Скачать книгу

trzy miliony rubli stanowią mój osobisty kredyt i przynoszą mi bardzo mały procent jako pośrednikowi – mówił Wokulski. – Oświadczam jednak, że o ile w miejsce kredytu podstawiłoby się gotówkę, zysk z niej wynosiłby piętnaście do dwudziestu procentów, a może więcej. Otóż ten punkt sprawy obchodzi panów, którzy składacie pieniądze w bankach na niski procent. Pieniędzmi tymi obracają inni i zyski ciągną dla siebie. Ja zaś ofiaruję panom sposobność użycia ich bezpośredniego i powiększenia własnych dochodów. Skończyłem.

      – Pysznie! – zawołał przygarbiony hrabia. – Czy jednak nie można by dowiedzieć się szczegółów bliższych?

      – O tych mogę mówić tylko z moimi wspólnikami – odpowiedział Wokulski.

      – Jestem – rzekł zgarbiony hrabia i podał mu rękę.

      – Tek – dodał pseudo–Anglik wyciągnąwszy do Wokulskiego dwa palce.

      – Moi panowie! – odezwał się wygolony mężczyzna z grupy szlachty nienawidzącej magnatów. – Mówicie tu o handlu perkalami, który nas nic nie obchodzi… Ale panowie!… – ciągnął dalej płaczliwym głosem – my mamy za to zboże w spichlerzach, my mamy okowitę w składach, na której wyzyskują nas pośrednicy w sposób – że nie powiem – niegodny…

      Obejrzał się po gabinecie. Grupa szlachty gardzącej magnatami dała mu brawo.

      Promieniejąca dyskretną radością twarz księcia zajaśniała w tej chwili blaskiem prawdziwego natchnienia.

      – Ależ, panowie! – zawołał – dziś mówimy o handlu tkaninami, lecz jutro i pojutrze któż zabroni nam naradzić się nad innymi kwestiami?… Proponuję więc…

      – Jak Boga kocham, cudnie mówi ten kochany książę – zawołał marszałek.

      – Słuchamy… słuchamy!… – poparł go adwokat, silnie okazując, że stara się pohamować zapał dla księcia.

      – A więc, panowie – ciągnął wzruszony książę – proponuję jeszcze następujące sesje: jedną w sprawie handlu zbożem, drugą w sprawie handlu okowitą…

      – A kredyt dla rolników?… – spytał ktoś z nieprzejednanej szlachty.

      – Trzecią w sprawie kredytu dla rolników – mówił książę. – Czwartą…

      Tu zaciął się.

      – Czwartą i piątą – pochwycił adwokat – poświęcimy rozważaniu ogólnej ekonomicznej sytuacji…

      – Naszego nieszczęśliwego kraju – dokończył książę prawie ze łzami w oczach.

      – Panowie!… – wrzasnął adwokat obcierając nos z akcentem rozrzewnienia. – Uczcijmy naszego gospodarza, znakomitego obywatela, najzacniejszego z ludzi…

      – Dziesięć tysięcy rubli, jak Bo… – zawołał marszałek.

      – Przez powstanie! – szybko dokończył adwokat.

      – Brawo!… niech żyje książę!… – zawołano przy akompaniamencie łoskotu nóg i krzeseł.

      Grupa szlachty gardzącej arystokracją krzyczała najgłośniej. Książę zaczął ściskać swoich gości nie panując już nad wzruszeniem; pomagał mu adwokat, wszystkich całował, a sam bez ceremonii płakał. Kilka osób skupiło się przy Wokulskim.

      – Przystępuję na początek z pięćdziesięcioma tysiącami rubli – mówił zgarbiony hrabia. – Na rok przyszły zaś… zobaczymy…

      – Trzydzieści, panie… trzydzieści tysięcy rubli, panie… Bardzo, panie… bardzo! – dodał baron z fizjognomią Mefistofelesa.

      – I ja trzydzieści tysięcy… tek!… – dorzucił hrabia–Anglik kiwając głową.

      – A ja dam dwa… trzy razy tyle, co… kochany książę. Jak Boga kocham!… – rzekł marszałek.

