Скачать книгу

miejsca spoczynku; do grobowca prezydenta miasta Michalskiego. Tu, po odprawieniu przez duchowieństwo modłów żałobnych, przemówił pierwszy Jan Kasprowicz. […] Mrok ogarnął już cmentarz. Zapalono pochodnie. W blaskach ich krwawych spuszczono trumnę do grobu na długi sen. Raptem tłum zaintonował Anioł Pański, potem chorał Boże coś Polskę i Pieśń Legionów. W takt tych pieśni, huczących daleko po cmentarzu Łyczakowskim, rozchodzono się powoli do domów, a tam na świeżej mogile konały w chłodzie jesiennym stosy kwiatów, jakie kornie rzucano pod stopy wielkiej pieśniarki” [41].

      W 1922 roku zwłoki Konopnickiej przeniesiono do nowej kwatery naprzeciwko nagrobka Gorgolewskich. Autorką rzeźby przedstawiającej poetkę była Luna Drexlerówna, lwowianka, absolwentka studiów artystycznych w Rzymie, Monachium i Lipsku. Niestety, oryginalne popiersie zaginęło podczas ostatniej wojny i w 1950 roku zostało odtworzone. Jednak patrząc na dawne fotografie, można bez problemu zauważyć, że rekonstrukcja nie dorównuje oryginałowi.

      Urok łyczakowskiej nekropolii to nie tylko wspaniałe położenie, mogiły sławnych rodaków, piękne kaplice i cudowne rzeźby. Na niektórych nagrobkach upływający czas zatarł napisy i nie wiadomo już, kogo przed laty tu pochowano. W takich miejscach brak informacji rozbudza tylko wyobraźnię. Kto wie, świadkiem jakiej tragedii był grobowiec autorstwa Leonarda Marconiego, znany pod nazwą Dziuni? W mistrzowski sposób wykonana figura małej dziewczynki na kamiennym postumencie jest jedynym śladem po dramacie sprzed lat. Albo dwa wspaniałe posągi, przypisywane Julianowi Markowskiemu, na grobowcach przykrywających szczątki rodzin, których nazwiska uległy zapomnieniu? A skrzydlaty Hypnos na grobie Leosia (nazwisko nieznane, zachowała się wyłącznie informacja, że chłopiec żył zaledwie rok) autorstwa Antona Schimsera? Bóg snu usiadł w zadumie na postumencie, sprawiając wrażenie, że za chwilę znów zerwie się do lotu i przysiądzie przy łożu kolejnego umierającego, aby przynieść mu ulgę w cierpieniu.

      Orlęta Lwowskie

      Najsłynniejszą częścią łyczakowskiej nekropolii jest Cmentarz Obrońców Lwowa – zwany potocznie Cmentarzem Orląt Lwowskich. To jedno z najważniejszych dla Polaków miejsc w mieście i jednocześnie przedmiot zaciętego sporu z Ukraińcami. Symbol polskiego patriotyzmu i sowieckiego postępowania wobec pamiątek narodowych. Sprawa cmentarza do dzisiaj jest niezwykle czułym barometrem stosunków polsko-ukraińskich.

      Z perspektywy czasu wydaje się, że wybuch wojny z Ukraińcami o Lwów u schyłku I wojny światowej był nieunikniony. Dla obu narodów miasto było ważnym ośrodkiem historyczno-kulturalnym i żadna ze stron nie chciała z niego zrezygnować. Pod względem etnicznym przeważali nasi rodacy (ponad połowa ludności), Ukraińcy pozostawali w zdecydowanej mniejszości (39 000 na 206 000 mieszkańców), ale dominowali w okolicach miasta. Polacy nie doceniali zresztą determinacji przeciwnika i drogo za to zapłacili. Nad ranem 1 listopada 1918 roku Ukraińcy przejęli kontrolę nad miastem i nad ratuszem pojawiła się niebiesko-żółta flaga.

      Wbrew powszechnym opiniom polskie organizacje wojskowe we Lwowie nie były specjalnie liczne (wraz z harcerzami liczyły około 900 osób). Brakowało broni i amunicji, a ukraińska akcja kompletnie zaskoczyła Polaków. Ale nasi rodacy mieli w swoich rękach mocny argument – patriotyzm polskich mieszkańców, a szczególnie młodzieży akademickiej i gimnazjalnej.

