Скачать книгу

tion>

      Kryni

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Książka Grzegorza Gaudena to nie jest czytadło, nie nadaje się ona zapewne na prezent urodzinowy czy walentynkowy, jest okrutna, ale to nie autora możemy winić o okrucieństwo.

      Wiedziałem wcześniej o tym pogromie, ale nie znałem szczegółów. Wiedziałem i nie wiedziałem. Zapominałem. To było wygodne – wiedzieć, ale móc niekiedy nie wiedzieć. Teraz trudniej będzie nie wiedzieć.

      Jak żyć z tą wiedzą? Przecież my takiego Lwowa nie znamy. Lwów w naszej wyobraźni to poczciwy Lwów Szczepcia i Tońcia (już same te zdrobnienia pokazują, jacy my jesteśmy mili), pięknej architektury, kościołów, synagog i cerkwi, to Lwów leżący na wzgórzach jak kot, który wygrzewa się w cieple, Lwów matematyków o światowej sławie, miasto Leopolda Staffa i Zbigniewa Herberta, Aleksandra Fredry i Stanisława Lema, Ostapa Ortwina, Wysokiego Zamku, Targów Wschodnich, Cmentarza Łyczakowskiego. Lwów, gdzie nawet miękka wschodnia intonacja sygnalizuje dobroduszność – a przynajmniej tak nam się wydaje. Lwów, w którym – jak nam mówiono – różne wyznania współżyły z sobą w zgodzie, w największej harmonii; miasto, któremu już nic nie może zagrozić, które trwa spokojnie w micie, w albumach, w piosenkach i w książkach, w fotografiach naszych pałaców, naszych świątyń, naszych bibliotek, naszych parków, naszych dzielnic willowych, odsłania tu inne oblicze, przerażające.

      Przywykliśmy do myśli: pogromy to oni, to Ukraińcy. To nie my.

      Istnieje przecież cały ogromny przemysł lwowskich wspomnień, sentymentalnych wierszyków, pamiątek, westchnień, nostalgii. Lwów jest naszą utopią. Nie chcemy i nie możemy tam wrócić, ale potrzebujemy takiego miejsca, gdzie mogłyby się osiedlić nasze marzenia. Nasze plany – jeśli mamy plany – mieszkają gdzie indziej, ale nasze marzenia, nasze wspomnienia muszą mieć swoją siedzibę. Niewinność tych wspomnień jest wzruszająca. Ci, którzy w dzieciństwie słuchali opowieści rodziców i dziadków o legendarnym mieście, na pewno nie dowiedzieli się z nich o bestialskich dniach w listopadzie 1918 roku.

      A jednak one się wydarzyły.

      Powinniśmy być wdzięczni autorowi tej książki, że z bezwzględnością chirurga odsłonił przed nami wstydliwie ukrywane zbrodnie.

      Musimy zaakceptować ambiwalencję przeszłości – lwowski pogrom z roku 1918 nie odbierze nam matematyków i poetów, oni zostaną. Wydaje się, że Polacy mają pewien kłopot z ambiwalencją świata i ambiwalencją ludzi, wszystkich ludzi, wszystkich narodów. Nie chcą zobaczyć, że świat jest i złowrogi, i przyjazny, śmiertelnie niebezpieczny, morderczy, agresywny, i że my też niekiedy tacy jesteśmy, ale też bywa cichy i spokojny jak zachód słońca nad Gopłem. Może my naprawdę wierzymy w patriotyczne piosenki, może naprawdę jesteśmy jak dzieci, kochamy świeżo wyprane chorągwie, jeszcze nie ubłocone, jeszcze wolne od krwi, jak w pierwszej godzinie powstania, kochamy naszych dobrych wodzów (a oni kochają zwierzęta) – i kiedy słyszymy o naszym barbarzyństwie, to albo oburzamy się i gwałtownie odrzucamy tę opowieść, jako niegodną nas, naszego honoru, naszej Matki Boskiej, naszego Orła, naszego Papieża, albo załamujemy się całkowicie, bezgranicznie (co dużo rzadsze). Zamiast zrozumieć, zamiast pracować nad pamięcią i nad przyszłością, zamiast żyć z szeroko otwartymi oczami, zamiast szukać prawdy, nawet najtrudniejszej – tak jak przystało ludziom wolnym.

      Jedna z moich starych lwowskich ciotek lubiła powtarzać – w żartobliwych rodzinnych sprzeczkach – „oddaję honor, troszeczkę poszarpany”.

      W drugiej połowie tej tak potrzebnej książki autor przywołuje próby, dość żałosne, „ratowania honoru miasta” w rozmaitych urzędowych sprawozdaniach i raportach, zacierania tych strasznych faktów – ale jeżeli ktoś naprawdę ratuje honor Lwowa, to pisarze tacy jak Grzegorz Gauden.

      Na twardej, niewygodnej ławce w wagonie naszej pamięci zbiorowej, wagonie, który pędzi w przyszłość jeszcze szybciej niż trojka Gogola, miejsce obok honoru zająć mogą tylko rzetelność, tylko przyzwoitość, tylko prawdomówność. Polityka historyczna – czyli państwowe kłamstwo – niech zostanie na korytarzu.