      Paru oponentów z grupy kupieckiej również zbliżyło się do Wokulskiego. Milczeli, lecz tkliwe ich spojrzenia stokroć więcej miały wymowy aniżeli najczulsze słowa.

      Z kolei zbliżył się do Wokulskiego człowiek młody, mizerny, z rzadkim zarostem na twarzy, ale z niewątpliwymi śladami przedwczesnego zniszczenia w całej postaci. Wokulski spotykał go na rozmaitych widowiskach, wreszcie i na ulicy, jeżdżącego najszybszymi dorożkami.

      – Jestem Maruszewicz – rzekł zniszczony młody człowiek z miłym uśmiechem. – Wybaczy pan, że prezentuję się tak obcesowo i w dodatku przy pierwszej znajomości będę miał prośbę…

      – Słucham pana.

      Młodzieniec wziął Wokulskiego pod ramię i zaprowadziwszy go do okna mówił:

      – Kładę od razu karty na stół; z takimi ludźmi jak pan nie można inaczej. Jestem niemajętny, mam dobre instynkta i chciałbym znaleźć zajęcie. Pan tworzy spółkę, czy nie mógłbym pracować pod pańskim kierunkiem?…

      Wokulski przypatrywał mu się z uwagą. Propozycja, którą słyszał, jakoś nie pasowała do wyniszczonej figury i niepewnych spojrzeń młodzieńca. Wokulski uczuł niesmak, mimo to spytał:

      – Cóż pan umie? jaki pański fach?

      – Fachu, uważa pan, jeszcze nie wybrałem, ale mam wielkie zdolności i mogę podjąć się każdego zajęcia.

      – A na jaką pan liczy pensję?

      – Tysiąc… dwa tysiące rubli… – odparł zakłopotany młodzieniec.

      Wokulski mimo woli potrząsnął głową.

      – Wątpię – odparł – czy będziemy mieli posady odpowiadające pańskim wymaganiom. Niech pan jednak wstąpi kiedy do mnie…

      Na środku gabinetu przygarbiony hrabia zabrał głos.

      – A zatem – mówił – szanowni panowie, w zasadzie przystępujemy do spółki proponowanej przez pana Wokulskiego. Interes wydaje się bardzo dobrym, a obecnie chodzi tylko o bliższe szczegóły i spisanie aktu. Zapraszam więc panów, chcących zostać uczestnikami, do mnie na jutro, o dziewiątej wieczór…

      – Będę u ciebie, kochany hrabio, jak Boga kocham – odezwał się otyły marszałek – i może jeszcze przyprowadzę ci z paru Litwinów369; no, ale powiedz, dlaczegóż to my mamy zawiązywać spółki kupieckie?… Niechby już sami kupcy…

      – Choćby dlatego – odparł hrabia gorąco – ażeby nie mówiono, że nic nie robimy, tylko obcinamy kupony370

      Książę poprosił o głos.

      – Zresztą – rzekł – mamy na widoku jeszcze dwie spółki: do handlu zbożem i – okowitą. Kto nie zechce należeć do jednej, może należeć do drugiej… Nadto zaprosimy szanownego pana Wokulskiego, ażeby w innych naszych naradach chciał przyjąć udział…

      – Tek!… – wtrącił hrabia–Anglik.

      – I z właściwym mu talentem raczył oświetlać kwestie – dokończył adwokat.

      – Wątpię, czy przydam się panom na co – odparł Wokulski. – Miałem wprawdzie do czynienia ze zbożem i okowitą, ale w wyjątkowych warunkach. Chodziło o duże ilości i pośpiech, nie o ceny… Nie znam zresztą tutejszego handlu zbożem…

      – Będą specjaliści, szanowny panie Wokulski – przerwał mu adwokat. – Oni nam dostarczą szczegółów, które pan raczysz tylko uporządkować i rozjaśnić z właściwą mu genialnością…

      – Prosimy…

Скачать книгу


<p>369</p>

paru Litwinów – szlachty polskiej z ziem litewsko-ruskich. [przypis redakcyjny]

<p>370</p>

kupon – tu: kwit do podjęcia procentu lub dywidendy. [przypis redakcyjny]