Скачать книгу

pusty plac, który od czasu Wystawy Światowej w 1888 roku planowano zabudować; chociaż jeszcze niczego tam nie postawiono, ludzie już nazywali go placem Catalunya. Okrążył go, omijając błotniste kałuże i góry śmieci. Stanął przed Casa Pons, okazałym czteropiętrowym neogotyckim budynkiem z dwiema wieżyczkami na rogach zwieńczonymi stożkowymi dachami. Został wzniesiony w ostatniej dekadzie XIX wieku z wykorzystaniem rozmaitych materiałów: szkła, żelaza, drewna, a nawet ceramiki wyprodukowanej przez mistrza Bella.

      Budynek zaprojektowany przez Enrica Sagniera znajdował się na początku Passeig de Gràcia i wyznaczał nie tylko modernistyczny trend w barcelońskiej architekturze, ale też granicę między dwoma odmiennymi światami. Różnica była tak wyraźna i szokująca, że Dalmau zawsze przystawał w tym miejscu i głęboko wzdychał, spoglądając to w prawo, w kierunku, z którego przyszedł, to w lewo, na szeroką, wysadzaną drzewami aleję, którą chodził do pracy.

      Tu świeciło słońce. Docierało na sam dół, aż do bruku! I jakby mniej śmierdziało. Co prawda także bogacze nie zdołali rozwiązać problemu kanalizacji i znad czarnych rowów unosił się nieprzyjemny zapach, ale cuchnące wyziewy przeganiała bryza – na pewno w stronę starówki, pomyślał Dalmau. O tej wczesnej porze aleją nie przechadzały się jeszcze młode mieszczki, byli za to piekarze roznoszący chleb po domach, dostawcy, służące z koszami zakupów – przeważnie ładniejsze i bardziej hoże niż ich panie – robotnicy, murarze, sprzedawcy, a także zastępy biedaków i żebraków, którzy czekali przed drzwiami dla służby, bo akurat przypadał dzień jałmużny.

      – Stan wojenny! – Wrzask gazeciarza wyrwał Dalmaua z rozmyślań. – Stan wojenny w Barcelonie! – krzyczał sprzedawca ile sił w płucach.

      Dalmau podszedł do niego.

      – Daj mi jedną – poprosił, podobnie jak inni przechodnie, którzy stłoczyli się wokół chłopaka.

      Ten sprzedawał gazety, nie przestając krzyczeć, by przyciągnąć więcej klientów:

      – Gubernator cywilny przekazuje władzę wojsku!

      Dalmau niecierpliwie przebiegł wzrokiem artykuł. To była prawda!

      – W obliczu rozruchów robotniczych gubernator cywilny oddaje władzę nad miastem w ręce wojskowych! – zdradzał kolejne informacje gazeciarz. – Komendant ogłasza stan wojenny! Zawieszone zostają prawa i swobody obywateli!

      Dalmau zostawił za sobą tumult wywołany informacjami z pierwszego wydania gazety. Jakby na potwierdzenie wiadomości wykrzykiwanych przez chłopaka aleją przejechał tramwaj eskortowany przez kawalerzystów uzbrojonych w obnażone szable.

      W ciągu dnia doszło jeszcze do kilku odosobnionych incydentów, ale posiłki ściągnięte z całej Katalonii zniechęciły strajkujących i osłabiły ducha walki. Chociaż sytuacja wkrótce się unormowała, władze nie zniosły stanu wojennego.

      Dalmau wrócił do swoich szkiców. Ponieważ w porze obiadowej znowu zignorował pojawienie się mistrza, don Manuel polecił jednemu z terminatorów, żeby potrząsnął nim i kazał mu wyjść na dziedziniec, gdzie czekał jego powóz – postanowił, że zjedzą u niego w domu. Regularnie zapraszał do siebie Dalmaua. Jak przystało na zamożnego przemysłowca, mieszkał przy Passeig de Gràcia, niedaleko ulicy València, w ogromnym apartamencie o wysokich sufitach. Mogli pójść tam pieszo, ale mistrz lubił jeździć powozem. Wsiadał do niego z takim namaszczeniem, jakby wchodził po schodach w pałacu królewskim, i mościł się na siedzeniu, jakby byli w eleganckiej restauracji. Ruszyli, kiedy stuknął w sufit srebrną główką laski.

      Jeszcze zanim wyszli z fabryki, don Manuel pomachał ręką, wskazując strój Dalmaua. Robił to nie pierwszy raz.

      Również nie pierwszy raz chłopak wzruszył ramionami.

      – Płacę ci dobrze, nawet bardzo dobrze – zauważył mistrz. – Mógłbyś się ubierać odpowiednio do twojej pozycji.

      – Pan wybaczy, don Manuelu, ale zawsze się tak nosiłem. Dobrze pan wie, że pochodzę z ubogiej rodziny. Nie czuję się paniczykiem.

