Скачать книгу

tekst dwa razy, po czym otworzył leżący obok stary album ze zdjęciami i oglądał je z narastającym zainteresowaniem. Poczuł znajomy i bardzo przyjemny dreszcz na plecach, a serce zaczęło mu żywiej bić w piersiach. Z trudem się powstrzymał, żeby się nie uśmiechnąć. Czuł, że złapał właściwy trop. Teraz tylko musiał wyciągnąć właściwe wnioski z tego, co miał przed sobą.

      Słyszał, jak Szawczak chodzi po mieszkaniu, zaglądając w różne miejsca. W tym czasie wolno przeglądał album. Zdjęcia były czarno-białe, trochę wyblakły przez lata, ale zachowały bardzo dobrą jakość. Twarze można było rozpoznać od razu. Dziewczyna na plaży w zwiewnej sukience, z czarnymi prostymi włosami spiętymi w koński ogon uśmiechała się zalotnie w stronę obiektywu. Potem ta sama kobieta brodziła w morzu w towarzystwie dwóch mężczyzn. Marcin zdawał sobie sprawę, że uczucie, które go nagle ogarnęło, jest irracjonalne. Gdzieś już widział tę kobietę. Albo była do kogoś bardzo podobna. Zastanowił się. Nie, niemożliwe, to tylko jego własny mózg próbował go oszukać. Przecież mózg człowieka zostaje zaprogramowany na rozpoznawanie twarzy jeszcze w łonie matki. To umiejętność wykształcona w drodze ewolucji, która miała zwiększać szanse na przetrwanie gatunku w pierwotnym świecie. Mózg wszędzie dostrzega twarze – w słojach drzew, w plamach na ścianie, na zaparowanej szybie, w ułożeniu chmur na niebie i w tysiącu innych sytuacji. Trudno się więc dziwić, że od czasu do czasu mózg podnosi fałszywy alarm – tę twarz już gdzieś widziałem. Nic nadzwyczajnego w natłoku informacji.

      Kolejne zdjęcia sprawiły, że Marcinowi opadła szczęka ze zdziwienia. Kobieta szła przed obiektywem i powoli się rozbierała, aż do naga. Była piękna, jej ciało miało idealne proporcje. Potem fotografia uwieczniała kąpiel w morzu. Do dwóch mężczyzn z wcześniejszych fotografii dołączył trzeci. Ostatnie zdjęcie z plaży przedstawiało kobietę w towarzystwie mężczyzn, do których dołączył jeszcze jeden, miły blondynek o twarzy chłopca. Wszyscy byli nadzy i obejmowali się w taki sposób, że mężczyźni zakrywali kobiecie piersi i podbrzusze, a ona zasłaniała dłońmi członki dwóch stojących z przodu.

      Zakrzewski wyciągnął z kieszeni bluzy dowód osobisty Adama Kurzaja i porównał go ze zdjęciem. Na pewno jednym z czterech mężczyzn był młody Kurzaj.

      Ostanie zdjęcie znowu przedstawiało całą piątkę przed budynkiem, który na pierwszy rzut oka wyglądał na ośrodek wczasowy – typowy dla lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

      Parol stanął w drzwiach i spojrzał pytająco na Zakrzewskiego. Ten bez słowa pokazał mu list i album. Poczekał na reakcję kolegi po obejrzeniu zdjęć.

      Szawczak wyprostował się i spojrzał podekscytowany na Marcina.

      – Co o tym sądzisz? – zapytał ostrożnie.

      – A jakie jest twoje zdanie? – odpowiedział pytaniem.

      – List ewidentnie wygląda mi na wabik. Morderca umówił się z Kurzajem w odludnym miejscu po to, żeby zabić. Nie wiemy, kim była ta kobieta, czy jeszcze żyje, czy naprawdę została zamordowana, jak sugeruje list. Dla Kurzaja musiała wiele znaczyć, skoro poszedł na to spotkanie.

      – Po zdjęciach widać, że cała piątka była ze sobą mocno zżyta – odezwał się Zakrzewski. – Kto wie, może łączyły ich bardzo intymne relacje? List sugeruje, że mordercą kobiety był któryś z czwórki tym mężczyzn.

      – Może Kurzaj?

      – Niewykluczone. Musimy pogrzebać w jego przeszłości. Trzeba znaleźć jego żonę, ustalić znajomych z dawnych lat. I pozostaje jeszcze jedno.

