ТОП просматриваемых книг сайта:
Radosny żebrak. Louis de Wohl
Читать онлайн.Название Radosny żebrak
Год выпуска 0
isbn 978-83-257-0648-7
Автор произведения Louis de Wohl
Жанр Биографии и Мемуары
Издательство OSDW Azymut
– Na co ci te pieniądze? – zapytał.
– Aby pojechać do domu, na Sycylię. Do mojego zamku. Tam nie będą mi zadawać takich pytań.
Konsul uśmiechnął się szeroko.
– Nie byłbym tego taki pewien. Na Południu jest teraz ciężko.
Na chwilę zapadła cisza. Z oddali dochodził odgłos bębnów.
Konsul podniósł głowę, jakby nagle uderzyła go jakaś myśl.
– A może by tak zarobić pieniądze, zamiast je pożyczać? – zapytał, a Cuomo aż zaparło dech.
Roger odpowiedział uśmiechem.
– Nie jestem zbyt dobry w handlu...
– Nie myślałem o handlu – powiedział konsul. – Pomimo swych młodych lat jesteś rycerzem. Na pewno przeszedłeś zwyczajowy rytuał, szermierkę, polowanie zwykłe i z sokołem, jazdę konną, turniej...
– O tak – Roger cedził słowa. – Zdawałem to przed sędziami na dworze w Moguncji.
– Przeczytałem. – Konsul stuknął palcem w jeden z leżących przed nim dokumentów. – A Niemcy, jak mi mówiono, nie przyznają łatwo ostróg. A zatem, może przyłączysz się do naszych sił? Jutro rano idziemy na Perugię. Nie spodziewają się nas, jak sądzę. Co twoim zdaniem zrobią, jak się dowiedzą? Pozwolą nam oblegać miasto?
– Oczywiście, że nie – odpowiedział bez namysłu Roger. – Nie mogą sobie na to pozwolić. Sprawą honoru będzie dla nich walka przed murami, nie za nimi.
Konsul skinął głową.
– Nie można zakładać, że szlachta nie odważy się spotkać z pospólstwem w polu. Zrobią wypad; pokonamy ich i wejdziemy do miasta z dezerterami. Czy wstąpisz do naszej armii?
Tego dla Cuomo było już za wiele.
– Ekscelencja chyba nie mówi poważnie. Ten osobnik...
– Miał rację co do ciebie, mój Cuomo – przerwał mu konsul. – Naprawdę jesteś głupcem. Czy słyszałeś kiedykolwiek o szpiegu bez pieniędzy? Szpieg może być rycerzem pozującym na żebraka, ale nie może sobie pozwolić na bycie żebrakiem. Musi przecież płacić ludziom za informacje. Poza tym ten rycerz jest Sycylijczykiem – poznaję po akcencie. Mój ojciec uczył się handlu jedwabiem w Palermo – w tamtych czasach można się było tego uczyć tylko na Sycylii. Normańscy królowie wprowadzili tam handel, a mój ojciec się na nim wzbogacił. My z domu Revinich wiele zawdzięczamy Sycylii. Będę szczęśliwy, mogąc spłacić choć małą część, pomagając temu wspaniałemu młodemu rycerzowi. Mój drogi hrabio, to szansa zdobycia pieniędzy, jakich potrzebujesz, a nawet więcej, w formie legalnego łupu. Co na to powiesz?
– Prawdopodobnie nas pokonają – odrzekł spokojnie Roger. – Ale nie mam wyboru. Co ze zbroją?
Konsul roześmiał się.
– Dostaniesz wszystko, czego trzeba. Czy gdzieś się zatrzymałeś? Nie, oczywiście, że nie. Dobrze, poproszę jednego z moich przyjaciół, by dał ci jedzenie i dach nad głową. Przyjąłbym cię we własnym domu, ale za godzinę odbędzie się w nim narada wojenna. – Napisał parę zdań na kartce papieru, złożył ją i zapieczętował. – Poślę z tobą człowieka, ale nie szefa policji. Roberto!
Na wezwanie pojawił się osobnik o chudej twarzy.
– Ekscelencjo?
– Weź ten list i zaprowadź tego młodego człowieka do domu ser Pietro Bernardone. Do widzenia, hrabio, i życzę szczęścia.
Gdy za dwoma mężczyznami zamknęły się drzwi, konsul zwrócił się do Cuomo.