      – Nie w tym rzecz. Przydałyby ci się porządne spodnie, koszula, marynarka i kapelusz zamiast tej czapki… – teraz zamachał w stronę nakrycia głowy, które chłopak trzymał w ręce – łapciarza. Choćby po to, żeby moja droga małżonka pozwoliła ci usiąść z nami przy stole.

      Dalmau uciekał się do tej samej wymówki za każdym razem, kiedy mistrz wypominał mu ubogi strój i kusił go perspektywą wspólnego obiadu: z jego żoną, dwiema córkami – najmłodszy syn jadał jeszcze z piastunką – i wielebnym Jacintem, pijarem nauczającym w szkole Świętego Antoniego, który od czasu do czasu odwiedzał don Manuela. Zasiadali w jadalni, przy wielkim mahoniowym stole, i byli obsługiwani przez służących. Srebrne sztućce, porcelanowa zastawa we wzorki w żywych kolorach, lniane serwetki i kieliszki z rżniętego kryształu, tak delikatne, że Dalmau bał się, iż pękną od samego patrzenia.

      – Don Manuelu, wie pan, że nie sprostałbym pańskim oczekiwaniom, a tym bardziej doñi Celii. Nie chciałbym jej obrazić. Brak mi manier – powiedział tym razem.

      – Wiem, wiem… – ustąpił mistrz. – Ale ten strój… – Ponownie wskazał jego ubranie. – Skorzystałby na tym nasz zakład. Jesteś przecież drugim rysownikiem! Pierwszym po mnie. Powinieneś świecić przykładem.

      To była stara śpiewka don Manuela. Miałby przypiąć kołnierzyk? Może trafiłby mu się jeden z tych, które szyła jego matka, w lichym świetle wpadającym do mieszkania przy ulicy Bertrellans. Nie. Nigdy nie będzie nosił tych kołnierzyków, mankietów, koszul, marynarek i spodni, które zmarnowały życie jego matce! Ze smutkiem wspominał dzieciństwo, które upłynęło mu w rytmie stukotu maszyny do szycia. Do tej pory zdarzało się, że budził się wystraszony terkotaniem, które prześladowało go, kiedy był mały, i dopadało w każdym kącie malutkiego mieszkanka.

      – Nie czułbym się swobodnie – odpowiedział uprzejmym, acz stanowczym tonem. – W takim stroju nie mógłbym się skoncentrować na pracy. Przykro mi.

      Nie czekając na odpowiedź mistrza, przykleił nos do szyby i oddał się obserwacji bogatej dzielnicy Eixample. Stan wojenny wprowadzony przez komendanta sprawił, że o tej porze panował tu całkowity spokój. Zobaczył kilku żołnierzy, beztrosko wystawiających twarze na wiosenne słońce, i kobiety, które mogły bez problemu załatwić sprawunki, nie przejmując się strajkiem i zamieszkami. Emma i Montserrat pewnie wróciły do pracy, jedna do jadłodajni, druga do fabryki. Rozczarowane i wściekłe z powodu interwencji wojska, jak większość robotników. Dalmau uśmiechnął się na myśl, że wieczorem je zobaczy. Pokrzykiwania woźnicy i stukot kopyt pary koni ucichły, kiedy zatrzymali się przed wejściem do piętrowej kamienicy przy Passeig de Gràcia, w której mieszkał z rodziną don Manuel. Chłopak nalegał, żeby mistrz wysiadł pierwszy. Nie chciał, by pracodawca teatralnie wsparł się na jego ramieniu, jakby Dalmau był jego służącym, i głośno podziękował mu za pomoc, mszcząc się w ten sposób za jego strój. Wiedział, że postawa don Manuela zmieni się, gdy tylko wejdą do ogromnego mieszkania o wysokich sufitach ozdobionych ceramiką, pełnego mebli, obrazów, rzeźb i mniej lub bardziej potrzebnych bibelotów.

      Doña Celia nie podzielała sympatii, jaką jej mąż darzył swojego pupila, i nie kryła pogardy dla jego ubogich, rewolucyjnych korzeni. Nie obchodził jej talent malarski Dalmaua: był synem anarchisty skazanego za terroryzm. „Na pewno są tysiące równie uzdolnionych młodzianów – strofowała męża. – Nie mam nic przeciwko biedocie i robotnikom, pod warunkiem że są katolikami, a nie ateistami jak ten chłopak”. Ale mistrz nie przejmował się jej gderaniem: zapraszał Dalmaua wyłącznie dlatego, że był ciekaw jego opinii na temat prac, które wykonywał poza fabryką, w prywatnym studiu zajmującym jeden z pokoi. Obrazów. Dzieł niemających nic wspólnego

Скачать книгу