ТОП просматриваемых книг сайта:
Cywilizacja komunizmu. Leopold Tyrmand
Читать онлайн.Название Cywilizacja komunizmu
Год выпуска 0
isbn 978-83-7779-136-3
Автор произведения Leopold Tyrmand
Жанр Биографии и Мемуары
Издательство OSDW Azymut
W demokracjach pojęcie legalności jest ściśle sprecyzowane, a zarazem bardzo szerokie. Człowiekowi i obywatelowi wolno jest wszystko, co nie jest przestępstwem i nie popada w kolizję z prawem. W komunizmie to jest legalne, co partia komunistyczna uznaje za legalne, całkiem niezależnie od oficjalnie skodyfikowanych i obowiązujących praw. Partia zaś ma zwyczaj nieustannych zmian swych zasad legalności, ciągłego stwarzania i mnożenia nowych praw i przepisów, najczęściej popadających w sprzeczności i konflikty z już istniejącymi, których zniesieniem czy unieważnieniem nikt się nie kłopocze. I tak, jednego roku wychodzi zakaz posiadania domów wyższych niż dwa piętra, następnego roku zostaje on zmodyfikowany do trzech pięter, wobec czego ludzi się jeszcze karze za przestępstwa wobec przepisu zeszłorocznego, który już jest nieważny, po to aby w roku następnym wrócić do zasady sprzed trzech lat, co sprawia, że w tym chaosie oskarżonym i ukaranym może być każdy, nawet właściciel jednoosobowego namiotu. W rezultacie, człowiekowi w komunizmie nic prawie nie wolno, a to, co dozwolone, tonie we mgle dwuznaczności i dowolności interpretacji, z których każdy urzędnik i każdy milicjant może robić najdogodniejszy dla siebie użytek. Brak dowodu osobistego, który się zapomniało w domu, może być uznany za ciężkie przestępstwo przez źle usposobionego przedstawiciela władzy, podczas gdy kradzież kilku maszyn z państwowej fabryki może być wy interpretowana jako usprawnienie produkcji. Wprawdzie konstytucje komunistyczne stwierdzają dumnie, że praca jest przywilejem, nigdzie nie jest powiedziane, że próżnowanie jest zakazane, lecz gdy ktoś, kto nie jest emerytem lub chorym, nie pracuje, otacza go atmosfera nielegalności. Zresztą nikt nigdy nie przyznałby się do tego, że nie pracuje, i każdy szuler czy sutener ma w kieszeni formalne zaświadczenie, zaopatrzone w niezliczone urzędowe pieczęcie, że jest hydraulikiem bądź sprzedawcą w państwowym sklepie wózków dziecięcych. Kawiarnie w stolicach komunistycznych pełne są zawsze ludzi w sile wieku i zdrowia w godzinach, gdy reszta kraju tętni gorączkową pracą, ale należy przypuszczać, że każdy z rozpartych leniwie przy stoliku obywateli ma w kieszeni odpowiedni dokument zaświadczający jego udział w wysiłku produkcyjnym narodu. Rzecz jasna, że ci lokalni playboye i epikurejczycy, ubrani w zachodnią odzież i popijający zachodnie trunki, muszą skądś zdobywać na to środki. Zdobywają je z umiejętnej eksploatacji pogranicza legalności. Posiadanie tzw. stosunków jest metodą najprostszą. W komunizmie wszyscy nieustająco czegoś potrzebują: przydziału mieszkania, zdobycia łóżka w szpitalu dla chorej matki, paszportu zagranicznego, pomocy w walce z oszalałą biurokracją, protekcji dla syna w zdobyciu posady lub wstępu na uniwersytet. Wszystko to można osiągnąć przy pomocy przekupstwa i łapówek, a specjalistami od bezszmerowego, łatwego i sprawnego załatwiania są właśnie ludzie z kawiarń, doskonale ubrani i równie dobrze zabezpieczeni przed ewentualnymi prześladowaniami ze strony prawa. Od chwili, gdy pierwsze porewolucyjne społeczeństwo podzieliło się na pays legal i pays réel, co stało się natychmiast po dokonanej rewolucji czy po narzuceniu jej z zewnątrz, w każdym kraju komunistycznym rozpoczęły cyrkulację dwie waluty. Jedną, otoczoną powszechną nieufnością i pogardą, jest oficjalna waluta państwowa – rubel, złoty, forint, korona itd. – drugą, cieszącą się mistycznym uwielbieniem i bezgranicznym zaufaniem, jest amerykański dolar. Dolar jest symbolem dostatku i solidności, jedynym łącznikiem pomiędzy światem nędzy i niepewności jutra a światem ustalonych i zabezpieczonych wartości, pewne przedmioty i usługi otrzymać można wyłącznie za dolary. To wszystko sprawia, że posiadanie dolarów jest zakazane, zaś obrót nimi surowo karany. Ale od czego ludzie z kawiarń. Biorą na siebie brzemię handlu i prześladowań, wobec tego wynagrodzenie ich musi pozostawać w proporcji do ich ryzyka. Zresztą samo ryzyko można wydatnie zredukować poprzez zdolność do moralnych kompromisów, która wydaje się być ich kwalifikacją zawodową, czasem nawet prawdziwą naturą. Ich prześladowcą jest milicja i policja polityczna, cóż więc prostszego, jak postarać się o poprawne stosunki z prześladowcami, którzy są zawsze zgłodniali informacji o poddanych swej pieczy obywatelach. Najprostszy schemat zatem wygląda tak: policja doskonale wie, kto handluje walutą, oczekując od handlującego drobnych usług w zamian za powstrzymanie się od doraźnych prześladowań; ten zaś nie waha się przed zawierzaniem policji najdroższych tajemnic swojego zawodu; poza zabezpieczeniem sobie wolności osobistej liczy także, nie bez słuszności, na to, że policjant, a zwłaszcza wyższy oficer, to też człowiek łaknący zabezpieczeń materialnych, a więc może i on coś od niego kupi. Niezależnie od transakcji indywidualnych, policja polityczna dokonuje czasem zakupów masowych na finansowanie swych agentów na kapitalistycznym Zachodzie, co raz jeszcze potwierdza,