Скачать книгу

zarostem. Pewnie wciąż podobał się kobietom. Szczególnie kiedy patrzył tymi intensywnie niebieskimi oczami. Tak jak na nią teraz.

      Podeszła bliżej i podała mu kubek z gorącą kawą z automatu.

      – Myślałam, że śpisz – powiedziała.

      – Nie mogę spać. – Łapczywie wypił dwa łyki.

      Kawa wciąż była gorąca, więc skrzywił się, przełykając orzeźwiający płyn. Wskazała wzrokiem na białe drzwi.

      – Jak z nim? – zapytała. – Coś wiadomo?

      – Przed północą trafił na stół – wyjaśnił cicho. – Cały czas trwa operacja. Gdyby coś poszło nie tak, już by się zakończyła.

      – No tak… Parol ma jakąś rodzinę?

      – Wspominał kiedyś o siostrze. Chyba mieszka za granicą.

      Paulina nie skomentowała.

      Marcin wypił swoją kawę i spojrzał pytająco na jej kubek. Oddała mu bez słowa i dotknęła ostrożnie opatrunku na jego głowie. Wzruszył ramionami.

      – Nic poważnego. Założyli mi cztery szwy. Będę żył.

      Włosy z tyłu głowy miał pozlepiane w strąki, a na czarnej koszulce z logo zespołu Motörhead wyraźnie widać było zakrzepłe, sztywne plamy krwi. Na szyi, tak jak ona, zawieszoną miał policyjną blachę.

      – Powinieneś pójść do domu. Ja tu posiedzę – zaproponowała.

      – Nie. Tu jest cisza i spokój. Muszę przemyśleć pewne rzeczy.

      – Nie powinieneś się obwiniać.

      Wykrzywił usta w grymasie, który prawdopodobnie miał być uśmiechem.

      – Spóźniłem się o dwie minuty – powiedział. – Gdybym pojechał inną drogą…

      – Być może leżałbyś już w kostnicy albo na miejscu Parola – dokończyła za niego. – Nie miałeś broni.

      – On by wtedy nie przyszedł.

      – Nie możesz tak myśleć, Marcin. Zwariujesz.

      Westchnął głęboko.

      – Masz rację, ale nie umiem sobie darować, że dałem dupy na całej linii i pozwoliłem mu uciec.

      Przez całą noc trwała policyjna obława i blokada wszystkich dróg wyjazdowych z miasta, ale Marcin wiedział, że takie standardowe działania nie mogą przynieść efektów. Nie w walce z tak inteligentnym i groźnym przeciwnikiem.

      – Zrobiłeś wszystko, co mogłeś. Nawet więcej.

      – J-jasne.

      Zamilkli. Korytarzem przeszła pielęgniarka, rzucając im obojętne spojrzenie.

      – Marcin, musisz mi opowiedzieć, co tam się naprawdę zdarzyło.

      Spojrzał na nią przekrwionymi, zmęczonymi oczami.

      – Cały czas się nad tym zastanawiam – odparł. – Skąd zabójca wziął się u Parola?

      Nie przerywała. Wiedziała, że zdążył ułożyć sobie w głowie znane elementy układanki i wyciągnąć pewne wnioski co do tych nieznanych.

      – Mówiłaś mi o tej strzelaninie w klubie. Parol kupował tam narkotyki dla matki. Znał dilerów i oni dobrze znali jego, choć nie mieli pojęcia, że jest gliniarzem. Pozwalali mu wchodzić na zaplecze albo znalazł się tam przypadkowo. Podejrzewam, że ten strzał, który prawie wpadł na salę pełną bawiących się ludzi, mógł być przeznaczony dla Szawczaka.

      – Myślisz, że ten facet przyszedł go zabić, bo Parol widział jego twarz?

      – Tak.

      – Ale dlaczego? Uważasz, że Parol mógł wiedzieć, kim on jest?

      – Nie można tego wykluczyć.

