Скачать книгу

To Karina – odparła z uśmiechem dziewczynka, niezrażona obcesowością rosłego mężczyzny. – Będzie moją towarzyszką.

      Mężczyzna podszedł bliżej, a Karina cofnęła się o krok. Wyglądał onieśmielająco.

      – Nazywam się Karina. Karina Carter – odezwała się, wyciągając niepewnie rękę. – Miło pana poznać, panie… – Zaczęła szukać w pamięci nazwiska, speszona jego nieprzyjazną postawą. – Panie Torrance – wydukała wreszcie.

      Przechylił głowę i zmrużył oczy, przyglądając się jej badawczo. Jasne blond włosy, zapewne długie, upięła w kok z tyłu głowy. Miała jasnoszare oczy, drobną sylwetkę średniego wzrostu i wygodne ubranie, które wyglądało jak z drogiego salonu. Do tego solidne buty, przy czym jedna stopa tkwiła w ortezie. No i stała wsparta na lasce.

      – Jak chcesz się zajmować dzieckiem, skoro sama ledwie chodzisz? – spytał szorstko.

      – Panie Torrance, może się mylę, ale nie sądzę, żeby pańska córka chciała uciekać… nawet przede mną – zauważyła nieco żartobliwie.

      Chrząknął gardłowo.

      – To prawda, ona nie z tych, co uciekają. – Zmrużył oczy i spojrzał na nią z zaciekawieniem. – Dlaczego ubiegasz się o tę pracę?

      – Bo niedługo nie będę mieć za co żyć – odparła szczerze.

      Na jego męskich, mocno zarysowanych ustach pojawił się cień uśmiechu.

      – Jak myślisz, Janey? – spytał córkę.

      – Podoba mi się – odpowiedziała.

      Zawahał się, ale tylko na chwilę.

      – Zanim kogoś zatrudnię, muszę go sprawdzić. – Uniósł brwi, gdy Karina spojrzała na niego z lekkim niepokojem. – Tylko pobieżnie. Nie obchodzi mnie, czy ściągałaś na teście z matematyki w szóstej klasie – dodał, dając jej do zrozumienia, że nie będzie kopał zbyt głęboko w jej przeszłości.

      Poczuła ulgę. Nie chciała, żeby wiedział, kim była. Straciła wszystko, co miała.

      – Nigdy nie ściągałam – odpowiedziała cicho.

      – Czemu mnie to nie dziwi? – rzucił w zadumie. – Będziesz musiała tu zamieszkać – oświadczył nagle, a potem podał kwotę, która wprawiła ją w niemałe zdumienie. Będąc u szczytu kariery, przywykła do luksusów i podróżowania pierwszą klasą, ale takiej sowitej pensji się nie spodziewała.

      – Czy to nie za dużo? Za opiekę nad dzieckiem? – spytała, bo chciała być w porządku.

      – Janey potrafi zaleźć za skórę – odparł zdziwiony pytaniem kandydatki do pracy. Nikt jeszcze nie zwrócił mu uwagi, że zbyt hojnie wynagradza swoich ludzi.

      – To prawda – ochoczo przytaknęła Janey.

      – No i ma hopla na punkcie łyżwiarstwa figurowego – dodał, ciężko wzdychając. – Nie jestem w stanie wybić jej tego z głowy, więc będziesz musiała zawozić ją codziennie po szkole na lodowisko.

      – Któregoś dnia będę sławna – stwierdziła Janey z szerokim uśmiechem. – Tata mówi, że jak będę ćwiczyć i pokażę, że jestem zaangażowana, to na jesieni załatwi mi trenera. – Zmarszczyła brwi i spytała niepewnie: – Zaangażowana?

      – Tak. Zaangażowana. Czyli taka, jaka nie byłaś, kiedy koniecznie chciałaś się nauczyć gry na pianinie i po dwóch miesiącach zrezygnowałaś – odparł Torrance.

      – Bo za dużo czasu spędzałam w domu – wyjaśniła z westchnieniem. – A ja wolę być na powietrzu.

