Скачать книгу

którzy płaczą… Niechże przynajmniej tobie zmarły Chrystus dotrzyma obietnicy” – pomyślał Wokulski i wyszedł za nią.

      W kruchcie spostrzegł, że dziewczyna rozdaje jałmużnę dziadom. I opanowała go okrutna boleść na myśl, że z dwu kobiet, z których jedna chce się sprzedać za majątek, a druga już się sprzedaje z nędzy, ta druga, okryta hańbą, wobec jakiegoś wyższego trybunału może byłaby lepszą i czystszą.

      Na ulicy zrównał się z nią i zapytał:

      – Dokąd idziesz?

      Na jej twarzy znać było ślady łez. Podniosła na Wokulskiego apatyczne wejrzenie i odparła:

      – Mogę pójść z panem.

      – Tak mówisz?… Więc chodź.

      Nie było jeszcze piątej, dzień duży; kilku przechodniów obejrzało się za nimi.

      „Trzeba być kompletnym błaznem, ażeby robić coś podobnego – pomyślał Wokulski idąc w stronę sklepu. – Mniejsza o skandal, ale co, u diabła, za projekta snują mi się po łbie? Apostolstwo?… Szczyt głupoty.

      Wreszcie – wszystko mi jedno; jestem tylko wykonawcą cudzej woli.”

      Wszedł w bramę domu, w którym znajdował się sklep, i skręcił do pokoju Rzeckiego, a za nim dziewczyna. Pan Ignacy był u siebie i zobaczywszy szczególną parę, rozłożył ręce z podziwu.

      – Czy możesz wyjść na kilka minut? – zapytał go Wokulski.

      Pan Ignacy nie odpowiedział nic. Wziął klucz od tylnych drzwi sklepu i opuścił pokój.

      – Dwu? – szepnęła dziewczyna wyjmując szpilkę z kapelusza.

      – Za pozwoleniem – przerwał jej Wokulski. – Dopiero co byłaś w kościele, wszak prawda, moja pani?

      – Pan mnie widział?

      – Modliłaś się i płakałaś. Czy mogę wiedzieć, z jakiego powodu?

      Dziewczyna zdziwiła się i wzruszając ramionami odparła:

      – Czy pan jest ksiądz, że się o to pyta?

      A przypatrzywszy się uważniej Wokulskiemu dodała:

      – Eh! także zawracanie głowy… Dowcipny!

      Zabierała się do odejścia, ale zatrzymał ją Wokulski.

      – Poczekaj. Jest ktoś, który chciałby ci dopomóc, więc nie spiesz się i odpowiadaj szczerze…

      Znowu przypatrzyła mu się. Nagle oczy jej zaśmiały się, a na twarz wystąpił rumieniec.

      – Wiem – zawołała – pan pewnie od tego starego pana!… On kilka razy obiecywał, że mnie weźmie… Czy on bardzo bogaty?… Pewnie, że bardzo… Jeździ powozem i siada w pierwszych rzędach w teatrze.

      – Posłuchaj mnie – przerwał – i odpowiadaj: czegoś płakała w kościele?

      – A bo, widzi pan… – zaczęła dziewczyna i opowiedziała tak cyniczną historię jakiegoś sporu z gospodynią, że słuchając jej Wokulski pobladł.

      „Oto zwierzę!” – szepnął.

      – Poszłam na groby – mówiła dalej dziewczyna – myślałam, że się trochę rozerwę. Gdzie tam, com wspomniała o starej, to aż mi łzy pociekły ze złości. Zaczęłam prosić Pana Boga, ażeby albo starą choroba zatłukła, albo żebym ja od niej wyszła. I widać Bóg wysłuchał, kiedy ten pan chce mnie zabrać.

      Wokulski siedział bez ruchu. Wreszcie zapytał:

      – Ile masz lat?

      – Mówi się, że szesnaście, ale naprawdę mam dziewiętnaście.

      – Chcesz stamtąd wyjść?

