ТОП просматриваемых книг сайта:
Damy Władysława Jagiełły. Kamil Janicki
Читать онлайн.Название Damy Władysława Jagiełły
Год выпуска 0
isbn 9788308072462
Автор произведения Kamil Janicki
Жанр Биографии и Мемуары
Издательство PDW
Obraz odmalowany przez Szajnochę wywarł przemożny wpływ na pierwszego biografa Elżbiety, Klemensa Kanteckiego. On też – w latach siedemdziesiątych XIX wieku – opowiadał o „żądnych majątku sierotki krewniakach”, którzy „niepokojeni obawą strzegli jej arcy-czujnie”. I którzy podawali czarną polewkę kolejnym młodzieńcom wspinającym się na pilecką skałę.
„Nagromadzone skarby ściągały roje gachów, wzdychających z dreszczem rozkoszy do roli męża młodziutkiej, milionowej (jak byśmy dziś powiedzieli) panny” – skomentował obrazowo historyk. Nie doceniał, rzecz jasna, samodzielności Jadwigi i w głowie mu się nie mieściło, że to matka trzymała pieczę nad sytuacją. A tym bardziej że właśnie ona odpędzała zarówno natarczywych „gachów”, jak i zachłannych powinowatych. Pod wpływem przepracowanych lektur – nie tylko Szajnochy, lecz także publikacji wpływowego niemieckiego historyka tej doby, Jacoba Caro – Kantecki odrzucił całą relację Długosza. Stwierdził, że wszystkie perypetie młodej Toporówny, zapoczątkowane porwaniem, stanowiły fikcję. Więcej nawet: złośliwe, wyrachowane kłamstwo, mające na celu obrzydzenie bohaterki.
Zdaniem Kanteckiego do porwania nie tylko nie doszło, ale wręcz nie mogło dojść. Nie dało się uprowadzić panny spod oka czujnych krewniaków (czy też, jak sam ich określił, uzbrojonej „zgrai samolubów”). Nie dało się jej zabrać z górskiej twierdzy o grubych na dwa metry murach. Nie dało się jej wywieźć za granicę i przetrzymywać tam bez narażania się na zbrojną reakcję Toporczyków lub polskiego króla. A już tym bardziej nie można było zrobić tego wszystkiego, co w świetle Roczników czyli Kronik nastąpiło później.
Biograf wytknął Długoszowi absurdalność zwrotów akcji i niezrozumiałość postaw bohaterów zdarzeń. Wyśmiał fakt, że w roli porywacza kronikarz obsadził obcokrajowca. Było dla niego oczywiste, że zrobił to tylko po to, by wzmocnić fałszerstwo i nie narażać się na protesty czytelników ze szlacheckich kręgów, dobrze wiedzących, że żaden Polak z ich warstwy nie dopuściłby się opisywanego czynu. Wreszcie wytknął Długoszowi rażącą pomyłkę. Autor Roczników czyli Kronik dwa razy podał tożsamość porywacza i za każdym – odmiennie określił kraj jego pochodzenia. Raz Wiseł był z Moraw. W innym akapicie: ze Śląska[22].
Dla Kanteckiego było oczywiste, jak należy oceniać tę plątaninę bzdurnie brzmiących wiadomości. Przekonał wielu czytelników i wywołał zażartą dyskusję o wiarygodności dzieła Długosza. Miał rację, zarzucając kronikarzowi ogólną tendencję do naginania faktów i zapełniania białych plam zmyśleniami. Ale w sprawie samej Elżbiety wierutnie się pomylił. Już po tym, jak wydał biografię Toporówny, odkryto źródło potwierdzające, że rzecz nieprawdopodobna jednak się zdarzyła. I to podwójnie, bo nie tylko nastoletnia Elżbieta padła ofiarą występku. Gdy cała historia dobiegła końca, Jadwiga z Pilczy i Łańcuta wydała dokument, w którym potwierdziła, iż uprowadzono córkę oraz… ją samą.
Dokładna data porwania nie jest znana. Musiało do niego dojść po 9 maja 1389 roku. W tym dniu zadziorna Jadwiga wzięła udział w przeprowadzonym w Krakowie procesie przeciwko niejakiemu Tomaszowi Wężykowi oraz plebanowi z Łazan, Andrzejowi[23]. Potem możnowładczyni zniknęła z pism. A także ze swojego zamku.
Za sprawą niedbałości i braku precyzji, których w tym przypadku dopuścił się Jan Długosz, tożsamość porywacza stale budzi pewne kontrowersje. Wydaje się, że był nim niejaki Wiseł Czambor. Śląski rycerz pieczętujący się herbem Rogala i mający korzenie w najlepszym razie poślednie. Czamborowie, jak stwierdził przed stuleciem pewien historyk, byli „rodem szczerze polskim” i nie „trącącym niemczyzną”. Zarazem jednak też mało wybitnym, piastującym niewiele urzędów i tylko z rzadka tytułowanym.
