Скачать книгу

Proś o cokolwiek, a będzie ci dane!

      − Słowo? − upewniła się w tym czasie przyjaciółka.

      − Jasne, a co chcesz? Moją nerkę? Miesiąc wakacji? Gwiazdkę z nieba?

      Katarzyna roześmiała się radośnie, słysząc wymienione opcje, po czym milcząc przez zaledwie kilka sekund, zerknęła niepewnie na wspólniczkę.

      − Nic z tych rzeczy. Po prostu marzy mi się jednodniowa wycieczka, oczywiście z tobą, z dala od pracy, obowiązków i tego wszystkiego – rzuciła szybko, wskazując dłonią biuro, segregatory wypełnione dokumentami oraz swoje własne biurko.

      − Tylko tyle? − zdziwiła się w tym czasie Anastazja. − Zgoda, pojedziemy! Masz już jakiś pomysł na taką wyprawę?

      − A wiesz, że tak… Ale to niespodzianka.

      − Super! Organizację zostawiam tobie i to ty nas tam zawieziesz! Skoro mam wziąć wolne, nawet nie dotknę kierownicy!

      − Zgoda! − Katarzyna zgodziła się na te warunki nad wyraz chętnie. − Już nie przeszkadzam ci w pracy − dodała, ruszając w kierunku wyjścia.

      − Dziękuję − rzekła zupełnie szczerze, odrywając na moment wzrok od komputera. − Daj mi znać około pół godziny przed kolacją z Bertsengiem, abym miała moment na przebranie się.

      Nowy gość, który dwa dni temu zawinął do ich Mariny, był znaną osobą, dlatego też obie poświęcały dużo energii, aby poczuł się w ich przystani jak w domu. Jego rekomendacja mogła przełożyć się na nowych klientów, dzięki którym być może będą mogły pomyśleć o rozbudowie!

      − Jasne, wiem jak ci na tym zależy − odpowiedziała Katarzyna, zamykając za sobą drzwi.

      Anastazja przez kilka chwil wpisywała dane, uzupełniając ostatnie rubryki w rozliczeniu miesięcznym. Nagle jednak przeciągnęła się w fotelu, po czym, niespodziewanie dla siebie samej, jednym płynnym ruchem zamknęła laptop, mając dość wpatrywania się w jasny ekran. Być może faktycznie potrzebowała odpoczynku oraz odskoczni od rutyny codzienności. Musiała zyskać nową perspektywę na dawne problemy, które dręczyły ją nocami.

      Dylematy

      Czuł, że coś powoli wymyka mu się z rąk. Chociaż wszystko w firmie funkcjonowało jak w zegarku, z jakiegoś powodu miał ochotę trzasnąć drzwiami i pojechać na jedną z dzikich plaż. Wybrzeże w pobliżu Afantou przywoływało go niemym głosem, obiecując chwilę wytchnienia. Miał ochotę usiąść na kamiennej plaży i zapatrzeć się w bezkres Morza Śródziemnego. Znaleźć się, chociażby pozornie, z dala od wybrzeża Turcji, które obserwował codziennie, wstając rano z łóżka.

      Nie potrafił na niczym się skupić i doskonale znał powód swojego rozkojarzenia. Ta diablica o ciele i wyglądzie anioła zakradła się do jego myśli i za nic na świecie nie chciała ich opuścić. Nazywał ją tak w myślach, mimo że nie powinien, bo okazała mu tak wiele serca i serdeczności… Przynajmniej do momentu, w którym dowiedziała się kim tak naprawdę był. Czy mieli jeszcze szansę kiedyś się spotkać? Czy pisane im było wypić chociaż jeszcze jedną kawę? Prawdopodobnie nie. A jednak jakaś część jego duszy pragnęła tego… Pragnęła nadziei, że winy, za które już odpokutował, mogą zostać przebaczone.

      Poderwał się z fotela i ruszył w kierunku samochodu zaparkowanego przed budynkiem firmy. Wskoczył do swojego, niegdyś ukochanego, porsche carrera i przypomniał sobie starego, rozklekotanego jeepa Anastazji. Z jakiegoś powodu strasznie za nim zatęsknił. Odpalił silnik, odpędzając nad wyraz wyraźne myśli, od których niemal stale próbował uciec. Z piskiem opon wziął kolejny zakręt, pragnąc jak najszybciej opuścić miasto Rodos i pomknąć krętą drogą w kierunku Faliraki, a następnie swojej ulubionej samotni. Tam powinien nabrać dystansu do swoich sprzecznych myśli oraz pragnień. Tam mógł zapomnieć, że jest Costasem Patrepoulosem i na powrót stać się człowiekiem wolnym od grzechów przeszłości.