      Adam Zagajewski

      Od autora

      Bez mała trzy lata zajęło mi napisanie tej książki. Jej powstanie zawdzięczam również osobom, które z zaciekawieniem reagowały na informację o tym, nad czym pracuję, i w wielu przypadkach służyły pomocą.

      To stosunkowo niewielka grupa, bowiem przez ponad dwa lata pracowałem nad książką, nie ujawniając, czego dotyczy.

      ***

      Z całego serca dziękuję mojej żonie Krystynie Piotrowskiej. Była pierwszą osobą, której powiedziałem o tym, czym mam zamiar się zająć po nagłym, acz przewidywalnym zwolnieniu w roku 2016. Była codziennym świadkiem mojej pracy i pierwszym czytelnikiem fragmentów książki. Zawsze wnikliwym i krytycznym, a to pozwalało mi uchronić się przede wszystkim przed stylistycznymi manowcami.

      Dzięki jej wątpliwościom, pytaniom i uwagom mogłem eliminować niejasności, poprawiać sformułowania i osiągnąć większą precyzję. A jej wsparcie dawało mi poczucie, że piszę o sprawie naprawdę ważnej.

      ***

      Jestem ogromnym dłużnikiem Andrija Pawłyszyna, który wspierał moje wielokrotne wędrówki po archiwach Lwowa, pomagał w przebrnięciu przez formalne procedury, a także cierpliwie badał równolegle ze mną katalogi po ukraińsku, by znaleźć te pozycje, które mogły okazać się przydatne dla opisania wydarzeń z listopada 1918 roku. Wcześniej rozbudził moją ciekawość, opowiadając to, co wiedział o pogromie lwowskim z 1918 roku. Andrij był też moim pierwszym i znakomitym przewodnikiem po żydowskiej dzielnicy Lwowa.

      We wdzięcznej pamięci zachowuję życzliwą pomoc udzieloną mi we Lwowie przez inne osoby. Pani Nadija Chałak udostępniła mi materiały dokumentalne dotyczące pogromu, pani Iryna Kotłobułatowa wspomogła mnie materiałami fotograficznymi i planami żydowskiej dzielnicy Lwowa. Taras Woźniak dał mi szanse prowadzenia ciekawych dyskusji o dwudziestowiecznej historii Lwowa i udzielił wspaniałej gościny.

      Miałem też we Lwowie tak ważne dla mnie wsparcie literaturoznawcy dr. Jana Matkowskiego, potomka polskiej rodziny, która żyje od stuleci w tym regionie. Iwan Matkowskij – tak brzmi jego nazwisko po ukraińsku – doprowadził do pierwszego wydania pism Iwana Franki po polsku. Opracował i wydał po ukraińsku wspaniały album o rodzinie Szeptyckich.

      Janek, młody człowiek, bardzo wierny swojej tradycji rodzinnej i polskiej tożsamości, interesował się tym, jak idą prace nad książką. Kiedy zwierzyłem mu się z moich obaw o to, jak Polacy – i ci w kraju, i ci we Lwowie – przyjmą moje ustalenia o polskiej odpowiedzialności za to, co stało się we Lwowie w listopadzie 1918 roku, powiedział: „O co ci chodzi? Przecież to nie ty i nie ja robiliśmy pogrom. Pisz prawdę”.

      To byli moi sojusznicy we Lwowie w pracy nad książką, współcześni Lwowianie.

      ***

      Pierwszy raz o lwowskich wydarzeniach roku 1918 usłyszałem z ust prof. Andrzeja Romanowskiego, kiedy podczas publicznej dyskusji w Krakowie w roku 2011 z goryczą powiedział, że Polska powitała niepodległość pogromem we Lwowie. Ta szokująca informacja o zupełnie mi nieznanym wtedy wydarzeniu w polskiej historii zapadła mi głęboko w pamięć. Andrzej od chwili, w której dowiedział się, nad czym pracuję, okazywał głębokie przeświadczenie o wadze tego przedsięwzięcia.

      Jeszcze jeden Andrzej zasługuje na moją wdzięczność – Andrzej Nowakowski, dyrektor wydawnictwa Universitas. Kiedy powiedziałem mu, że piszę o pogromie we Lwowie, natychmiast zaproponował wydanie książki. Przez wiele miesięcy dopingował mnie w pracy, a w pewnym momencie wreszcie „wymusił” jej ukończenie.

      Jego wydawnictwu też zawdzięczam możliwość korzystania z wiekopomnej, wydanej przez Universitas książki dr Agnieszki Biedrzyckiej Kalendarium Lwowa, niezwykłego przewodnika po międzywojennym Lwowie.

      I za tę bezcenną pozycję chcę pani Agnieszce Biedrzyckiej szczególnie podziękować. Trudno mi sobie wyobrazić moją pracę bez możliwości

Скачать книгу