Скачать книгу

z dziewczynek, by zmiotła obrzynki z podłogi.

      Teraz albo nigdy. Wstali z krzeseł i powoli podeszli do drzwi. Pani siedziała bokiem i dalej obcinała paznokcie. Nacisnął klamkę, uchylił drzwi, przepuścił koleżankę przodem i w absolutnej ciszy oboje wyszli.

      Gdy biegli do kina odległego o przecznicę od szkoły, czuł, że frunie. Był początek roku szkolnego, życie nabierało rumieńców. Biegli obok siebie, jakby nadal trwały wakacje, a oni mieli już po osiemnaście lat. Uśmiechała się, warkocz unosił się jak ogon latawca, piersi rytmicznie podskakiwały.

      – Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?

      – Najpierw chciałabym wiedzieć, skąd miałeś pieniądze na bilet.

      – Na bilety.

      – Z kim tam byłeś?

      – Z kimś ważnym, wszystko mi zepsułaś.

      Lekarz powiedział mamie, żeby się nie martwiła, syn jest teraz niski, ale ma wielkie stopy, co znaczy, że będzie z niego chłop na schwał.

      Zaraz po powrocie do domu położył się do łóżka, głowę nakrył kołdrą.

      – Wstawaj, tchórzu! – krzyknął ojciec, zapalając światło w pokoju.

      Chłopak wiedział, co się stanie, tak było po każdej wywiadówce. Znał przebieg wieczoru, włącznie ze słowami młodszego brata, które padały, gdy po rozmowie z rodzicami wracał do wspólnego pokoju.

      – Już nie będziesz tak robił, prawda? Zrozumiałeś, że kłamstwo zawsze ma krótkie nogi? – pytał brat słowami ojca.

      Rozumiał, co nie oznaczało, że się zgadzał. Brat cenił sobie spokój, a jemu chwile wolności sprawiały radość nieporównywalną z przykrościami rodzicielskiej reprymendy.

      Nazajutrz – nie bez obaw – poszedł do szkoły, koleżanki nie było. Nie przyszła też następnego dnia ani kolejnego. Wyjechała z rodzicami do Szwecji. A przecież powiedział jej: „Przepraszam, do zobaczenia jutro”. Czuł, że umknęło mu coś, czego jeszcze nie umiał nazwać.

      Dwadzieścia lat później przeczytał opowiadanie szwedzkiej pisarki Podwodna odyseja. O dwójce zakochanych w sobie młodych ludzi chowających się przed światem w kinie. O najlepszej chwili w jej życiu.

       Latałezy

      Wyrosła w domach, które nie były domami. No, może z wyjątkiem pierwszego, ale tylko w porównaniu z tym, co życie przyniosło później. Przez pierwszy rok miała obydwoje rodziców, w drugim jeszcze żyli, co na tamte czasy było całkiem dobrym wynikiem.

      Jako pierwsze dziecko w gronie znajomych swoich rodziców była otoczona miłością, uwagą i niepoprawną wiarą w przyszłość. W drugim roku przestała widywać tatę, co nie znaczy, że on przestał widywać ją. Mama woziła ją do paryskiego parku Buttes Chaumont, by ojciec mógł na nią popatrzeć. Siadała na ławce, wózek na brzegu ścieżki, przy samych krzewach. Obracała go tak, żeby dziecko patrzyło w stronę, gdzie ukryty był tata. Trwało to kilka miesięcy, aż krzaki opustoszały. Nie było już liści ani schowanego w nich ojca. Francuskie koleje państwowe odwiozły go tam, dokąd z całej Europy zwożono takich jak on. Wtedy nie wiedziała jeszcze, czym jest tęsknota za łysiejącą głową w okularach wystającą z miejskiej zieleni.

      Gdy miała trzy lata, do mieszkania weszła konsjerżka i zabrała ją do siebie. Ucieszyła się, bo od wielu godzin czekała na mamę. Czekała dłużej niż zwykle, a w tamtych czasach był to znak znacznie gorszy niż dzisiaj.

      Chwilę pomieszkała u dozorczyni, która bardzo się ucieszyła, gdy ktoś wreszcie zabrał dziewczynkę powtarzającą w kółko: „Où est ma maman?”.

