Скачать книгу

ci zarżnąć lwa – jesteś uratowana. Hurra! Kochasz swoich bliskich! Jesteś wdzięczna, że żyjesz! Słońce jakby jaśniej świeci, rozluźniasz się i utwierdzasz w przekonaniu, że twoje ciało to bezpieczne schronienie. Cała wioska przyrządza wspólną ucztę z lwiego mięsa, a potem rytualnie grzebiecie te części, których nie da się wykorzystać. Stojąc ramię w ramię z ludźmi, których kochasz, bierzesz głęboki, odprężający oddech i dziękujesz lwu za tę ofiarę.

      Cykl reakcji stresowej dobiegł końca, wszyscy żyjemy długo i szczęśliwie.

      Poradzenie sobie ze stresorem nie jest tożsame z poradzeniem sobie z samym stresem

      Nasza reakcja na stres idealnie pasuje do środowiska, w jakim wyewoluowała. Załatwienie lwa oznaczało zakończenie cyklu reakcji stresowej. Dlatego łatwo założyć, że to wyeliminowanie lwa – przyczyny stresu – pozwoliło przejść przez cykl do końca.

      Ale to nieprawda.

      Wyobraź sobie, że uciekasz przed lwem, a w niego nagle trafia piorun. Obracasz się, widzisz martwego lwa, ale czy nagle czujesz spokój i odprężenie? Nie. Zatrzymujesz się zdezorientowana, serce wali ci jak młotem, rozbieganym wzrokiem nadal szukasz zagrożenia. Ciało wciąż chce biec, walczyć albo schować się w jaskini i płakać. Może i zagrożenie zostało wyeliminowane przez siłę wyższą, ale wciąż musisz zrobić coś, żeby organizm zrozumiał, że jesteś już bezpieczna. Cykl reakcji stresowej musi dobiec końca, a sama eliminacja stresora nie wystarczy. Może na przykład wracasz biegiem do wioski i zdyszana opowiadasz ziomkom z plemienia, co się stało, po czym wszyscy skaczecie z radości i dziękujecie niebiosom za błyskawicę.

      Albo bardziej współczesny przykład: wyobraź sobie, że lew przypuszcza szarżę – biegnie wprost na ciebie. Adrenalina, kortyzol, glikogen, ojej! Błyskawicznie sięgasz po strzelbę i wypalasz, żeby ratować własne życie. Pif-paf! Lew pada martwy.

      Co teraz? Zagrożenie zniknęło, ale twój organizm nadal jest w trybie akcji, bo nie zrobiłaś niczego, co ciało mogłoby zinterpretować jako wskazówkę, że niebezpieczeństwo minęło. Organizm zatrzymał się w środku reakcji stresowej. Nie wystarczy sobie powiedzieć: „Spokojnie, już po wszystkim”. Nawet widok martwego lwa to za mało. Musisz zrobić coś, co da ciału sygnał, że jesteś bezpieczna – inaczej pozostaniesz w tym stanie, poziom hormonów i substancji neurochemicznych zacznie opadać, ale nie przejdziesz w stan odprężenia. Układ trawienny, odpornościowy, sercowo-naczyniowy, mięśniowo-szkieletowy i rozrodczy nie wiedzą, że wszystko już w porządku.

      Ale to nie koniec!

      Załóżmy, że stresorem jest nie lew, ale jakiś wredny palant w pracy. Palant nie stanowi żadnego zagrożenia dla twojego życia, jest tylko upierdliwy jak wrzód na tyłku. Powie coś wrednego podczas zebrania, a ciebie zalewa podobna fala adrenaliny, kortyzolu i glikogenu, ojej[5]. Ale musisz siedzieć grzecznie na zebraniu. „Bo tak wypada”. Gdybyś rzuciła się na niego przez stół i wydrapała mu oczy, co podpowiada ci fizjologia, tylko pogorszyłabyś sytuację. Zamiast tego umawiasz się dyskretnie na rzeczową, profesjonalną rozmowę z jego przełożonym, bo tak się załatwia tego typu sprawy, i udaje ci się skłonić go do interwencji, kiedy palant znowu powie coś wrednego.

      Gratulacje!

      Ale załatwienie przyczyny stresu nie oznacza jeszcze, że załatwiło się sam stres. Cały organizm kisi się w stresowej zalewie, czeka na wiadomość, że bezpiecznie uniknęłaś zagrożenia i możesz się odprężyć.

      Co więcej, dzieje się tak dzień za dniem, w kółko.