      Parol spojrzał na niego bystro.

      – Motyw?

      – Dokładnie.

      – Motyw chyba narzuca się sam, zemsta po latach.

      Zakrzewski krążył po pokoju, zaglądając w każdy kąt.

      – Album wygląda na stary i zakurzony – powiedział. – Coś mi mówi, że nie stał na półce, tylko Kurzaj wyciągnął go poprzedniego dnia z jakiejś skrytki.

      – To by się zgadzało – potwierdził Parol. – Szafa w przedpokoju.

      Marcin zajrzał do szafy. Stare buty stojące dotąd na samym dnie były zgarnięte w kąt, na środku ktoś oderwał deskę. W podstawie szafy znajdowała się podłużna skrytka.

      – Czyli można przypuszczać, że Kurzaj rzadko tam zaglądał. Może nawet nigdy – odezwał się Szawczak.

      – J-jasne.

      Marcin wrócił do pokoju i poprzedniego wątku rozmowy:

      – Ludzie od wieków mordują się nawzajem z trzech powodów: z zemsty, dla pieniędzy i z nienawiści. Ktoś niedawno powiedział mi, że można też zabić z miłości, ale moim zdaniem takie stwierdzenie nie poszerza naszego katalogu motywów zbrodni. W matematycznym ujęciu nienawiść jest przecież miłością, tylko ze znakiem ujemnym. Pozostajemy więc w kręgu zemsty, pieniędzy i uczuć.

      – Do czego zmierzasz?

      – Próbuję ustalić motyw.

      – Motyw zemsty wydaje się oczywisty – powtórzył Parol.

      Marcin pokręcił głową.

      – Jak dla mnie zbyt oczywisty.

      – Nie rozumiem.

      – Przeanalizuj fakty, ale czytaj między wierszami. – Widząc, że Parol nie nadąża za jego tokiem rozumowania, wyciągnął z kieszeni klucze do mieszkania Kurzaja i rzucił w jego kierunku przez cały pokój.

      Szawczak złapał je sprawnie i obejrzał.

      – Klucze do mieszkania – ciągnął Zakrzewski. – Czy nie wydaje ci się dziwne, że technicy nie znaleźli na nich żadnych odcisków? Nawet denata? Wniosek? Morderca miał te klucze w rękach. Bardzo możliwe, że po zamordowaniu Kurzaja był tutaj, a później wrócił na miejsce zbrodni, wytarł starannie klucze i włożył je ofierze do kieszeni.

      – Ale po co? – Szawczak wzruszył ramionami.

      – Nie wiem, po co. Na pewno nie chciał napić się kawy ani obejrzeć kryminału w kinie nocnym. Może morderca podrzucił ten album? Może list? Może był u Kurzaja wcześniej i posprzątał własne odciski palców? Może szukał czegoś, co miał Kurzaj? A może chciał podrzucić nam mylne tropy?

      – Na przykład album?

      – Niewykluczone.

      Szawczak namyślał się chwilę.

      – Jeden z wykładowców w szkole policyjnej powtarzał nam, że najprostsze rozwiązania są najbardziej prawdopodobne – powiedział wreszcie. – Nie uważasz, że twoja teoria komplikuje sprawę?

      – Z zasady nie lubię prostych rozwiązań – odpowiedział Zakrzewski. – Pewnie w szkole powtarzali ci też, że przy poszukiwaniu sprawcy najważniejsze jest pierwsze czterdzieści osiem godzin. Jeśli ktoś zabił w afekcie, przypadkowo lub pod wpływem, takie stwierdzenie ma sens. W tym przypadku, kiedy wydaje się, że sprawca starannie zaplanował zabójstwo i postarał się zatrzeć ślady, zapomnij o teorii czterdziestu ośmiu godzin. Będziemy się w tym grzebać przez wiele tygodni.

      – Rozumiem – pokiwał głową Szawczak.

      – Widziałeś gdzieś papierosy? – zapytał nagle Zakrzewski.

      – Nie rozumiem ….

      – Kurzaj nie miał przy sobie papierosów.

      – Chyba nie palił – powiedział Parol. – Nie znalazłem ani papierosów, ani niedopałków, ani popielniczek.

      Marcin pociągnął nosem.

      – Dziwne – powiedział. – A ja dałbym sobie głowę uciąć, że czuję w powietrzu dym papierosów.

Скачать книгу