Скачать книгу

Byliście na wygnaniu – ty i twój zmarły ojciec? Tak myślałem. A teraz szukasz kogoś, kto wyłoży pieniądze na walkę o odzyskanie zamku, prawda? Drogi rycerzu, na to nie jestem dość bogaty. I nie mogę winić Frescardiego i Pisaniego, że nie udzielili tobie wsparcia.

      Znowu gorzki uśmiech.

      – Nie jestem takim głupcem, messer Bernard. Wiem, że nikt nie pożyczy mi sumy potrzebnej na zbrojną wyprawę. Moje oczekiwania są znacznie skromniejsze. Chcę tylko sam dostać się do Vandrii. Podróże kosztują, a ja wydałem wczoraj ostatniego florenckiego guldena.

      – To musisz być głodny! – Bernard wzniósł do góry ręce. – Oczywiście. Gdzie ja miałem oczy? Przynajmniej tak mogę ci pomóc. Filippo! Filippo!

      Służący ukazał się w drzwiach.

      – Przynieś zaraz coś do jedzenia, Filippo, chleb, mięso, ser, co tam masz pod ręką. I wino. Nie słyszysz? Co ci jest?

      Filippo nie musiał odpowiadać. Zza jego pleców wynurzył się wielki, gruby mężczyzna, z wydatnym brzuchem, brodą i krzaczastymi brwiami.

      – Messer Cuomo – wykrzyknął Bernard, zrywając się na równe nogi. – Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? Filippo, krzesło dla messer Cuomo. A potem przynieś jedzenie, jak ci powiedziałem. Rycerzu, messer Cuomo jest nowo wybranym prefektem policji w naszym mieście...

      – A tutaj zjawił się służbowo – wtrącił Cuomo z lekkim ukłonem. – Dlatego wybacz, messer Bernard, że nie usiądę. Czy wolno mi spytać, na ile znasz swojego... szacownego gościa?

      – Właśnie miałem go przedstawić – odrzekł Bernard z odcieniem wyrzutu w głosie. – To hrabia Roger z Vandrii. Jest Sycylijczykiem.

      – Być może – odparł Cuomo tonem chłodnym i obraźliwym.

      Dłoń Rogera powędrowała do rękojeści miecza.

      – Proszę się nie unosić – powiedział prefekt policji. – Przed domem czeka czterech moich ludzi, messer Bernard. Muszę powtórzyć pytanie: na ile znasz tego człowieka?

      – Cóż, poznałem go dopiero dzisiaj – przyznał z ociąganiem Bernard z Quintavalle. – Przyszedł do mnie w interesach. Ale nie wątpię...

      – Przykro mi, messer Bernard – wtrącił Cuomo – ale muszę ci przeszkodzić we wszelkich interesach, jakie planujesz. Rycerzu, czy zechcesz pójść ze mną?

      – Co to znaczy? – zapytał krótko Roger.

      Cuomo znów się ukłonił.

      – Środki ostrożności – powiedział ze służalczym uśmiechem. – Tylko tyle. Asyż idzie przecież na wojnę. Na pewno coś ci o tym wiadomo?

      – Teraz, gdy to powiedziałeś, wydaje mi się, że ktoś już o tym wspomniał – cedził słowa Roger z Vandrii. – Będziecie walczyć z Perugią, prawda? Życzę wam wszystkiego najlepszego, messer... prefekcie policji. Ale wasza wojna nie ma nic wspólnego ze mną.

      – Wojna! – wykrzyknął Bernard z niedowierzaniem. – Ale, mój drogi messer Cuomo, wojna już trwa nie wiedzieć jak długo i nic się nie dzieje, prócz tego, że oblegamy kilka pobliskich zamków, a to też do niczego nie doprowadziło. Nie, żebym narzekał – wręcz przeciwnie. Ale skąd ta nagła wojowniczość?

      – Nie da się uniknąć wojowniczości w czasie wojny – stwierdził z godnością Cuomo.

      – O nie, nieprawda – zaprotestował Bernard. – W wojnie między Cremoną i Padwą żadna ze stron nigdy nie zaatakowała, bo każde z miast przeczuwało, że drugie jest silniejsze, a w wojnie między Sieną a Luccą kilka lat temu wszystko przebiegło idealnie pokojowo, ponieważ między nimi leżała Florencja, a żadna z walczących stron nie chciała pogwałcić jej neutralności. Jeśli chcesz znać moje zdanie, messer Cuomo, wojna powinna być dozwolona tylko między miastami bez wspólnej granicy. Wynik jest znacznie bardziej humanitarny i...

