Скачать книгу

jak mógłbym tam dotrzeć, gdyż wszyscy podlegamy złym przypadłościom?

      – To Gunga… tylko Gunga (Ganges)… który zmywa grzechy… – poszedł pomruk po całym wagonie. – Bądź co bądź, mamy tu dobrych bogów koło Jullundur – odezwała się wieśniaczka, wyglądając przez okno. – Patrz no, jak pobłogosławili zbiory.

      – Odszukiwanie każdej rzeki w Pendżabie niełatwym jest przedsięwzięciem – rzekł jej mąż. – Mnie wystarczy strumień, który zostawia mulny osad na mych gruntach, i dziękuję za to Bhumii, bóstwu pieleszy domowych.

      Wzruszył muskularnym, ogorzałym ramieniem.

      – Czy myślisz, że nasz Pan zaszedł tak daleko na północ? – rzekł lama, zwracając się w północną stronę.

      – Być może – odparł Kim tonem pochlebiającym, cyknąwszy na podłogę śliną czerwoną od soku z liści betelu.

      – Ostatnim z wielkich – rzekł sikh tonem wyższości – był Sikander Julkarn (Aleksander Wielki). On wybrukował ulice Jullundur i zbudował wielki zbiornik wody koło Umballi. Te bruki zachowały się po dziś dzień, a cysterna też się tam znajduje. O twoim bogu zaś nigdy nie słyszałem.

      – Zapuść długie włosy i mów po pendżabsku – przemówił żartobliwie do Kima młody żołnierz, przytaczając przysłowie północne. – Oto wszystko, na co stać sikha! – ale tego nie dopowiedział nazbyt głośno.

      Lama westchnął i skurczył się w sobie, tworząc żółtawą, bezkształtną bryłę. W przerwach rozmowy można było posłyszeć stłumione mamrotanie: Om mani pad me hum! Om mani padme hum!… i poszczękiwanie drewnianych gałek różańca.

      – Męczy mnie to – rzekł w końcu. – Chyżość jazdy i turkot kół wyczerpuje mnie… Poza tym, mój chelo, myślę, że możeśmy już przejechali ową rzekę.

      – Cichajże, cichaj! – rzekł Kim. – Czyż ta rzeka nie znajduje się koło Benares? Jesteśmy jeszcze daleko od kresu podróży.

      – Ale… jeśli nasz Pan poszedł na północ, tedy może to być jedna z tych rzeczułek, któreśmy przebyli.

      – Nie wiem.

      – Lecz tyś mi był zesłany, czyż nie byłeś mi zesłany?… za zasługi, jakie sobie zdobyłem tam… w Such-zen. Wyszedłeś spoza armaty… miałeś dwie twarze… i dwa ubrania…

      – Ciszej! Nie należy tutaj mówić o tym… – szepnął Kim. – Byłem tam tylko w jednej postaci. Pomyśl jeszcze, a przypomnisz sobie. Chłopiec… chłopiec hinduski… przy wielkiej, zielonej armacie…

      – Lecz czyż nie było tam również Anglika z białą brodą… świątnika pomiędzy obrazami… który jeszcze mnie bardziej utwierdził w przekonaniach co do Rzeki Strzały?

      – On… my… myśmy poszli do Ajaib Gher w Lahorze, by się tam pomodlić do bogów – wyjaśnił Kim przysłuchującemu się towarzystwu. – Sahib z Domu Cudów rozmawiał z nim… tak, naprawdę… jak z bratem… Jest to człek bardzo świątobliwy, hen spoza gór. Usiądźże! Niezadługo będziemy w Umballi.

      – Ależ moja rzeka… rzeka uzdrowienia?…

      – Potem, jeżeli twoja wola, będziemy na piechty40 uganiać się za tą rzeką. Nie ominiemy niczego… nawet najmniejszej strugi w przekopie.

      – Ale i ty masz czegoś poszukiwać?

      Lama uradowany, że ma tak dobrą pamięć, wyprostował się jak struna.

      – A juści! – odrzekł Kim, basując mu. Chłopak był wielce szczęśliwy, że wyrwał się w świat szeroki, gdzie mógł żuć pan i widzieć dobrze usposobionych ludzi.

      – To był byk… Ryży Byk, co ma przyjść i pomagać ci… i porwać cię… dokąd?…. wyleciało mi z pamięci. Ryży Byk w zielonym polu… nieprawdaż?

      – Nie, nie porwie mnie nigdzie – rzekł Kim. – Opowiedziałem ci tylko taką bujdę.

