Скачать книгу

ziemi czołem! Proś o przebaczenie!

      I rzucili go na podłogę. Ale w tejże chwili podniosło go dwoje silnych ramion, dał się słyszeć głos męski:

      – Nie, panowie!

      Był to nasz dyrektor, który wszystko widział.

      – Kiedy miał odwagę przyznać się – mówił dalej – nikt nie ma prawa poniewierać nim!

      Wszyscy stanęli cicho.

      – Proś o przebaczenie! – rzekł teraz dyrektor do Garoffiego, który wybuchnął płaczem, obejmując kolana starca.

      A ten poszukawszy ręką jego głowy pogłaskał go po włosach.

      Wtedy odezwały się wzruszone głosy:

      – Idź, chłopcze, do domu! Idź! Wracaj!

      A ojciec mój pociągnął mnie z dala od tłumu i tak w drodze mówił:

      – Henryku! Czy ty w podobnym wypadku zdobyłbyś się na odwagę, żeby spełnić obowiązek i wyznać winę?

      – Tak – odpowiedziałem.

      A ojciec:

      – Dajże mi, synu, słowo uczciwego i honorowego chłopca, że byś to uczynił.

      – Daję ci słowo, mój ojcze!

      Nauczycielki

      17. sobota

      Okropnie się dziś Garoffi bał czekając wielkiej bury od nauczyciela, a tymczasem nauczyciel nie przyszedł, zastępcy także nie było, a do klasy przyszła pani Cromi, najstarsza z nauczycielek, która ma dwóch dorosłych synów, a uczyła czytać i pisać niejedną z tych pań, które teraz odprowadzają swoje dzieci do naszej szkoły. Była smutna dzisiaj, bo jeden z jej synów jest chory.

      Jak tylko weszła, zaraz chłopcy zaczęli dokazywać i hałasować. Ale ona, głosem cichym i spokojnym, rzekła:

      – Szanujcie moje białe włosy. Nie tylko nauczycielką, ale i matką jestem.

      Więc żaden już ani nie pisnął, nawet ten cygańczuk Franti, który tak lubi psocić cichaczem.

      A do klasy pani Cromi posłana została panna Delcati, nauczycielka mojego braciszka, a na miejsce panny Delcati ta, którą nazywają „zakonnicą” – bo zawsze jest ciemno ubrana i ma głosik tak cichy, że kiedy mówi, to się zdaje, że szepce pacierze.

      I trudno pojąć, mówi moja matka, bo taka łagodna jest, taka trwożliwa, z tym swoim słabym, zawsze równym głosem, który ledwo że dosłyszeć można, nie krzyczy, nie gniewa się nigdy, a przecież umie utrzymać uczniów swoich tak, że nawet największe urwisy pochylają głowę, jak tylko im pogrozi palcem, a w klasie jej tak zawsze cicho jak w kościele. To pewno i dlatego także mówią na nią: zakonnica.

      Ale ja najlepiej lubię tę małą nauczycielkę z pierwszej niższej, nr 3, która ma twarzyczkę jak róża, dwa śliczne dołeczki w policzkach, nosi duże czerwone pióro na kapelusiku, a krzyżyk bursztynowy na szyi.

      Zawsze wesoła i w klasie jej zawsze wesoło. Ciągle się uśmiecha, krzyczy na swoich malców tym swoim srebrnym głosikiem, co to jakby śpiewa; uderza laseczką w stół i klaszcze w ręce, żeby uczniom nakazać milczenie, a gdy wychodzą, biegnie jak mała dziewczynka to za tym, to za owym, żeby ich ustawić w rzędzie, jednemu podnosi kołnierz, drugiemu zapina płaszczyk, żeby się nie zaziębił który, odprowadza ich do rogu ulicy, żeby się nie pokłócili, błaga rodziców, żeby ich nie karali w domu, przynosi pastylki tym, co mają kaszel, pożycza swojej mufki62, gdy któremu ręce zmarzną – i umęczona jest przez tych najmniejszych, którzy jej się uwieszają u sukni i chcą, żeby całowała, ciągnąc ją za welon, za mantylkę63. I pozwala im na to wszystko, i całuje, i śmieje się, i biegnie do domu roztargana, z gołą szyją, spocona i uśmiechnięta, z tymi ślicznymi dołeczkami w twarzy i z swoim czerwonym piórem. Uczy także rysunków w oddziale dziewcząt, a pracą swoją utrzymuje matkę i brata.