      – A – choćby do piekła. Już mi tak dokuczyli… Ale…

      – Cóż?

      – Pewnie nic z tego nie będzie… Wyjdę dziś, to po świętach sprowadzą mnie i zapłacą jak wtedy w karnawale, com później tydzień leżała.

      – Nie sprowadzą.

      – Akurat! Mam przecie dług…

      – Duży?

      – Oho!… z pięćdziesiąt rubli. Nie wiem nawet, skąd się wziął, bo za wszystko płacę podwójnie. Ale jest… U nas tak zawsze. A jeszcze jak usłyszą, że tamten pan ma pieniądze, to powiedzą, że ich okradłam, i narachują, ile im się podoba.

      Wokulski czuł, że opuszcza go odwaga.

      – Powiedz mi, czy ty zechcesz pracować?

      – A co będę miała do roboty?

      – Nauczysz się szyć.

      – To na nic. Byłam przecie w szwalni. Ale z ośmiu rubli na miesiąc nikt nie wyżyje. Wreszcie – jestem tyle jeszcze warta, że mogę nikogo nie obszywać.

      Wokulski podniósł głowę.

      – Nie chcesz wyjść stamtąd!

      – Ale chcę!

      – Więc decyduj się natychmiast. Albo weźmiesz się do roboty, bo darmo nikt na świecie chleba nie jada…

      – I to nieprawda – przerwała. – Ten stary pan nic przecie nie robi, a pieniądze ma. Nieraz też mówił, że mnie już o nic głowa nie zaboli…

      – Nie pójdziesz do żadnego pana, tylko do magdalenek232. Albo wracaj na miejsce.

      – Magdalenki mnie nie wezmą. Trzeba zapłacić dług i mieć poręczenie…

      – Wszystko będzie załatwione, jeżeli tam pójdziesz.

      – Jakże ja do nich pójdę?

      – Dam ci list, który zaraz odniesiesz, i tam zostaniesz. Chcesz czy nie chcesz?…

      – Ha! niech pan da list. Zobaczę, jak mi tam będzie.

      Usiadła i oglądała się po pokoju.

      Wokulski napisał list, opowiedział, gdzie ma iść, i w końcu dodał:

      – Masz wóz i przewóz. Będziesz dobra i pracowita, będzie ci dobrze; ale jeżeli nie skorzystasz z okazji, rób, co ci się podoba. Możesz iść.

      Dziewczyna roześmiała się.

      – To stara będzie się wściekać… To jej narobię… Cha… Cha!… Ale… może pan tylko naciąga?

      – Idź – odpowiedział Wokulski wskazując drzwi.

      Jeszcze raz przypatrzyła mu się z uwagą i wyszła wzruszając ramionami.

      W chwilę po jej odejściu ukazał się pan Ignacy.

      – Cóż to za znajomość? – spytał kwaśno.

      – Prawda!… – rzekł zamyślony Wokulski. – Nie widziałem jeszcze podobnego bydlęcia, chociaż znam dużo bydląt.

      – W samej Warszawie jest ich tysiące – odparł Rzecki.

      – Wiem. Tępienie ich do niczego nie doprowadzi, bo ciągle się odradzają, więc wniosek, że prędzej czy później społeczeństwo musi się przebudować od fundamentów do szczytu. Albo zgnije.

      – Aha!… – szepnął Rzecki. – Domyślałem się tego.

      Wokulski pożegnał go. Doświadczał takich uczuć, jak chory na gorączkę, którego oblano zimną wodą.

      „Nim jednak przebuduje się społeczność – myślał – widzę, że sfera mojej

Скачать книгу


<p>232</p>

magdalenki – siostry zakonu żeńskiego św. Magdaleny, które prowadziły domy poprawcze dla upadłych dziewcząt; niekiedy tak nazywano wychowanki tych domów. W Warszawie miały swą siedzibę przy ul. Żytniej (od r. 1862). [przypis redakcyjny]