      – Zechciej wybaczyć, messer Bernard – przerwał kategorycznie Cuomo – ale to nie jest właściwy moment na wykład z historii wojskowości. Działam na rozkaz ich ekscelencji konsulów. Człowieka, który, jak mówisz, pochodzi z Sycylii, widziano kilka dni temu w Perugii.

      – I co z tego? Sam mi o tym powiedział...

      – Poza tym, jest szlachcicem. Wiesz doskonale, że niewielu z nich stoi po stronie Asyżu. Gustujesz w dziwnym towarzystwie. Gdybym cię nie znał jako dobrego asyżanina, pomyślałbym...

      – ...że sam spiskuję przeciw Asyżowi razem z sycylijskim szlachcicem – przerwał mu Bernard. – Ja, jeden z pięciu najlepszych podatników w tym mieście. Doprawdy, messer Cuomo!

      Prefekt policji rozłożył swoje wielkie ręce.

      – Nie aresztuję cię, messer Bernard, prawda? Aresztuję twojego gościa. Musimy już iść. Uszanowanie, messer Bernard, i przepraszam za kłopot. Rycerzu, proszę za mną.

      Odwracając się do wyjścia, Cuomo zderzył się z Filippo wnoszącym tacę i zaklął siarczyście przy akompaniamencie brzęku talerzy i pucharów.

      – Do widzenia, messer Bernard – powiedział uprzejmie Roger. – Szkoda, że nie mogę skorzystać z twojej gościnności. Dzisiejszy dzień pozostanie w mojej pamięci jako ten, w którym odkryłem, że zamek na Sycylii nie jest wart nawet kolacji, jeżeli los zdecyduje inaczej. – Ukłonił się i poszedł za Cuomo.

      Bernard dał Filippo znak, by wyszedł z pokoju, i znowu usiadł. Z jakiegoś powodu czuł się nieszczęśliwy. To było niemądre, bo czemu miał współczuć młodemu człowiekowi ze zgorzkniałym uśmiechem i śmieszną dumą opartą tylko na tym, że był szlachcicem, hrabią Vandrii – kto w ogóle słyszał o Vandrii? Może zmyślił całą tę historię, by zdobyć pieniądze. Na pewno był szlachcicem, akcent, a raczej jego brak, gestykulacja, sposób w jaki patrzył na ludzi. A Cuomo, stojąc obok niego, wyglądał jak wół. Ale w tych czasach szlachta w Asyżu nie miała żadnego poważania. W Perugii wciąż liczono pola na rycerskich tarczach. Większość asyskiej szlachty przeniosła się tam, gdy zaczęła się wojna. Może teraz byli równie zubożali jak ten jegomość z Vandrii.

      Dobrze im tak, myślało wielu ludzi. Bernard nie miał takiej pewności. Niektórzy byli tym, czym powinni, prawdziwą arystokracją, na przykład Galeano lub Scifi – przynajmniej niektórzy z rodu Scifich.

      Ale duch czasu był przeciw nim – przynajmniej w Asyżu. W Asyżu panował nowy duch, od tamtej pamiętnej nocy, gdy niemiecki tyran, hrabia Luetzelinhart, uciekł do papieża, by prosić go o poparcie w swojej sprawie, a wszyscy obywatele powstali, przypuścili szturm na jego zamek i zburzyli go, a potem użyli kamieni do zbudowania muru wokół miasta! Kupiec, zwłaszcza taki, któremu się powiodło, lubił ciszę i spokój, ale tamten czas był na swój sposób niezapomniany. Wszyscy asyżanie byli jak bracia, śmiali się i z zapałem pracowali razem, a nowa wolność sprawiła, że wszyscy czuli się młodzi – nawet taki bogacz Pietro Bernardone, który ze swoim drogim synkiem Franciszkiem, ubranym w aksamit, godzinami nosił kamienie. Bernard z Quintavalle też.

      Coś niezwykłego było w tamtym czasie. Wszyscy to czuli; dlatego stali się nieufni i podejrzliwi wobec tych, którzy mogli stać się nowymi tyranami – całej szlachty.

      Asyż stał się republiką. Wybieranie konsulów wydawało się może trochę niepoważne, jakby miasto było Rzymem Grakchów czy Cincinnatusa. Stanowiło to jednak nieodłączną część nowego ducha.

      Po co więc się przejmować zubożałym szlachcicem z zamkiem na Sycylii? Może naprawdę był szpiegiem z Perugii? Próbował wyciągnąć pieniądze w drodze na południe – sto do jednego, że w całym swoim życiu nie zarobił ani miedziaka. Jazda konna, turnieje, polowania, popisywanie się piękną zbroją i wykwintnymi strojami – to było wszystko, co umieli robić. Nie mieli pojęcia

Скачать книгу