      W domu zranionego

      18. niedziela

      A przy nauczycielce z czerwonym piórem mały siostrzeniec starego urzędnika, co mu to Garoffi zranił oko swoją kulą śniegu.

      Widziałem go dzisiaj w domu wuja, który go tak kocha jak rodzone dziecko.

      Właśnie skończyłem miesięczne opowiadanie na przyszły tydzień: „Mały pisarczyk z Florencji”, które mi nauczyciel dał do przepisania, kiedy mi ojciec rzekł:

      – Pójdźmyż na górę, na czwarte piętro, zobaczyć, co się dzieje z okiem tego pana.

      Poszliśmy. W pokoju prawie że zupełnie ciemnym leżał stary pan, a raczej siedział w łóżku, obłożony poduszkami wysoko pod plecy. W głowach siedziała jego żona, a w kącie bawił się ten mały siostrzeniec.

      Stary pan miał zawiązane oko.

      Bardzo był rad mojemu ojcu, prosił go, żeby usiadł, i mówił, że mu jest lepiej, że oka nie tylko nie straci, ale za kilka dni zupełnie wydobrzeje na nie.

      – Wypadek był – dodał łagodnym głosem – i bardzo mi żal, że się ten biedny chłopiec tak przeraził.

      Potem zaczął mówić o doktorze, który miał zaraz przyjść i opatrzyć oko. Jeszcze nie skończył, kiedy dzwonek zadzwonił u drzwi.

      – Doktor przyszedł – powiedziała pani.

      Wtem otwierają się drzwi i… kogóż widzę? Garoffiego w swym długim płaszczu, jak stoi w progu ze spuszczoną głową i wejść nie śmie.

      – Kto to? – pyta się chory.

      – To ten uczeń, który rzucił kulę – rzecze mój ojciec.

      A stary pan na to:

      – O, biedny chłopcze, a pójdżże tu bliżej! Przyszedłeś dowiedzieć się o zdrowiu zranionego, nieprawdaż? Lepiej mi, bądź spokojny, lepiej! Prawie zupełnie dobrze. Przybliż się, dziecko!

      Ale Garoffi tak był zmieszany, że ledwo do łóżka trafił. Zbliżył się wreszcie powstrzymując łkanie, a kiedy stary pan głaskał go i pieścił, nie mógł przemówić słowa.

      – Dziękuję ci! – rzekł starzec. – Idź, powiedz ojcu i matce, że wszystko już dobrze i niech się nie martwią.

      Ale Garoffi nie ruszał się z miejsca, a ja zaraz zmiarkowałem64, że coś powiedzieć chce, a tylko nie śmie. I stary pan też zmiarkował.

      – Cóż mi powiesz? Czego chcesz?

      – Ja… niczego.

      – No, to bądź zdrów, chłopcze! Do zobaczenia! Idź w spokoju.

      Garoffi oddalił się ku drzwiom, ale rychło stanął i obrócił się do małego siostrzeńca, który poszedł za nim i patrzył na niego ciekawie.

      Nagle wyciągnął coś spod płaszcza i dał chłopcu do ręki mówiąc prędko: – To dla ciebie… – i wyleciał jak oparzony za drzwi.

      Chłopczyna przyszedł do łóżka niosąc pakiet, na którym było napisane: „Daruję ci to”. Spojrzałem do wnętrza i aż krzyknąłem ze zdumienia. Był to sławny album ze zbiorem marek pocztowych biednego Garoffiego, ów album, o którym tyle zawsze gadał, w którym pokładał wszystkie swoje nadzieje i który go tyle trudów kosztował. Skarb to był, połowa życia jego, a przecież oddał go, biedaczysko, na okup swej winy!

      Mały pisarczyk z Florencji

      Opowiadanie miesięczne

      Przechodził kurs czwartej klasy w szkole elementarnej. Śliczny to był

Скачать книгу


<p>62</p>

mufka – futrzany rulon do ogrzewania rąk. [przypis edytorski]

<p>63</p>

mantylka (daw.) – rodzaj krótkiej peleryny damskiej. [przypis edytorski]

<p>64</p>

zmiarkować (daw.) – zorientować się, zauważyć. [przypis edytorski]