      – Pobierałam kiedyś lekcje pianina. Przez sześć lat – oświadczyła z uśmiechem Karina. – To było coś, co uwielbiałam, ale… – Już chciała powiedzieć, że bardziej kochała łyżwy, jednak się powstrzymała. – Ale tak jakby z tego wyrosłam – dokończyła.

      W głębi duszy miała nadzieję, że dziewczynka nie śledziła igrzysk olimpijskich. Ale z drugiej strony ona i Paul tylko raz brali w nich udział, i to trzy lata temu, a od mistrzostw świata, w których zdobyli złoto, minął już prawie rok. Poza tym starali się unikać rozgłosu. Choć to trudne w tym sporcie, dbali o swoją prywatność. No i Karina znana była w tym światku jako Miranda Tanner. Powinno być dobrze. Tak sądziła.

      – Janey ogląda wszystkie transmisje z zawodów łyżwiarskich – oznajmił Torrance. – Od całych dwóch miesięcy – mruknął do córki, która wyszczerzyła się w uśmiechu.

      Karina odetchnęła. Dziewczynka dopiero złapała bakcyla. Szanse, że ją rozpozna, były niewielkie.

      – I teraz dzień w dzień jeździmy na lodowisko. Prowadzi je była olimpijska trenerka, która je kupiła i wyremontowała. Ale nie mam czasu wozić Janey tam i z powrotem, a nie ufam żadnemu mężczyźnie – zaznaczył dość enigmatycznie. – Dlatego od teraz będzie to twoje zadanie.

      Serce jej przyśpieszyło nie tylko z obawy, że trenerka, o której mówił, może ją znać, ale też przez to, co powiedział o jej nowym zadaniu.

      – Znaczy się, dostałam tę pracę?

      – Dostałaś. Możesz zacząć od zaraz czy musisz się jeszcze spakować?

      – Mieszkam w Jackson Hole – uściśliła. – Nie mam ze sobą rzeczy…

      – To szybko je przywieź – rzucił, widząc jej zaniepokojoną minę, po czym dodał: – Ale najpierw chodź ze mną – i wszedł do domu.

      Janey doskoczyła do Kariny z Dietrichem u boku. Z jej oczu biła radość.

      – Będziemy się świetnie bawić! – oznajmiła. – Lubisz łyżwy?

      – Dawno nie jeździłam – odpowiedziała zgodnie z prawdą.

      Janey spojrzała z krzywą miną na jej lewą stopę i ortezę.

      – Rany, no tak. Ale wyzdrowiejesz, prawda?

      – Tak – odparła z uśmiechem.

      – Jak to się stało? – spytał Torrance.

      – Poślizgnęłam się na mokrych liściach i spadłam ze skarpy – skłamała, unikając jego wzroku. – Lekarz powiedział, że potrzeba sześciu miesięcy, żeby wszystko dobrze się zrosło. Za tydzień minie pół roku. Zalecił mi ćwiczenia, które muszę wykonywać codziennie, żeby zachować sprawność.

      – Ale możesz już jeździć na łyżwach? – spytał, przechodząc do pokoju.

      Przełknęła z trudem ślinę.

      – Teoretycznie – odparła wymijająco. Miała nadzieję, że wystarczy, jeśli będzie pilnować Janey z trybun. Skończyła z łyżwami i nigdy więcej nie chciała ich wkładać.

      Torrance wrócił z książeczką czekową.

      – Dam ci zaliczkę. Musisz mieć przynajmniej na benzynę. – Wypisał czek i przekazał go Karinie.

      Na widok kwoty zdębiała, ale nic nie powiedziała.

      – Wracaj szybko.

      – Wystarczy mi kilka godzin – wydukała.

      – Jeśli trzeba cię zawieźć, poproszę kogoś z moich ludzi – dodał, spoglądając wymownie na jej kostkę.

      – Nie, mogę prowadzić. Z prawą stopą wszystko w porządku.

      – Okej. Postaraj się wrócić przed zmrokiem.

      – Dlaczego? Po zachodzie słońca zmienia się pan w wampira? – wypaliła bez namysłu,

Скачать книгу