Скачать книгу

szmat czasu.

      Nagórski, ponieważ zostanie tą kwestią zaskoczony, strzepnie z rękawa marynarki resztki skroplonego śniegu i odpowie raczej z dystansem:

      – Czy tak?

      – Pan, oczywiście, nie pamięta. To był rok trzydziesty, może trzydziesty pierwszy.

      – Rzeczywiście dawno. Bardzo mi przykro, panie prezesie, moja pamięć nie jest najlepsza.

      – Pan mi wtedy położył rękę na ramieniu.

      – Ja?

      – Obaj mieliśmy po dwadzieścia lat i bujne włosy, ale pan był ten lepszy i jak mi pan położył rękę na ramieniu, to właśnie dlatego, że się pan uważał za lepszego, chciał mi pan dać do zrozumienia, że dziewczyna, z którą tańczyłem, nie jest dla mnie odpowiednią partnerką.

      – Czy pan się przypadkiem nie myli, panie prezesie?

      – Ja się na pewno nie mylę, położył mi pan rękę na ramieniu, podszedł pan do nas, kiedy tańczyliśmy, i położył mi pan rękę na ramieniu.

      – Gdzie to było?

      – Nie pamięta pan, panie Nagórski?

      – Niestety.

      – Pan miał rację, bo to faktycznie była partnerka nie dla mnie. Pan miał rację, że pan mi położył rękę na ramieniu.

      – Jeśli istotnie tak było, jak pan mówi, panie prezesie, chyba racji nie miałem. To nie było zbyt uprzejme.

      – Panie Nagórski, co się będziemy po tylu latach bawić w uprzejmości? Starczy, że panu mówię, że pan miał rację. A wie pan, czemu pan miał rację?

      – Słucham.

      – Dziewczyna, z którą tańczyłem, nazywała się panna Wanert.

      – Alicja.

      – A ja byłem w czarnym pożyczonym garniturze i rękawy miałem za krótkie i koszulę przynajmniej o dwa numery na dużą.

      – To było w towarzystwie?

      – Pan był we fraku, wszyscy panowie studenci byli we frakach albo smokingach. Bal Politechniki.

      – Rzeczywiście czasy prehistoryczne.

      – Dla mnie tylko historyczne, a ja historię dobrze pamiętam.

      – Cóż, jeśli po tylu latach znaczy cokolwiek przeproszenie…

      – Teraz pan sobie przypomniał, że mi pan położył rękę na ramieniu?

      – Niestety, bardzo mi przykro, ale nie.

      – Widzi pan, a ja pamiętam! Bo to pan położył mi rękę na ramieniu, a nie ja panu.

      – Słusznie. Ale, jeśli jak pan mówi rzeczywiście popełniłem ten gest niezbyt uprzejmy i położyłem pana rękę na ramieniu, może usprawiedliwi mnie trochę fakt, że Alicja Wanert była wówczas moją narzeczoną.

      – A, i pan był zazdrosny o mnie, panie Nagórski!

      – Wkrótce potem Alicja została moją żoną. Naprawdę, bardzo dawne czasy.

      – No, widzi pan, panie Nagórski, jak się to wszystko jedno z drugim albo łączy albo nie łączy. Pan mi położył rękę na ramieniu, pan był we fraku, pan się ożenił z panną Wanert…

      – Dość szybko się rozeszliśmy.

      – A ja u jej ojca, wielkiego przemysłowca, pana Karola Wanerta…

      – Karol Wanert był stryjem Alicji.

      – Wszystko jedno. A ja u jej stryja, wielkiego przemysłowca, pana Karola Wanerta, głupiej posady za trzysta z czymś złotych nie mogłem dostać, choć miałem dyplom magistra chemii w kieszeni i dziury w butach. Pan miał rację, panie Nagórski, że mi pan położył rękę na ranieniu.

      – Jeśli pan tak uważa.

      – To nie ja uważam, to jest obiektywna prawda historyczna.

      – Jeśli tak, to muszę stwierdzić, panie prezesie, że ma pan teraz tę wyższość nade mną sprzed trzydziestu kilku lat, że gdy pan kładzie obecnie ludziom rękę na ramieniu, są to gesty w duchu jak najbardziej demokratycznym.

      I chyba po tej kwestii znajdzie sposobność, aby rozejrzawszy się po sali powiedzieć:

      – Przepraszam, panie prezesie, ale właśnie widzę, że pani Frens-Czaplicka przywołuje mnie niecierpliwie.

      – Ta słynna śpiewaczka?

      – Właśnie. Zresztą dość bliska moja kuzynka.

      – Ba! My teraz z panem też jesteśmy poniekąd rodziną. Nie wiedział pan, panie Nagórski, kogo pan poklepywał.

      – Niestety, z klepaniem zwykle tak bywa, panie prezesie.

      Halina Ferens-Czaplicka i Adam Nagórski.

      – Jestem.

      – Nie gniewaj się…

      – Ależ skąd! przeciwnie, jestem ci wdzięczny, marzyłem, żeby zakończyć tamtą rozmowę.

      – Polityka, jak zawsze u was?

      – Gorzej, wspomnienia.

      – Przykre?

      – Głupie.

      – Więc przykre.

      – Prawdziwe. Jak się bawisz?

      – Wiesz, przed przyjazdem tutaj byłam u mamy pożegnać się.

      – Dawno nie byłem u twojej mamy, nie jestem dobrym bratem. Jak się czuje?

      – Fizycznie chyba nieźle. Ale odniosłam wrażenie, że ona w ogóle nie pragnie ludzi widywać, nawet najbliższych.

      – Myślisz?

      – Nie wiem, może się mylę, tyle lat się nie widziałyśmy. Przywiozłam jej adapter i kilka moich najlepszych nagrań, leżały tam, gdzie je położyłam, adapter też nienaruszony. A kiedyś, pamiętam, bardzo lubiła muzykę. I mój śpiew też lubiła. Jedyny człowiek, o którym mówi z ożywieniem, to profesor Wnuk.

      – To zrozumiałe, Halinko. Ostatecznie Wnuk, żeby zebrać i wydać twórczość Krzysztofa poświęcił wszystkie swoje najlepsze umiejętności, nawet coś więcej, bo serce, a serce uczonego, wiesz, co to jest serce profesora?

      – Ja to rozumiem, kochany, ale trochę było mi przykro. Dla mamy czas się zatrzymał ze śmiercią Krzysia. Dla niej Krzyś jest wciąż młodziutkim chłopcem.

      – Dziwisz się? Pamiętasz, kiedy spotkaliśmy się w Rzymie w czterdziestym ósmym roku, opowiadałem ci dużo o Krzysztofie i jak bardzo go w czasie okupacji pokochałem.

      – Pamiętam.

      – Myślę, że on dla mnie też miał wiele najlepszych uczuć. Chyba też mnie po swojemu kochał. I popatrz, nigdy nie byłem na Powązkach na jego grobie. I żadnego wspomnienia nie napisałem i nie napiszę.

      – Czemu to mówisz?

      – Powiedziałaś, że dla twojej mamy pozostał chłopcem.

      – Ja też nie mogę sobie wyobrazić, że gdyby Krzyś żył, miałby teraz prawie pięćdziesiąt lat.

      – A widzisz! O której nasz samolot?

      – Wcześnie. Ósma z minutami.

      – Szkoda, że cię tu mieliśmy tak mało.

      – Muszę, we wtorek śpiewam w Hamburgu.

      – A potem?

      – Oslo i Helsinki.

      – I dalej?

      – Na razie nie ma dalej. Nie wiem, może się zabiorę

Скачать книгу