Скачать книгу

się sama sobie spełniającej ten akt, jakby to był film.

      Natarłam kurczaka ze wszystkich stron i teraz tnę cytryny, rozgniatam ząbki czosnku, skubię gałązki pietruszki. Muszę nafaszerować go tym wszystkim. Dawniej, wiele lat temu, gdy pieczony kurczak prosto z pieca był moją ulubioną potrawą, robiłam to bez zastanowienia. Teraz przez moment się waham. Przełamuję się po chwili. Wciskam w kurczaka cytryny, zioła i czosnek, aż pusta przestrzeń wypełnia się po brzegi. Kura jest zimna od wewnątrz, zimna i martwa, jest jej obojętne, że w to, co z niej pozostało, wciskam cytrusy. Co umarło, to umarło. Co martwe, nie czuje bólu. Co martwe, nie cierpi. Co martwe, można przezwyciężyć.

      Tyle razy zadawałam sobie pytanie, czy Philipp żyje. Ale nigdy nie umiałam sobie tego tak naprawdę wyobrazić. Czasami, w szczególnie ciemne noce, niemal życzyłam sobie, by nie żył. Żeby wiedzieć. A nie tylko mgliście przeczuwać. Było, minęło.

      Wsuwam kurczaka do rozgrzanego piekarnika, zaczynam obierać ziemniaki i wtedy przypomina mi się jednak, jak to się nazywa.

      To specyficzne uczucie, które mnie przenika.

      4

      Nowy początek.

      Wróciło lato. Na niebie nad moją głową igrają na wietrze jerzyki. Ogródek przed domem Miriam przypomina mi trochę ogród mojej ukochanej babci – bezładna zbieranina tulipanów, dalii, róż, magnolii, forsycji. Na niewielkim kawałku trawnika leży niebieski dziecięcy rower. Z ulgą stwierdzam, że przed domem nie stoi jeszcze samochód Martina. Więc rzeczywiście przyszłam wystarczająco wcześnie, by zastać Miriam samą. Naciskam dzwonek. Wisi pod nim gliniana tabliczka z wizerunkiem jeża i koślawymi literami pierwszoklasisty: mama, tata, Justus i Emily. Ledwie oderwałam palec od dzwonka, w drzwiach staje Miriam.

      – O mój Boże – mówi spontanicznie. – Jak ty wyglądasz?

      Nic nie odpowiadam, spodziewałam się, że zareaguje zdziwieniem, może nawet szokiem. Włosy tak wiele zmieniają.

      Potem Miriam opanowuje się i mówi:

      – Sorry. Nie to miałam na myśli. Wyglądasz… – Chwila zawahania. – Wyglądasz świetnie. Inaczej. Jakoś starzej, ale i młodziej. Nie mam pojęcia, jak to opisać, ale podoba mi się.

      Odwdzięczam się jej uśmiechem.

      – Dziękuję.

      – Chodź – mówi Miriam. – Chłopcy są na górze.

      Przekraczam próg tego pięknego, trochę chaotycznego domostwa, które tak bardzo kocham. Wszędzie porozrzucane zabawki, wszędzie wazony z barwnymi kwiatami z własnego ogrodu. Wita mnie unoszący się w powietrzu zapach jedzenia, z piętra dochodzi typowy hałas produkowany przez bawiących się chłopców, których wręcz roznosi energia.

      – Chłopaki, bez szaleństw! – krzyczy Miriam, nie otrzymuje jednak żadnej odpowiedzi.

      Przewraca oczami, nie mogę się nie uśmiechnąć. Tak lubię tu być. Całkowicie normalny dom. Całkowicie normalna rodzina. Emily, sześciomiesięczna siostrzyczka Justusa, na pewno śpi już spokojnie w swoim łóżeczku, zupełnie nieporuszona dzikimi zabawami ośmioletniego brata i jego najlepszego przyjaciela.

      – Czy to Sarah? – słyszę nagle głos Martina i zaraz potem zza rogu wychodzi mąż Miriam, z wiertarką w ręku.

      Szybko przełykam zawód. Ale może to i lepiej.

      – Łaa! – mówi Martin na mój widok. – Sexy, krótkie włosy!

      Śmieję się.

      – Ach – mówi Miriam z udawaną irytacją. – Za każdym razem, gdy chcę podciąć końcówki, robisz sceny, ale u Sarah krótkie włosy są sexy, tak?

