Скачать книгу

uśmiech zgasł.

      – O nic.

      Nie dało się jednak okłamać Marcusa. Momentalnie ześlizgnął się ze skarpy; jego nieskazitelne sandały zagłębiły się w nieczystościach z przepełnionych koryt.

      Uśmiechnął się do mnie.

      – Pomogę ci.

      Jak mogłem nie odpowiedzieć uśmiechem?

      – Zawsze razem w gównie – parsknąłem.

      – Zawsze, bracie.

      3

      W dniach, które nastąpiły po bójce w gospodzie, zaszły dwie sprawy warte odnotowania.

      Pierwszą było to, że mój przyjaciel zaczął mnie nazywać gównojadem i oskarżył o celowe pakowanie się w kłopoty, żebym miał pretekst do folgowania swojemu obrzydliwemu fetyszowi. Drugą było to, że wieści o spodziewanej kampanii zaczęły spływać z niezwykłego urzędu znanego każdemu żołnierzowi jako „targowisko plotek”.

      – Pomaszerujemy dziesięcioma legionami – stwierdził z przekonaniem Oktawiusz, gdy opieraliśmy się o ścianę naszego baraku, ciesząc się wiosennym słońcem, które ogrzewało nam skórę równie pokrzepiająco, jak perspektywa wojny moją duszę.

      Varo zmarszczył gęste brwi.

      – Gdzie to słyszałeś?

      – Wieść niesie.

      – Dupa, a nie dziesięć legionów. – Varo pokręcił głową. – Priscusie?

      – Nie sądzę, żeby chodziło o taką wielkość – uznał najstarszy i najmądrzejszy z nas.

      – Mówisz o legionach czy o dupie Vara? – Oktawiusz uśmiechnął się ironicznie.

      Priscus się roześmiał, po czym mówił dalej:

      – W pewnym momencie armia staje się zbyt liczna i jej wielkość zaczyna być słabością, gdyż dowódcy trudno nad nią zapanować. Niełatwo się komunikować. Manewry są niestaranne. Pojawiają się luki, w które może się wedrzeć wróg. Pomyślcie o władaniu mieczem. Nie chcielibyście, żeby miał długość kilometra.

      – Mów za siebie. – Oktawiusz znowu się uśmiechnął, łapiąc się za krocze.

      Roześmiałem się wraz z innymi. Obietnica kampanii rozgrzewała mi żyły jak ogień. Byłem szczęśliwy. W moim wcześniejszym życiu była radość – nie, rozkosz! – ale myślenie o tym przyprawiało mnie jedynie o najczarniejszą wściekłość, więc zepchnąłem te wspomnienia w otchłań duszy, jakbym topił miotającą się bestię.

      – O co chodzi? – zapytałem, gdyż spoczywały na mnie wyczekujące spojrzenia przyjaciół. Odpłynąłem meandrującą rzeką moich myśli.

      Priscus pokręcił głową. Wiedział, jaki jestem.

      – Powiedziałem, że chcemy iść się z nim spotkać. Nie masz nic przeciwko temu?

      Wiedziałem, kogo ma na myśli i dlaczego mnie pytają.

      Wzruszyłem ramionami.

      – Oczywiście, że nie.

      Miałem.

      – W porządku – stwierdził Priscus. – Chodźmy.

      Priscus zastukał kłykciami w drzwi. Znajdowaliśmy się w labiryncie wąskich uliczek miasteczka, w miejscu klaustrofobicznym z powodu cielska Vara. To nie była najlepsza dzielnica, leżała po nawietrznej stronie fortu i na niższym terenie, narażonym na błyskawiczne powodzie w czasie obfitych deszczów srogiej zimy. Żołnierskie patrole przemierzały ulice w celu zapobieżenia przestępstwom, które często były brutalne, a niekiedy śmiertelne, i kiedy czekaliśmy na otwarcie drzwi, zdawało się, że umorusany dzieciak wziął nas przez pomyłkę za jeden z takich oddziałów.