      Marcin po raz setny wrócił myślami do chwili, gdy morderca stał za nim z pistoletem przy jego głowie. Za każdym razem miał bolesne uczucie déjà vu. Już raz znalazł się w takiej sytuacji. Morderstwo na osiedlu Marszowice. Przez lata, które minęły od tamtego zdarzenia, Marcin wciąż słyszał, jak gdyby to było wczoraj: „Widziałem, jak diabeł chodzi tam na palcach”. Teraz doszły do tego inne niepokojące słowa: „Kim ty jesteś, gliniarzu?… Nie pachniesz jak zwierzyna, tylko jak… łowca… Chyba naprawdę jesteśmy podobni”. Zdania w głowie zaczęły się niepokojąco ze sobą przeplatać. „Widziałem, jak diabeł chodzi tam na palcach… Tak, jesteś łowcą… Kim ty jesteś, gliniarzu?… Widziałem, jak diabeł chodzi tam na palcach… Chyba naprawdę jesteśmy podobni… pachniesz… jak łowca”. Pochylił głowę i ścisnął dłońmi skronie.

      – Wszystko w porządku? – Słowa Pauliny dobiegły go przytłumione, ale głosy w głowie natychmiast ucichły.

      Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem.

      – Rozmawiałem z nim – powiedział.

      – Z kim? – zapytała i zaraz zrozumiała, a oczy jej się rozszerzyły. – Jak to?

      – Przyłożył mi pistolet do głowy. Mógł mnie zabić, a jednak… zwyciężyła ciekawość.

      – Marcin, co ty pieprzysz? – Nie wytrzymała.

      – Powiedział, że jest łowcą – ciągnął Marcin. – Poluje, rozumiesz? Z jego słów wynikało, że poluje na ludzi. To musi być niezły popapraniec. Mamy problem.

      Zaczął jej relacjonować pościg i nieoczekiwany finał.

      Paulina odruchowo wyciągnęła z torebki paczkę papierosów, spojrzała na drzwi z napisem „Blok operacyjny” i zaraz je schowała.

      Zakrzewski, nie wiedzieć czemu, przyciągał psychopatów. Tak jakby chcieli ogrzać się w jego świetle albo próbowali się z nim zmierzyć. Swoim postępowaniem zdawali się mówić: „Popatrz, jestem tak blisko ciebie, jestem twoim przyjacielem. Morduję, a ty tego nie widzisz”. Najpierw zabójca ze Szczepanowa, potem morderca ze zdjęcia. Minęło kilka tygodni i znowu stanął twarzą w twarz z psychopatą, a jednak po raz kolejny wyszedł z takiego spotkania bez szwanku. Szczęście? A może Marcin na swój sposób też był psychopatą i oni o tym wiedzieli?

      Patrzyła na niego i przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl. Psychopaci i niewłaściwe kobiety. Marcin wybierał nieodpowiednie kobiety, zawsze kręciły się w pobliżu. Czy ona była jedną z nich? Skarciła się w myślach, to nie był czas na takie rozważania.

      – Paulina, świat znowu zatoczył koło i ze mnie kpi.

      Przyjrzała mu się z uwagą. Nie zrozumiała.

      – Najpierw spotkanie z mordercą, potem szpital. Ja już raz siedziałem tak w szpitalu. Wtedy na stole operacyjnym leżałaś ty.

      Na wspomnienie tamtych wydarzeń Paulina zacisnęła szczęki w bezwarunkowym odruchu. Powrót do normalnego życia i do pracy był poprzedzony walką z samą sobą, ze swoimi słabościami i z traumą. Wygrała. Jednak blizny pozostały. Nie tylko te fizyczne.

      – Takie przypadki się zdarzają – rzuciła.

      Pokręcił gwałtownie głową, ale nic nie powiedział. Chciała koniecznie zmienić temat.

      – Ty też go widziałeś – odezwała się po chwili.

      – Tak, pamiętam dokładnie jego twarz.

      – Do ciebie też może przyjść.

      – Bardzo na to liczę.

      Ton jego głosu sprawił, że zadrżała.

      *

      Dom położony był w samym środku osiedla identycznych domów, w labiryncie takich samych wąskich uliczek. Najlepsze miejsce, żeby ukryć

Скачать книгу