      Martin śmieje się dobrodusznie. Potem przypomina sobie o wiertarce, którą ciągle trzyma w dłoni.

      – Proszę, oto ona – mówi. – Wyciągnąłem ją dla ciebie, jak obiecałem.

      Pokazuje mi urządzenie, po czym kładzie je koło drzwi wejściowych, żebym nie zapomniała o nim, wychodząc.

      – Super – mówię. – Dzięki.

      Martin zawsze chce mi pomagać, gdy w domu trzeba coś zreperować, ale ja wolę robić takie rzeczy sama. Lubię wbijać gwoździe w ściany, wiercić dziury, lubię kołki i wkręty. Narzędzia. Wykonuje się jakąś czynność i otrzymuje jasny, przewidywalny rezultat. Tworzy się porządek. Narzuca się rzeczom kontrolę. Kocham porządek. Kocham kontrolę.

      – To co? – pyta Martin, a z jego twarzy nie znika szelmowski uśmieszek.

      – Co: co?

      – No, czy nie mówi się zawsze, że jak kobiety ścinają włosy, to w grę wchodzi jakiś facet? Nowa miłość, nowe życie czy jakoś tak.

      – Martin! – fuka z oburzeniem Miriam.

      Ona wie, że od zniknięcia Philippa jestem sama. Uważa, że musi mnie chronić.

      – Już dobrze – mówię. – Martin zawsze był wścibski jak stara przekupka.

      Śmieje się, zadowolony z mojej reakcji.

      – Jak tam trening? – pyta.

      – W toku.

      Trenowałam z Martinem, przygotowując się do mojego pierwszego maratonu. On potem przestał biegać, bo nabawił się problemów z kolanem, ja przerzuciłam się wtedy na triathlon.

      – Jesteś naprawdę twardzielką – mówi.

      – Ach, przestań.

      Rzucam spojrzenie w stronę Miriam, czasami się martwię, czy nie przeszkadza jej, że Martin poświęca mi tyle uwagi, ale nie. Ją to cieszy. Zapewne to współczucie, ciągle jeszcze, po tylu latach. Prawdopodobnie to nawet ona sama zachęciła swojego męża, by był dla mnie szczególnie miły i pomagał mi przy tych wszystkich naprawach.

      – Zjesz z nami? – pyta Miriam.

      – Nie, sama przecież mam dzisiaj gości – mówię. – Chciałam tylko szybciutko odebrać Leo.

      – A, no tak, kolacja z kolegami – odpowiada Miriam.

      Od razu zaczynam się denerwować. Miriam tego nie zauważa.

      Z piętra dobiega tłumiony dziecięcy śmiech.

      – Idę zobaczyć – mówi Martin i wchodzi po schodach.

      Gwiżdże melodię z filmu Nowa miłość to nowe życie, puszcza jeszcze oko w moją stronę i już go nie ma.

      Miriam przewraca oczami, zupełnie tak, jakby mąż ją denerwował, ale w rzeczywistości kocha go takiego, jaki jest. Martin, żartowniś. Wie, kogo w nim ma. Nie poszukiwacza przygód, nie romantyka, nie uwodziciela. Ma za to Martina żartownisia. Martina, który lubi stać przy grillu, który chociaż zbliża się już do pięćdziesiątki, nosi w domu T-shirty ulubionych zespołów rockowych, który kocha swoje dzieci, lubi opowiadać kawały, z których sam najgłośniej się śmieje, czego nikt nie ma mu za złe, bo jest zbyt sympatyczny, by się na niego gniewać. Martin po prostu. Który nigdy nie przynosi Miriam kwiatów, nigdy nie robi jej romantycznych niespodzianek, na co ona czasem narzeka. Myślę sobie wtedy: nie każdy może być taki jak Philipp. A mówię: „Po co komu kwiaciarniane bukiety, gdy ma się ogród pełen pięknych kwiatów”.

      Na schodach pojawia się Leo i wyrywa mnie z tych rozmyślań.

      – Cześć, mama – mówi, biegnie mi naprzeciw, przytula się do mnie przez krótką chwilę, ignoruje fakt, że ścięłam włosy, całkowicie.

      Potem odkrywa wiertarkę, a ja znowu przestaję być mu potrzebna.

      – Cool

Скачать книгу