Скачать книгу

– mówiła – że ja na to wszystko nie mam pieniędzy!… Piękna sprawiedliwość na świecie. Ada rodzi się dzieckiem milionerów, a ja – córką przełożonej pensji. Ona za roczny dochód mogłaby kupić cały magazyn, a mnie ledwo stać na dwie sukienki.

      – Wstydź się, Helu…

      – O tak, ludzie, którzy nie mają pieniędzy, zawsze powinni się wstydzić… Ach, gdyby nareszcie przyszedł ten przewrót społeczny, o którym ciągle słyszę od Kazia…

      – Czy myślisz, że wówczas chodziłabyś w jedwabiach?

      – Naturalnie. Bogactwa należałyby do mądrych i pięknych, nie do brzydalów i niedołęgów, którzy nawet ocenić ich nie umieją.

      – Pan Kazimierz z pewnością tak nie myśli – wtrąciła Madzia.

      – Rozumie się, że nie myśli, tylko używa za siebie i za mnie… Ale może przyjdzie i moja kolej.

      Od tej rozmowy Madzia jeszcze więcej zniechęciła się do Helenki.

      „Boże! – myślała – jeżeli miałabym być taką córką i kobietą jak ona, to niech umrę, bodajby dziś!… Hela, gdyby mogła, zrujnowałaby matkę”.

      Wkrótce po ich powrocie do domu na pensji skończyły się lekcje. Madzia stanęła w oknie i patrzyła na podwórko, gdzie w tej chwili śnieg zaczął padać. Widziała rozbiegające się dziewczynki jak hałaśliwy rój pszczół, który odlatuje w pole; potem widziała nauczycieli idących po dwóch i pojedynczo, a nareszcie spostrzegła Dębickiego, koło którego kręcił się jakiś fircyk ubrany pomimo śniegu tylko w obcisłą kurteczkę i mały kapelusik. Dębicki szedł przez podwórze z wolna, niekiedy przystając, a fircyk zabiegał mu z prawej strony, z lewej strony, chwytał go za guziki futra i o czymś bardzo żywo rozprawiał.

      Śnieg na chwilę ustał, jednocześnie fircyk zwrócił się twarzą do okna i Madzia poznała w nim – pana Solskiego. Mimo woli nasunęło się jej porównanie między ubogą Heleną, która tęskniła za jedwabiem i brylantami, a milionerem, który w wąskiej kurteczce wychodził na takie zimno.

      Rozmawiający znikli w bramie, a Madzia pomyślała:

      „O czym oni mówią, czy nie o Helence?… Jeżeli Dębicki powie panu Stefanowi o jej zachowaniu się na lekcjach, to będąc na jej miejscu wyrzekłabym się podróży za granicę…”.

      8. Plany ratunku

      Rzeczywiście Dębicki i pan Stefan mieli w tym czasie ważną rozmowę o pani Latter.

      Przede wszystkim poszli na obiad do wykwintnej restauracji na Krakowskim, gdzie zajęli najciaśniejszy gabinet, odznaczający się tym, że miał gotyckie krzesła obite zielonym utrechtem i dwa duże lustra, na powierzchni których właściciele pierścionków z brylantami wypisywali sentencje odznaczające się jędrnością i niewybrednym smakiem.

      Elegancki kelner we fraku i białym krawacie, z włosami rozdzielonymi nad czołem, podał im karty i zaczął nasuwać projekta obiadu.

      – Naprzód wódeczka i przekąska – mówił kelner.

      – Za wódkę dziękuję – odparł Dębicki.

      – A ja proszę – rzekł Solski.

      – Mamy świeżutkie ostrygi.

      – Bardzo dobrze – dopowiedział Solski.

      – Więc po wódeczce mogę służyć ostrygami. Cały tuzin?…

      – Po wódce proszę o dwa solone rydze.

      – Dwa rydzyki i tuzin ostryg?