      Ukraińcy we Lwowie znaleźli się w sytuacji okupantów – ogłosili, że przynoszą wyzwolenie (komu?) i uznali miasto za stolicę Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Polacy nie zamierzali się podporządkować. Spontanicznie powstawały grupy polskiego oporu, często podejmujące walkę na własną rękę. Od początku konfliktu widoczna była jakościowa przewaga polskich bojowników – oddziały ukraińskie składały się najczęściej z ludności wiejskiej, nieznającej topografii miasta. Natomiast po polskiej stronie walczyli rodowici lwowiacy, dla których mury, uliczki i zaułki były naturalnym środowiskiem. Polscy ochotnicy walczyli z niespotykaną odwagą i chociaż czasami trudno było utrzymać karność wśród młodzieży, to jej bezprzykładne oddanie rekompensowało wszelkie niedogodności.

      Szybko rozpoczęto rozmowy o zawieszeniu broni – obie strony obawiały się zniszczenia miasta. Rokowania nie przyniosły efektów, ale zaoszczędziły ofiar. I pomimo wznowienia walk przeciwnicy na ogół zachowywali się w rycerski sposób. Zanotowano wprawdzie pojedyncze przypadki represji i sądów doraźnych po obu stronach (to była jednak wojna), ale z reguły przeciwnikom nie można było nic zarzucić. Józef Wittlin wspominał, że oficer ukraiński wstrzymał ogień, aby przyszły pisarz mógł wraz z rodziną przedostać się bezpiecznie do rodzinnego domu. A podczas walk o Dworzec Główny obie strony zawarły spontaniczny rozejm, aby nie strzelać do setek zdemobilizowanych żołnierzy oczekujących na peronach. Obaj dowódcy (polski i ukraiński) spotkali się, aby omówić sytuację – przy chlebie, kiełbasie i wódce. Podczas jednego z rozejmów żołnierze obu stron odwiedzali się wzajemnie, a nad ranem Ukraińcy odnieśli na polską stronę oficera, który nadużył trunków i zasnął wśród wrogów. Pół godziny później wznowiono walki.

      Dowódcą obrony Lwowa został kapitan Czesław Miączyński – oficer preferujący ostrożne działania. Wielokrotnie zarzucano mu kunktatorstwo, ale kapitan wiedział, że o losach Lwowa musiała zadecydować odsiecz z zachodniej Polski. A do czasu jej przybycia należało utrzymać zajmowane pozycje i rozsądnie szafować poświęceniem rodaków. Przeciągające się walki przyniosłyby liczne ofiary, szczególnie wśród uczniów i studentów. A upust krwi był i tak znaczny. Prowizoryczne cmentarze (szczególnie w ogrodach Politechniki) były przepełnione…

      Najmłodszy z poległych obrońców Lwowa miał zaledwie trzynaście lat, a do legendy przeszła bohaterska śmierć starszego o rok Jurka Bitschana, ostrzeliwującego się do końca zza nagrobków cmentarza na Łyczakowie. Inni ginęli na ulicach miasta, tworząc legendę, z którą chyba tylko powstanie warszawskie może się równać. Przez trzy tygodnie walk ulicznych po stronie polskiej poległo 439 bojowników, z których 120 było uczniami szkół, a kolejnych 76 – studentami. Na 6022 zmobilizowanych, aż 2640 nie przekroczyło dwudziestego piątego roku życia, a blisko półtora tysiąca chodziło jeszcze do szkół. Ginęli jedynacy zamożnych mieszczańskich rodzin, młodociani lwowscy ulicznicy, całe rodzeństwa. To nieprawdopodobny przykład oddania dla ojczyzny rodzącej się po półtora wieku niewoli. I symbol miłości do rodzinnego miasta, które dzięki ich oddaniu miało pozostać polskie. Chociaż zapewne nikt nie przypuszczał, że zaledwie na dwadzieścia lat…

      Mamo najdroższa, bądź zdrowa.

      Do braci idę w bój!

      Twoje uczyły mnie słowa,

      Nauczył przykład twój.

      Pisząc to Jurek drżał cały.

      Już w mieście walczy wróg,

      Huczą armaty, grzmią strzały,

      Lecz Jurek nie zna trwóg!

      Wymknął się z domu, mknął śmiało,

      Gdzie bratni szereg stał,

      Chwycił karabin w dłoń małą,

      Wymierzył celny strzał.

      Toczy się walka zacięta,

      Obfity śmierci plon.

      Biją się polskie Orlęta

      Ze wszystkich Lwowa stron.

      Bije się Jurek w szeregu,

      Cmentarnych broni wzgórz,

      Krew się czerwieni na śniegu

      Ach! Cóż tam krew! Ach! Cóż?!

      Jurek za chwilę upada,

      Lecz wnet podnosi się,

      Pędzi gdzie wrogów gromada,

      Do swoich znów się rwie.

      Rwie się, lecz pada na nowo…

      «ach mamo nie płacz! Nie!…

      Niebios Przeczysta Królowo!

      Ty

Скачать книгу