Скачать книгу

mucha – rzuciła niepewnie Klaudia, żeby przerwać martwą ciszę. – Czemu one tak robią?

      – Robi dokładnie to samo, co ludzie – rzuciła tamta po chwili ciężkiego milczenia. – Walczy z przeciwnościami. Dąży do celu.

      – Przecież siada w dokładnie tym samym miejscu głupiego stołu!

      – Tak… I jak to bardzo nas przypomina…

      Przeniosła swój wzrok z muchy na Klaudię, aż ta pod jej dziwnym, świdrującym spojrzeniem poczuła się nieswojo.

      – Ile przeciwności w nas uderza… Chcemy fajnego faceta, a tu bach – machnęła ręką, odganiając owada – okazał się dupkiem i nas zdradził. Odczekujemy chwilę – wpatrywała się w muchę, która zrobiła kolejną akrobację w powietrzu – i szukamy kolejnego – owad usiadł spokojnie na swoim miejscu. – Bo chociaż coś w nas walnęło, ogólny plan się nie zmienił. I kolejnymi próbami wkurzamy tych, którzy rzucają w nas tymi przeszkodami. I następnym razem nie będzie to ręka, tylko zeszyt, potem gazeta, dezodorant z zapalniczką… Kolejny nas pobije, a kolejny – kto wie, zarazi HIV-em… Aż w końcu ONI albo nas zgniotą, albo się poddadzą.

      – ONI?

      – ONI – westchnęła i uśmiechnęła się krzywo. – Ale wiesz, jaka jest przewaga muchy? Mucha ma dużo oczu. Ma pole widzenia trzysta sześćdziesiąt stopni. I człowiek też może sobie takie oczy wyrobić. Może przewidzieć, czym i jak oni uderzą. W końcu to wszystko dynamika, prawa ruchu…

      Klaudia milczała. Niepokoiła ją ta bladość rozmówczyni, te zaciśnięte w pięści dłonie położone na stole. Ale przede wszystkim ten wymuszony ton, jakby walczyła ze sobą, aby powiedzieć kolejne zdania.

      – To daje człowiekowi wiedza… Pozwala przewidzieć kolejne ruchy. I trochę ich poznać. Wiedzieć, czego chcą…

      Nagle zadzwonił telefon. Klaudia podskoczyła i przewróciła szklankę z herbatą, zalewając stół. Zupełnie ignorując to, jej korepetytorka wpatrywała się w nią.

      – Niestety – powiedziała cicho, tak, że przy dźwiękach dzwonka i wibracji licealistka nie dosłyszała. – ONI po prostu lubią męczyć muchy. I żeby przestali się znęcać nad jedną, trzeba im dać inną…

* * *

      Na dworze dawno się już ściemniło. Wojtek zastanawiał się, czy odwołać spotkanie. Dzień był i tak pełen wrażeń, a obraz przejechanego przez tramwaj psa nie dawał mu spokoju. Brakowało mu jedynie tego, aby Klaudia wystawiła go po raz kolejny.

      Nachodziły go fale rozdrażnienia. Po powrocie do domu włączył Facebook i przejrzał rozmowy z zeszłego roku. Starał się o nią rzeczywiście i wydawało się mu, że był na dobrej drodze. Miała problem, aby zagadać do niego pierwsza, ale kiedy po kilku dniach ciszy chciała z nim porozmawiać, lajkowała posty na jego profilu, żeby go zachęcić do rozmowy. Wtedy uważał to za urocze, jeszcze do niedawna na to wspomnienie uśmiechał się z pogardą, ale teraz zaciskał pięści w dławiącej go złości.

      W myślach rzucał na nią ciężkie przekleństwa, wpatrywał się w jej zdjęcie profilowe (bardzo ładnie wykadrowane zresztą), chociaż działało na niego jak płachta na byka. Wysyłał tyle nienawistnych myśli, aż w końcu rozbolała go głowa. Czuł się wręcz struty przepełniającą go nienawiścią. I wtedy z ostrym brzękiem rozprysła szklanka.

      Zupełnie otrzeźwiony, spoglądał na swoje biurko, gdzie jeszcze przed chwilą, ponad wszelką wątpliwość, stała szklanka z wodą. Bez żadnej widocznej przyczyny w miejscu naczynia teraz walały się wszędzie odłamki szkła. Wstał niepewnie i rozejrzał się po pokoju. Próbował zracjonalizować zjawisko, ale nic mu nie przychodziło do głowy… Jedyna robocza teoria głosiła, że szklanka była już pęknięta, a reszty dokonała temperatura, bo jego nienowy laptop koszmarnie się rozgrzewał. Ten pomysł wydał się jednak zupełnie niewiarygodny.