      – Dwa rydze bez ostryg – odparł Solski. – A może profesor chce ostryg?

      – Paskudztwo – mruknął Dębicki.

      – A na obiad? – pytał kelner.

      – Dla mnie – barszcz. Potem może być kawałek sandacza… No, kawałek sarny i kompot… – mówił Solski.

      – To samo, tylko zamiast sarny kotlet wołowy – dodał Dębicki.

      – A wino?

      – Pół butelki czerwonego – rzekł Solski – a profesor?

      – Wody sodowej.

      Kiedy kelner wyszedł z gabinetu, zastąpił mu drogę gospodarz pytając:

      – Jaki numer?

      Kelner machnął ręką.

      – Będzie ze dwa ruble.

      – A tak! – westchnął gospodarz. – Taki zawsze skąpi, choć pieniędzmi mógłby w piecu palić. Ale szanuj go, bo dobry dla służby, to pan Solski.

      – Który to, panie, starszy czy młodszy? – spytał ciekawie lokaj.

      – Młodszy, młodszy, ten, co go w zimie nie stać na futro.

      Kelner usługiwał znakomicie. Dawał potrawy na czas, wchodząc krząkał, wychodził na palcach i tytułował Solskiego jaśnie panem. Goście jedli rozmawiając.

      – Więc profesor nie pije nic, nawet kawy – mówił Solski. – Czy to nie fałszywy alarm z tą chorobą serca?

      – Nie. Z każdym rokiem posuwa się naprzód – odpowiedział Dębicki.

      – Tym większy powód, ażeby profesor zajął się naszą biblioteką; bieganina po piętrach nie może być dobrą – rzekł Solski.

      – Od wakacyj, od wakacyj… Nie mogę rzucać pensji, na którą mnie łaskawie przyjęto, i do tego w niezwykłym czasie.

      – Jak profesor chce. A co się tyczy pensji, mam prośbę do profesora.

      – Słucham.

      – O pani Latter mówią źle – ciągnął Solski. – Moje kuzynki zarzucają jej, że wprowadza na pensję kursa emancypacji, że jakaś panna Howard chce na gwałt robić dziewczęta istotami samodzielnymi…

      – Narwana baba – uśmiechnął się Dębicki.

      – O nią mniejsza, choć jej propaganda może kosztować panią Latter kilka uczennic. Gorszy jest skandal jej syna z jakąś guwernantką, o czym słychać w Warszawie.

      Dębicki kiwał głową.

      – I to mnie nic nie obchodzi – prawił Solski – bo jużci, młode kobiety są od tego, ażeby je bałamucili piękni chłopcy. Ale niedobrze jest, że ludzie znający tutejsze stosunki określają położenie pani Latter w ten sposób: długi – zmniejszone dochody – wielkie wydatki na syna, co wszystko razem zapowiada bankructwo.

      – Ja słyszałem, że ona ma majątek – wtrącił Dębicki.

      – I ja tak myślałem. Tymczasem nasz plenipotent zna niejakiego Zgierskiego, któremu pani Latter płaci sześćset rubli procentu.

      – I ja znam Zgierskiego. Wygląda na pokątnego finansistę.

      – Otóż to – mówił Solski. – A ilu innych z tego gatunku kręci się około pani Latter?

      Dębicki podniósł brwi i wzruszył ramionami.

      – Rozumiem – rzekł Sobki. – I ja nie mieszałbym się do cudzych interesów, gdyby nie siostra, która zapowiedziała mi, że – nie pozwoli na bankructwo pani Latter. Pojmuje pan moje położenie. Nie mogę z tą sprawą iść do pani Latter, bo wyrzuci mnie za drzwi i będzie miała słuszność; boję się użyć naszego plenipotenta albo adwokata, bo sytuacja stałaby się jeszcze drażliwszą. Z drugiej strony, jakkolwiek chwalę siostrze przywiązanie do kobiety, która ją wychowała, to znowu nie pozwolę, ażeby

Скачать книгу