      – Co takiego? – wyrwała się wieśniaczka, pochylając się naprzód, aż zabrzękły41 bransolety na jej ramieniu. – Czy obaj śnicie na jawie? Ryży Byk na zielonym polu, który porwie cię do nieba… czy też co? Czy było to jasnowidzenie? Czy ktoś gadał proroctwa? Dyć my mamy Ryżego Byka w wiosce za miastem Jullundur… i on lubi się pasać na najzieleńszym z naszych pól!

      – Daj kobiecie babską klechdę, a krawczykowi42 włókno i listek, to ci utkają różne dziwa! – rzekł sikh. – Wszyscy święci ludzie cięgiem roją, a ich uczniowie, idąc za mistrzami, też nabywają tej właściwości.

      – A więc Ryży Byk… czyż nie tak? – powtórzył lama. – Może w poprzednim życiu pozyskałeś zasługę, a byk przyjdzie, by cię wynagrodzić.

      – Nie… nie… była to tylko bajka, którą ktoś mi opowiedział… ot, żeby sobie zażartować. Mniejsza z tym! Lecz koło Umballi ja będę szukał Byka, a ty zaś możesz dopytywać się o rzekę i ochłonąć od turkotu pociągu.

      – Może Byk wie o tym… że jest zesłany, by prowadzić nas obu – rzekł lama, pełen dziecięcej nadziei, po czym zwrócił się do obecnych, wskazując Kima: – Ten został mi zesłany dopiero wczoraj… Jak sądzę, nie jest on z tego świata.

      – Spotykałam już wielu dziadów, a i świątków też niemało, aliści takiego yogi ani takiego żaka jeszcze nie zdarzyło mi się widzieć! – rzekła baba.

      Jej mąż stuknął się z lekka palcem w czoło i uśmiechnął się. Lecz niebawem, gdy lama zabierał się do jedzenia, częstowali go tym, co mieli najlepszego.

      Na koniec – pomęczeni, senni i zakurzeni – wjechali na miejski dworzec w Umballi.

      – Zatrzymujemy się tutaj z powodu procesu – odezwała się do Kima wieśniaczka. – Mieszkamy u młodszego brata stryjecznego mojego męża. W podwórzu znajdzie się tam ciupka dla twego yogi i dla ciebie. Czy… czy on udzieli mi błogosławieństwa?…

      – O mężu święty! Kobieta o złotym sercu daje nam nocleg. Ten kraj południowy jest ziemią wielce gościnną. Widzisz, jak nas wspierano od samego świtu?

      Lama, błogosławiąc, pochylił głowę.

      – Sprowadzać tych sowizdrzałów na kark bratu stryjecznemu… – zaczął chłop, zakładając na ramię ciężką lagę bambusową.

      – Twój młodszy brat stryjeczny jest winien coś niecoś stryjecznemu bratu mego ojca jeszcze za ucztę weselną swej córki! – postawiła się okoniem jego połowica. – Niechajże im da żreć na rachunek tego długu. Yogi pójdzie na żebry, w to nie wątpię.

      – A ino! Pójdę żebrać na niego – rzekł Kim, myśląc tylko o tym, żeby dać lamie jakie schronisko na noc, ażeby sam mógł tymczasem odszukać Mahbubowego Anglika i pozbyć się rodowodu siwego ogiera.

      – A teraz – odezwał się, gdy lama znalazł przystań w podwórku wystawnej kamienicy hinduskiej poza koszarami – ja odejdę na chwilę… żeby… żeby kupić na rynku coś do jedzenia. Nie oddalaj się stąd, dopóki nie wrócę.

      – Powrócisz? Na pewno powrócisz? – tu starzec uchwycił go w przegubie. – I czy powrócisz w tej samej postaci? Czy już za późno, by jeszcze dziś w nocy wyruszyć na poszukiwanie rzeki?

      – Za późno i za ciemno. Uspokój się. Pomyśl, ile drogi mamy już za sobą… jużeśmy o sto kos odjechali od Lahory.

      – Tak… a jeszcze dalej od mego klasztoru…

Скачать книгу


<p>40</p>

na piechty – dziś: na piechotę. [przypis edytorski]

<p>41</p>

zabrzękły – dziś: zabrzęczały. [przypis edytorski]

<p>42</p>

krawczyk – zwany tkaczem, ptak żyjący w Indiach i sporządzający sobie gniazdka z pozszywanych liści. [przypis tłumacza]