– Tajemnica sukcesu, mój Cuomo, to wyciągnąć jak najwięcej z sytuacji, która się nadarza, nie jak najmniej. Ty wsadziłbyś tego człowieka do więzienia, gdzie musiałbyś go pilnować. Wynik: dwóch silnych mężczyzn wyłączonych z walki. Zamiast tego on będzie walczył dla nas, a jeśli mu nie ufasz, pozwolę tobie przyłączyć się do wyprawy. Możesz go pilnować w polu, ile zechcesz; ale ty również będziesz mógł walczyć dla Asyżu.
– Ale, ekscelencjo – wyjąkał Cuomo – jeśli szefa policji nie ma w mieście, by chronił...
– Nonsens, człowieku, twój porucznik na pewno godnie cię zastąpi. Jutro o świcie, mój Cuomo, i jestem pewien, że okryjesz się chwałą.
Dom Pietro Bernardone miał troje drzwi: wejście do samego domu, wejście do sklepu oraz drzwi śmierci, używane tylko do wynoszenia ciała zmarłego członka rodziny. Drzwi śmierci były zamurowane, jak gdyby próbowano zapobiec wejściu jedynemu gościowi, który mógłby ich użyć: śmierci we własnej osobie. Większość domów w Asyżu miała troje drzwi. Zwyczaj ten sięgał jeszcze czasów przedchrześcijańskich, kiedy uważano za zły znak przekroczenie progu, przez który przeniesiono zmarłego.
Roberto z chudą twarzą przeżegnał się, gdy mijali drzwi śmierci.
– Wielu umrze jutro, a jednak drzwi ich domów pozostaną zamurowane – powiedział. – Wolno mi spytać, czy też będziesz walczył w naszej armii, rycerzu?
– Tak, będę – odrzekł Roger. – A ty, człowieku?
– Ja nie, rycerzu. Nie wzięli mnie do straży obywatelskiej. To przez moje płuca. – Nagle Roberto uśmiechnął się. – Kiedyś żałowałem, że nie mam dobrego zdrowia, ale teraz nie jestem tego taki pewny.
Z ulgą pociągnął za dzwonek przy głównym wejściu.
Ku zdziwieniu Rogera drzwi otworzył służący w czymś w rodzaju liberii, a to była tylko pierwsza z wielu niespodzianek. Przedpokój był kosztownie umeblowany, okna w następnym pokoju zrobione ze szkła, nie z impregnowanego oliwą papieru, a na podłodze leżał piękny dywan. Nikt nie mógł wątpić, że ten Bernardone jest bogaty – prawdopodobnie nawet bogatszy od Bernarda z Quintavalle. Zamki wielu niemieckich szlachciców, jakie widział Roger, nie kryły w sobie tak cennych rzeczy.
Pamiętał, co powiedział jego ojciec o rosnącym bogactwie kupców:
– Są pracowici jak pszczoły zbierające i gromadzące miód. Nie należy im w tym przeszkadzać, dopóki nie będą mieli tyle, by warto było im to zabrać.
Gdyby tylko było to możliwe. Z przykrością słuchał, jak ojciec to mówi, wiedząc, że utracił wszelką władzę i musi spędzić ostatnie lata życia na niezliczonych i bezowocnych wizytach u możnych, starając się zawsze zdobyć poparcie dla odzyskania swego zamku i lenna i, z niewiarygodnym wprost talentem, zawsze wybierając niewłaściwą osobę lub niewłaściwe stronnictwo.
Moim dziedzictwem, pomyślał Roger, nie jest zamek ani tytuł. To fantasmagoria, chimera, ułuda. I nigdy nie będzie czymś więcej, jeśli nie pójdzie odnaleźć go sam, gdyby zaszła taka potrzeba.
Tymczasem zjawił się ser Pietro Bernardone, gos-podarz, człowiek o tubalnym głosie, wesoły i serdeczny, zaokrąglony od dobrobytu, z czarnymi krzaczastymi brwiami i śladami siwizny na skroniach. Ubrany był z przepychem w strój z Lyonu, utkany przez tych francuskich czarodziejów. Uśmiechał się i kłaniał. To niezwykle uprzejme ze strony jego ekscelencji, że przysłał mu tak miłego gościa, zaraz ktoś zajmie się koniem rycerza, bo on wie, jak ważne jest, by koń był właściwie oporządzony; kolacja będzie gotowa za pół godziny, jeśli pan hrabia sobie życzy.
Roger zgodził się nieznacznym skinieniem głowy. Na samą wzmiankę o jedzeniu ślina napłynęła mu do ust, a żołądkiem szarpnął ostry ból.
Weszła wysoka, szczupła kobieta i Roger pomyślał przez chwilę, że nie jest jedynym gościem szlacheckiego pochodzenia,