      Spojrzał raz jeszcze na ekran komputera, gdzie widniało zdjęcie profilowe Klaudii. Poczuł znowu, że zbiera w nim gniew, ale tym razem to go zaniepokoiło. To był jakiś gniew zewnętrzny. Jakby ktoś go podżegał. Chciał wyłączyć komputer, ale dostrzegł z pewnym zdziwieniem, że nie jest w stanie dość mocno przycisnąć wyłącznika. Coś hamowało jego rękę. Przestraszony, nagłym ruchem zamknął ekran laptopa i gwałtownie wstał, prawie się wywracając. Poczucie gniewu znikło nagle, jakby ktoś zakręcił kurek.

      Przez głowę przeszły mu wszystkie horrory, które obejrzał. Czuł nawet obecność czegoś w pokoju, niespokojnie spostrzegł, że było jakby ciemniej. Choć to było zupełnie irracjonalne, szybko się ubrał, aby wyjść na zewnątrz, bo nie chciał być sam w mieszkaniu. W przedpokoju wisiało duże lustro. Miał niejasne przeczucie, że jeżeli w nie spojrzy, coś zobaczy. Stanął zatem tak, aby go nie widzieć. Kiedy wychodził i zamykał za sobą drzwi, zacisnął powieki.

* * *

      Wojtek poczuł się lepiej, gdy znalazł się na ulicy, choć trudno byłoby nazwać ją zatłoczoną i ludną. Aura raczej nie sprzyjała. Padało wcześniej tego dnia, więc przystanek tramwajowy nie przywitał go krwawą plamą po psie. Gdy podjechał tramwaj, na widok pasażerów prawie się roześmiał. Tu, w gronie ludzi, czuł się bezpiecznie. To, co przeżył w mieszkaniu, wydało mu się tak nierealne, że prawie to wyparł.

      Umówił się z Klaudią pod kinem. Gdy wysiadał z tramwaju przy wejściu do metra, już chyba po raz ósmy czy dziewiąty sprawdził, czy nie było żadnych esemesów od niej. Czegoś w stylu: „Nie mogę dzisiaj przyjść. Ten esemes miał dojść godzinę temu, ale nie doszedł. Przepraszam”:-( A kilka godzin później przysłałaby kolejny, o treści: „Gniewasz się?”:-( Przerabiał to z nią już tyle razy, że chyba przyjąłby to w końcu ze stoickim spokojem…

      Taaa, ze stoickim spokojem, roześmiał się sam do siebie. Wściekłby się, jak za każdym razem wcześniej. Jeśli i teraz go wystawi…

      Pojawił się na chwilę przed czasem i każda minuta oczekiwania wlokła się w nieskończoność. Jak tylko włączał się wygaszacz jego telefonu, zaraz wciskał jakiś przycisk, żeby sprawdzić godzinę. Chciało mu się śmiać z siebie, ale nie potrafił opanować tego odruchu.

      Minął kwadrans. Zadecydował, że tym razem nie zadzwoni do niej, tylko po prostu pójdzie do domu. Da jej jeszcze dwie minuty. Minęły. Dobra, pięć. Chodząc nerwowo, podjął w końcu męską decyzję, że poczeka do wpół do siódmej. „Czy istnieją na tym świecie dziewczyny, które potrafią się nie spóźniać?”. Ustawił sobie alarm na osiemnastą trzydzieści, zdeterminowany, aby nie patrzeć ciągle na telefon. Schował go głęboko do wewnętrznej kieszeni kurtki. Wytrzymał może minutę, zanim wyciągnął go znowu. Zaklął.

      Wpół do siódmej. Uśmiechnął się gorzko. Powiedział sobie, że w sumie od początku wiedział, że tak będzie i że nic go to nie obchodzi. Po chwili zmienił zdanie. Znowu go upokorzyła! Mogła zlizywać ten pieprzony sok z podłogi!

      Ruszył spod kina tak szybko, że prawie biegł, wyprostowany, sztywny, mimochodem manifestując całym sobą urażoną godność. Niepomny wcześniejszej przygody, wszedłby na przejście dla pieszych mimo czerwonego światła, nawet się nie rozglądając. Prawie wpadł pod koła przejeżdżającego autobusu. „Co się ze mną dzieje, do cholery?”

      Wtedy poczuł, że ktoś nieśmiało dotknął jego ramienia. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył Klaudię. Wszystkie złe myśli w jednej chwili zeszły z niego jak z przekutego balonu.

      – O, jednak przyszłaś – to wszystko, co był w stanie powiedzieć.

* * *

      Film już dawno się zaczął (nauczony poprzednimi doświadczeniami, Wojtek nie kupił wcześniej biletów), ale po przejściach tego dnia oboje raczej nie skupiliby

Скачать книгу