      Zastanówmy się, jaki ma to wpływ choćby na jeden tylko układ: sercowo-naczyniowy. Chronicznie aktywna reakcja stresowa przekłada się na chronicznie podniesione ciśnienie – tak jakby bez przerwy odkręcać wąż strażacki w naczyniach krwionośnych, które ewolucja zaprojektowała do przepływu delikatnego strumyczka. Zwiększone zużycie naczyń krwionośnych podwyższa ryzyko chorób serca. Tak oto chroniczny stres prowadzi wprost do groźnej choroby.

      Pamiętaj też, że dzieje się to w każdym układzie w ciele. Trawiennym, odpornościowym, hormonalnym. Nie stworzono nas do życia w takim stanie. Jeśli w nim utkniemy, reakcja fizjologiczna, która miała nas ratować, może nas powoli zabijać.

      Żyjemy bowiem w świecie postawionym na głowie: w większości sytuacji na współczesnym, postindustrialnym Zachodzie sam stres zabije nas prędzej niż stresor – o ile nie zrobimy czegoś, żeby przejść do końca cykl reakcji stresowej. Kiedy ty zajmujesz się codziennymi stresorami, twój organizm zajmuje się stresem, więc absolutnie niezbędne dla twojego dobrostanu – tak jak absolutnie niezbędne jest jedzenie czy spanie – jest dostarczenie ciału niezbędnych narzędzi do zakończenia cyklu reakcji stresowej.

      Zanim powiemy sobie, jak to zrobić, zastanówmy się nad tym, dlaczego jeszcze tego nie robimy.

      Dlaczego utykamy

      Istnieje wiele powodów, dlaczego cykl może nie dobiec końca. Najczęściej mamy do czynienia z jednym z trzech omówionych poniżej.

      1. Chroniczny stresor → chroniczny stres. Czasem mózg uruchamia reakcję stresową, ty robisz to, co ci każe, ale wcale nie zmienia to sytuacji.

      „Uciekaj!”, mówi, kiedy musisz stawić czoła przerażającemu zadaniu, na przykład wystąpieniu publicznemu, napisaniu potężnego raportu czy rozmowie o pracę.

      No więc „uciekasz” tak, jak się to robi w XXI wieku: po powrocie do domu puszczasz sobie Beyoncé i przez pół godziny wyżywasz się w tańcu.

      „Uciekliśmy przed lwem! – oznajmia zdyszany, ale radosny mózg. – Przybij piątkę!” I nagradza cię najróżniejszymi poprawiającymi humor substancjami chemicznymi.

      Ale następnego dnia… przerażające zadanie nadal tam jest.

      „Uciekaj!”, powtarza mózg.

      I cykl zaczyna się od nowa.

      Tkwimy w reakcji stresowej, bo tkwimy w wywołującej stres sytuacji. To nie zawsze musi być złe – tylko wtedy, kiedy stres przerasta naszą zdolność do przepracowania go. Co niestety zdarza się dość często, a przyczyna to…

      2. „Bo tak wypada”. Czasem mózg uruchamia reakcję stresową, ale nie możesz zrobić tego, co każe ci zrobić.

      „Uciekaj!” – krzyczy, w dobrej wierze pompując adrenalinę.

      „Nie mogę – odpowiadasz. – Jestem na egzaminie!”

      Albo:

      „Walnij tego buca w ryj!” – mówi, zalewając ci żyły glikokortykosteroidami.

      „Nie mogę. To mój klient!”

      Siedzisz więc grzecznie, zaciskasz zęby i uśmiechasz się uprzejmie, a tymczasem organizm kisi się w stresie i czeka na jakąś reakcję z twojej strony.

      Czasem świat mówi ci wprost, że stresowanie się jest nie w porządku – z wielu powodów i na wiele różnych sposobów. Bo „to niemiłe”, „to oznaka słabości”, „to nieuprzejme”…

      Wiele z nas wychowano na „grzeczne dziewczynki”, powinnyśmy być „miłe”. Strach, gniew i inne nieprzyjemne emocje mogą sprawiać przykrość otoczeniu, więc nie wypada ich okazywać przy innych ludziach. Uśmiechamy się zatem i ignorujemy własne uczucia, bo uznajemy, że są mniej ważne niż dobre samopoczucie innych.

      Poza tym takie emocje „świadczą o słabości” – tak nauczyła nas kultura. Jesteś silną, inteligentną kobietą, więc kiedy jakiś facet woła za tobą na ulicy: „Fajne cycki!”, każesz sobie go zignorować. Mówisz sobie, że nic ci nie grozi, strach czy gniew jest więc w takiej sytuacji irracjonalny, a zresztą ten facet nie zasługuje na żadną reakcję, przecież jest dla ciebie nikim.

      Tymczasem

Скачать книгу