      Próbował skoncentrować się na drodze, zwłaszcza że jeden z motocyklistów niemal zajechał mu drogę na skręcie na Kallitheę, ale nie na dużo to się zdało. Bez wahania wcisnął klakson, dając tym samym upust swemu niezadowoleniu. W odpowiedzi usłyszał lekceważący okrzyk mężczyzny na motorze, który zrównał się z jego autem. Zacisnął zęby, po czym kolejny raz tego dnia powoli policzył do dziesięciu.

      Próbował skupić się na wysuszonej słońcem roślinności na wzgórzach oraz soczyście zielonych trawnikach luksusowych hoteli, które mijał po drodze. Kontrasty wyspy Rodos doskonale oddawały jego prywatne dylematy, których nie potrafił rozwiązać.

      Zaczął redukować prędkość przed czerwonym światłem widocznym już z daleka, po czym na moment rozsiadł się wygodniej w fotelu samochodu. Odetchnął głęboko i pozwolił sobie na jedną, krótką chwilę relaksu. Dopiero wtedy poczuł napięcie w mięśniach, które nagromadziło się w nich przez ostatnie miesiące. Podjechał do linii, po czym wcisnął hamulec, czekając na zielone. Zaledwie kilkaset metrów dzieliło go od miejsca przeznaczenia. Pusta o tej porze dnia i roku plaża wprost zachęcała do bezcelowego spaceru brzegiem morza.

      Zatrzymał się przy ogrodzeniu lokalnego pola golfowego, po czym ruszył w kierunku brzegu. Nawet nie zwrócił uwagi czy zamknął auto; zresztą kto miałby je ukraść na takim pustkowiu? Dopiero po przejściu kilkunastu metrów po białych kamieniach tworzących plażę zdał sobie sprawę, iż jego eleganckie obuwie nie było najlepiej dostosowane do tego rodzaju wycieczek. Bez zastanowienia przysiadł więc na ziemi, wbijając wzrok w morskie fale. Pozwolił myślom płynąć swobodnie i nieskrępowanie.

      Ocknął się z tego niezwykłego zamyślenia dopiero gdy słońce powoli przestawało palić wszystko swoimi promieniami. Po raz pierwszy od dawien dawna wiedział, co powinien zrobić!

      Senność

      Zmęczona całym dniem spędzonym przed komputerem, przymknęła na moment oczy, dając im chwilę odpocząć. Poczuła przyjemną falę odprężenia, która rozpłynęła się po całym jej ciele. Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się do swoich myśli. Co ciekawsze, myślała o nim… Przypomniała sobie moment, kiedy kroczył po trapie w stroju pierwszego oficera jachtu, wyglądając przy tym niczym ucieleśnienie boskiego Adonisa. Gdyby tylko nie był Costasem, którego nienawidziła… A może tylko wmówiła sobie niechęć do niego? Cóż, teraz było już za późno. Kazała mu odpłynąć, a on uczynił to bez słowa protestu.

      Wstała z fotela, zamykając jednocześnie laptop stojący na biurku. Poczuła senność, która zaczęła jej ciążyć niczym stukilogramowy kamień zawieszony u szyi. Zamarzyła o kawie, swojej ulubionej latte, której ostatnimi czasy z premedytacją unikała. Czy Katarzyna przypadkiem nie wspominała, że Mustafa wypróbowywał jakąś nową recepturę czy też mieszankę kawy? Postanowiła to sprawdzić i to natychmiast.

      Rozsiadła się w ratanowym fotelu tuż przy plaży i, sącząc ulubiony napój, zerkała raz po raz na horyzont. Gdzieś tam, nieco ponad dziesięć kilometrów w linii prostej od przystani, znajdowała się Grecja. Tak blisko, a zarazem tak daleko.

      Zdawała sobie sprawę, że każdy kolejny łyk latte działał na nią niczym jego pocałunek, pośpieszny, namiętny, żądający… Nikomu by się do tego nie przyznała, ale gdzieś w głębi serca żałowała, tak odrobinkę, że potraktowała go tak obcesowo. Mężczyzna, którego poznała, był bowiem zupełnie różny od wizerunku Costasa, jaki nosiła w przepełnionym żalem sercu.

      Gorzko−słodki smak kawy przypominał jej uczucia, których echo nadal pozostawało w jej pamięci. Po raz kolejny zerknęła na morze wpadające w objęcia granatowego nieba. W końcu zrozumiała, że czasem nie warto kierować się rozumem i lepiej pozwolić emocjom przejąć kontrolę.

      Spojrzała nerwowo na zegarek, po czym zerwała się z fotela i niemal biegiem ruszyła w kierunku

Скачать книгу