      Nowe miejsce pełne dzieci nie było tym, o czym marzyła. Nigdy nie chodziła do żłobka ani do przedszkola. Miała przedtem tylko jedną koleżankę, która też jeździła z mamą na spacery do parku Buttes Chaumont. Chciała przytulić się do swojej pięknej mamy i leżeć z nią w łóżku, nie przeszkadzałoby jej nawet, że mama mocno ją przyciska i płacze.

      W domu dziecka spała sama, większość dzieci płakała całe noce, mamy nie było. W pierwszym spędziła akurat tyle czasu, by przestać płakać każdej nocy. Wtedy przyjechali państwo, którzy powiedzieli, że są przyjaciółmi mamy, i nie zostawiwszy jej czasu na pożegnanie z dziećmi, zabrali ją do siebie. Dostała łóżko w pokoju, w którym mieszkał chłopiec. Był miły, do końca życia mówiła o nim „mon frère de lait”. Umiała już nie płakać, ale w nowym miejscu nie zawsze jej to wychodziło. Gdy trochę zapomniała o płakaniu, okazało się, że trzeba jechać dalej. Tym razem zdążyła pożegnać się i z chłopcem, i z jego rodzicami. Bardzo ich polubiła.

      Kobieta, którą widziała pierwszy raz w życiu, przywiozła jej czerwonego lizaka. Dziwnie mówiła po francusku, co jakiś czas wtrącała polskie słowa. Miło jej było tego słuchać, bo brzmiało jak za czasów, gdy mieszkała z mamą. Dowiedziała się, że pojadą pociągiem w długą podróż. Kobieta kazała jej mówić do siebie „maman” i obiecała drugiego lizaka, kiedy dotrą na miejsce.

      Podróż trwała cały dzień. Nowa pani denerwowała się tylko wtedy, gdy słyszała: „Maman, où est ma maman?”. Dojechały do miejsca, gdzie nawet wieczorem było bardzo ciepło. Szybko zorientowała się, że znowu jest w domu dziecka. Nie była zadowolona, ale już wiedziała, jak się zachować. Dostała drugiego lizaka. Kiedy się żegnały, kobieta wyglądała, jakby się miała zaraz rozpłakać. Na szczęście tego nie zrobiła. W tym domu miała najwięcej przyjaciół. Często opowiadała o chłopcu, którego dwa razy odwiedziła mama. Miał żółwia, z którym się nie rozstawał.

      Gdy dorośli skakali z radości, że wojna się skończyła, mieszkała w kolejnym domu dziecka. Było tam całkiem nieźle. Nie płakała, a w smutnych chwilach przytulała się do młodszych dzieci. Nie wiedziała, co przynosi koniec wojny, ale widać było, że dorosłym sprawia wielką radość.

      Wszyscy byli już przyzwyczajeni do pokoju, ale nadal nic się nie zmieniło.

      Akurat gdy pomagała młodszym dzieciom myć ręce przed obiadem, w drzwiach łazienki stanęła wychowawczyni z czarownicą. Poczekały, aż maluchy pójdą do stołówki, i bardzo powoli podeszły do niej. Czarownica była prawie łysa, nie miała zębów i bardzo trzęsły się jej ręce.

      – Jestem twoją mamą.

      – Moja mama była piękna, miała zęby i gęste włosy.

      Oczy czarownicy zaszły łzami.

      Gdy usiadła przy stole z innymi dziećmi, nie myślała o mamie.

      Następnego dnia czarownica znowu przyszła. Potem jeszcze raz. Po czwartej wizycie próbowała sobie przypomnieć mamę, ale pamiętała tylko zęby i włosy. W trakcie piątej wizyty krzyczała: „Va-t’en!” i z satysfakcją patrzyła, jak ta niby-mama wychodzi z płaczem. Szóstego dnia mama przyniosła czekoladę. Siódmego zjadły ją razem i pojechały do domu.

      Spała z mamą, jadła z mamą, myła się z mamą, na spacery do parku chodziła z mamą. Mama tak płakała, że raz musiały usiąść na ławce. Sama nie umiała płakać, więc była to jedyna rzecz, której nie robiły razem.

      Zamieszkały z kolegą mamy, który był bardzo chudy i bywał smutny. Zabierał całą mamę dla siebie. Poszła do szkoły, gdzie wiele dzieci miało mamę i tatę. Wróciła do domu i zapytała: „Où est mon papa?”. Mama się rozpłakała i powiedziała, że już go nie ma.

      – A kiedyś był? – spytała.

      –

Скачать книгу