Nie była to familia o złej reputacji; raczej bez jakiejkolwiek. Oczywiście zdarzały się w niej czarne owce. Na początku XV wieku dwóch braci Czamborów założyło na zamku na Morawach bazę zbójecką i z tego punktu napadało na podróżnych, zwłaszcza Polaków. Może ich przypadek był znany Długoszowi i może na tyle zapadł mu w pamięć, że także Wisła Czambora połączył z tą samą krainą. Bądź co bądź i on dopuścił się napadu. Wiedział, że progi Pilczy są dla niego zbyt wysokie i w wyścigu po rękę Elżbiety, jako szaraczek, a do tego człowiek z zewnątrz, jest z góry przegrany. Zamiast więc prosić i przekonywać, postanowił działać[24].
Niektórzy sądzą, że Wiseł, świadomy obronnych walorów toporczykowskiej twierdzy, nie poważył się przekroczyć bram zamku, ale raczej wziął przykład ze znanego sobie księcia Mazowsza. W roku 1383 Siemowit IV przygotował zasadzkę na królewnę Jadwigę Andegaweńską. Chciał ją uprowadzić na trakcie, jeszcze zanim dotrze do Krakowa i włoży monarszą koronę. Rzecz nie doszła do skutku tylko dlatego, że… podróż następczyni tronu odłożono w czasie. Wisłowi podobny problem nie groził. Jadwiga z Pilczy i Łańcuta, dzierżąca włości na dwóch przeciwległych krańcach prowincji, przemieszczała się często i zapewne utartym szlakiem. Wydaje się też niemal pewne, że w wojażach towarzyszyła jej córka.
Niewielki oddział zbrojnych mógł łatwo zaskoczyć i zastraszyć eskortę możnowładczej kawalkady. Jeśli do napadu doszło nocą, w ustronnym i zalesionym miejscu, to mogło obyć się nawet bez otwartej konfrontacji. Pobito lub zamordowano kilku członków eskorty, chwycono zdezorientowane panie i odjechano w głuszę, nim reszta orszaku zrozumiała, co właśnie nastąpiło[25].
Czy tak się stało? Jedyne źródło – kronika Długosza – podaje inne wiadomości. I nie ma powodu, by z góry je odrzucać. Dziejopisarz relacjonował, że Elżbietę porwano prosto z pileckiego zamku. Sceptycy – za Kanteckim – powtarzają, że była to twierdza nie do zdobycia, a prosty rycerz pokroju Wisła nie byłby w stanie przeprowadzić na nią szturmu. Ale przecież o wzięciu zamku siłą Długosz wcale nie wspominał.
Wiadomo, że Otto z Pilczy posiadał majątki na Śląsku. Jadwiga też zapewne robiła tam interesy. Możliwe więc, że oboje znali rodzinę Czamborów. Sam Wiseł mógł bywać w leżącym zaraz przy granicy zamku pileckim. Jeśli do twierdzy wkraczał jako mile widziany gość, to jego odwiedziny nie wzbudzały obaw straży i nie wzmagały czujności otoczenia. Przy odrobinie sprytu był w stanie sprowokować taki bieg wypadków, by Elżbieta oraz Jadwiga zostały z nim na osobności, najwyżej z paroma pokojowcami czy służącymi. Najlepiej nie w zamku, ale na przykład w okolicznym lesie, na trakcie prowadzącym do miasta leżącego pod skałą, albo choćby na budowanym podzamczu. Potem jeszcze tylko chwila zaskoczenia, parę pogróżek i można było rejterować w stronę leżącej o rzut kamieniem granicy ze Śląskiem[26].
Jakkolwiek wyglądały szczegóły, Wiseł dopiął celu. Elżbieta była w jego rękach. Pytanie tylko… po co? Najprostsze, właściwie oczywiste rozwiązanie podsunął Długosz: dla zagarnięcia rodzinnego majątku. Historycy nie dali mu jednak wiary. Przypadki porwań dziewcząt były w średniowiecznej Polsce częste i u schyłku epoki piastowskiej podjęto z nimi zdecydowaną walkę. Obowiązujące przepisy nakazywały karać sprawców uprowadzeń niemal tak surowo jak gwałcicieli. Nawet jeśli księża udzielali im ślubów z ofiarami (co zdarzało się o wiele częściej, niż powinno), to paragrafy świeckie pozbawiały ich nadziei na posag. Córka wyrwana rodzinie i zmuszona do małżeństwa nie dostawała ani grosza. Tym samym żaden porywacz, przynajmniej w teorii, nie mógł działać kierowany chęcią zysku[27].
Może więc chodziło o wielkie, a przynajmniej raptowne uczucie? Historyczka Katarzyna Niemczyk stwierdziła, że to „nieprzeciętna” i „niezwykła” uroda Elżbiety oszołomiła śląskiego rycerza, odebrała mu rozum i popchnęła go do występku[28]. Problem w tym, że o wyglądzie młodej Toporówny nic nie wiadomo. Mogła być piękna niczym Helena Trojańska. Mogła robić wrażenie nie aparycją, ale inteligencją, siłą charakteru i swoim oczytaniem. Ale mogła też być szarą myszką, która