – Słucham! – krzyknął jeszcze raz.

      Tym razem czekał na odpowiedź jedynie ułamek sekundy. Bezwiednie wypuścił słuchawkę, pozwalając jej opaść na skręconym kablu, i popędził w stronę drzwi. Zamki były otwarte. Nie zwracając uwagi na to, że jest boso, wybiegł na zewnątrz i skierował się ku bramie. Nie czuł, że jego stopy brną w lodowatej rosie, a po chwili kaleczą się o ostre kamienie podjazdu. W sprinterskim tempie dopadł do skraju ogrodzenia i wybiegł na ulicę.

      Głośno dysząc, rozejrzał się po rozświetlonej przez pojedyncze latarnie okolicy. W oddali dostrzegł reflektory oddalającego się samochodu, poza tym dzielnica była całkowicie pusta. Mieszkańcy większości pobliskich domów zapewne już spali, a jedyną oznaką istniejącego życia było regularne szczekanie okolicznych psów.

      Robert Wolski sztywnym krokiem przeszedł wzdłuż chodnika. Starał się przeniknąć wzrokiem ciemność pobliskiego parku, lecz poza drżeniem pojedynczych liści nie dostrzegł najdrobniejszego ruchu.

      Zrezygnowany zawrócił w stronę bramy. Dopiero wtedy jego spojrzenie przykuła jasna płaszczyzna przedmiotu wystającego ze skrzynki na listy. Podszedł do niej i uzmysłowił sobie, że musi to być skraj dużej koperty tkwiącej w środku. Nie mogła zostać wysłana pocztą. Znajomy listonosz na bieżąco informował go o każdej przesyłce i upewniał się, że Robert będzie mógł ją odebrać. Praktycznie nigdy niczego nie zostawiał w skrzynce, poza ulotkami reklamowymi.

      Wolski przez chwilę nie mógł się zdecydować, co robić. Jeżeli w kopercie był list od porywaczy, może powinien najpierw zawiadomić policję? Tylko kto mógł chcieć porwać Martę? Na pewno nie dla okupu. Poza tym gdyby to był list na przykład z ZUS-u wrzucony przez pocztowca na zastępstwie, zbłaźniłby się. Nie było rady. Nie było też czasu do stracenia.

      Ostrożnie wyjął kopertę, rozerwał ją i drżącymi palcami wyszarpał złożoną na pół kartkę papieru. Rozłożył ją, szukając światła pobliskiej latarni.

      Zadrżał na widok szeregu wyciętych z gazet i równo wklejonych liter. Przez chwilę nie mógł się na nich skupić, a jego mózg analizował je jako chaotyczny zapis obrazków.

      Z otumanienia wyrwał go odgłos kroków idącej podjazdem Klary. Obrócił się, dopuszczając do kartki więcej światła, i przebiegł po niej wzrokiem. Treść nie pozostawiała żadnych wątpliwości:

      Proszę mi wybaczyć. Tak bardzo jak Pan chcę, żeby przy mnie została.

      Podpisano: X XXX.

      3

      Poznał Martę osiemnaście lat temu. Była sama końcówka lat dziewięćdziesiątych. Zmierzch ery Pegasusa, Atari, gum Turbo i kaset wideo. Zmierzch czasów, które mógł teraz nazwać beztroską młodością. Mimo wszystko nie czuł do nich łzawego sentymentu, który wywoływałby lawinę przyjemnych wspomnień. Wręcz przeciwnie. Dzieciństwo spędzone w podlubelskim miasteczku, które od młodości zasysało w swoje podwórka, krzaki i bramy, jedynie cudem nie zakończyło się katastrofą. W wieku dwunastu lat po raz pierwszy wlał w siebie wódkę, niedługo później wstrzyknął jakiś gówniany narkotyk.

      Do szkoły chodził niewiele albo wcale. Co z tego, że wzywali jego matkę, skoro nie mogła sobie z nim poradzić. Ojciec zasuwał w fabryce po czternaście godzin, więc po powrocie nie miał nawet siły go sprać. Teraz wiedział, że w rzeczywistości pracował kilka godzin mniej, a później zwyczajnie chlał, ale to też odbierało mu wychowawczy animusz. Matka sprytnie zakryła alkoholizm pracoholizmem.

      Nieszczęśliwy wypadek ojca też zapewne wynikał z umiłowania do trunków. Spadł z platformy podnośnika wyciągniętej na wysokość trzeciego piętra. Mimo lądowania na betonie jakimś cudem przeżył. O kocie powiedziałoby się wtedy, że stracił jedno z żyć. Jego ojciec stracił jedynie czucie od pasa w dół i pracę. Renta w żałosnej wysokości nie wystarczała na zakup lekarstw i środków pielęgnacyjnych. Mimo wszystko upadek ojca otrzeźwił go i postawił na nogi.

      Nie było rady. Matka musiała pójść do pracy. Wieczna kura domowa i zrzędliwa plotkara nie mogła jednak przebierać w ofertach. W tych paskudnych latach dziewięćdziesiątych nie miała możliwości żadnego legalnego zarobku, a budżet domowy wołał o pomoc. Co za eufemizm. To ich żołądki wołały o coś lepszego od chleba i salcesonu. A jak wiadomo, głód wymusza zdecydowane działania. Do tego jego siostra miała iść w przyszłym roku na studia, a to był dodatkowy wydatek. Wszelkie ambicje matki skupiły się na niej. Jego przyszłość już dawno uznała za straconą.

      Wtedy gdy cały świat mówił o sklonowaniu owcy Dolly, udało im się sprzedać mieszkanie. Zawiły stan prawny zakładowego lokum ojca obniżył cenę do poziomu śmieszności. Tyle że dla nich to była fortuna. Pozwoliła wynająć małą kawalerkę na obrzeżach Lublina i wprowadzić do menu kilka nowych produktów. Tak więc era Pegasusa, Atari, gum Turbo i kaset wideo kojarzyła mu się zupełnie inaczej. Dla niego prawdziwy przełom tysiąclecia nadszedł wtedy, gdy poznał Martę. Naiwne i słodkie wspomnienie. Pieprzona melancholia oparta na projekcji

Скачать книгу