      – Przepraszam – odezwał się, patrząc z przestrachem na Vara, tytana wśród nas. – Jakieś chłopaki ukradły mi chleb. Możecie mi pomóc go odzyskać?

      Wielkolud się wyszczerzył.

      – Nie. Żadnej jałmużny, gnojku. Chcesz czegoś w życiu, zdobądź to sam.

      Na te słowa barki urwisa obwisły. Priscus spojrzał na przyjaciela spod przymrużonych powiek.

      – Będę o tym pamiętał, kiedy następnym razem będziesz chciał, żeby wykupić cię z aresztu. Masz – zwrócił się do dzieciaka, sięgnąwszy wcześniej do rozcięcia pasa i wyjąwszy drobną monetę. – Kup sobie trochę jedzenia.

      Rzucił pieniądz chłopcu, który w podnieceniu go upuścił i musiał wydobyć ze ścieku.

      – Nie powinieneś tego robić. – Varo pokręcił głową. – Ludzie nie uczą się w ten sposób.

      – To moja forsa – odparł Priscus, po czym zapukał ponownie do drzwi. – Wygląda na to, że nikogo nie ma w domu.

      Poczułem falę ulgi, ale momentalnie się zawstydziłem. Odwróciłem się do Priscusa, żeby zasugerować odejście, ale w tej chwili drzwi się otworzyły, a ja spojrzałem w szare oczy człowieka, któremu, jak mi się kiedyś zdawało, uratowałem życie.

      Brutus.

      – Chłopaki! – wykrzyknął. – Właźcie. Co za miła niespodzianka!

      Trzymałem się z tyłu, gdy inni pośpieszyli, żeby się przywitać ze stojącym w progu brodatym mężczyzną. Zmuszałem się, żeby nie patrzeć na jego lewe ramię, które zwisało bezużytecznie u boku.

      – Jak się masz, Corvusie? – Uśmiechnął się do mnie szeroko, gdy tamci weszli do środka.

      – Dobrze. Wszystko w porządku. A u ciebie?

      – Jak najlepiej.

      Ruszyłem za moim byłym dowódcą drużyny do wnętrza malutkiego budynku. Pomieszczenie było spartańskie: łóżko w rogu, a obok niego kufer, na którego wieku lśnił hełm noszony przez Brutusa, zanim obrażenia wykluczyły go z szeregów. Rany, którym powinienem zapobiec.

      – Wyjdźcie na tył – polecił i nasza grupa podążyła za światłem słońca, po czym wyszliśmy na dziedziniec, który Brutus dzielił z sąsiadami. Była tam kobieta, ciemnowłosa i o dziesięć lat młodsza od niego. Uśmiechnęła się do nas.

      – Miło cię widzieć, Lulmire. – Priscus odpowiedział jej uśmiechem. – Jak się sprawuje Brutus?

      – Bardzo dobrze – odparła po łacinie, z ciężkim lokalnym akcentem.

      – Bądź tak miła, kochanie – powiedział Brutus – i przynieś nam trochę wina.

      – Nie ma potrzeby. – Varo pokręcił głową. – Przynieśliśmy ze sobą. Masz, popróbuj tych szczyn.

      Wyciągnął bukłak do Brutusa, ten upił długi łyk, a potem teatralnie oblizał usta.

      – Wyczuwam kozią nutę. Niezłe winko.

      Podał bukłak Priscusowi i tak przechodził z rąk do rąk, kiedy sadowiliśmy się na małym dziedzińcu, opierając się o ściany lub siadając na drewnianych stołkach, wyblakłych od słońca.

      – Nadciąga wojna – zwyczajnie poinformował Priscus starego towarzysza.

      Brutus skinął głową, a ja dostrzegłem w jego szarych oczach cień smutku.

      – Chciałbym pójść z wami, chłopaki – powiedział, potwierdzając moje spostrzeżenie.

      Odebrałem te słowa jak cios i nagle poczułem się klaustrofobicznie w tej ograniczonej przestrzeni.

      – Co

Скачать книгу