Скачать книгу

Gienrichowna pracowała teraz jako dochodząca pomoc domowa u pewnej dentystki i opiekowała się jej chorą matką.

      Miejski wydział zdrowia wysyłał jej pracodawczynię na pięć czy sześć dni w teren, a wtedy Jenny Gienrichowna nocowała u niej, żeby pomagać bezradnej staruszce, z trudem poruszającej się po niedawnym wylewie.

      Jenny Gienrichowna wyzuta była z wszelkiego poczucia własnej woli – cały czas tłumaczyła się przed Jewgienią Nikołajewną, pytała ją, czy może otworzyć lufcik, co miało związek z wyczynami starego trójkolorowego kota. On właśnie był głównym obiektem jej zainteresowania – bała się, żeby sąsiedzi nie zrobili mu krzywdy.

      Sąsiad z mieszkania, inżynier Dragin, kierownik wydziału w fabryce, patrzył ze złośliwym uśmieszkiem na jej pooraną zmarszczkami twarz, na panieńsko smukłą, zasuszoną kibić, na jej pince-nez, wiszące na czarnym sznureczku. Jego plebejska natura burzyła się, kiedy słyszał, że stara oddaje się wspomnieniom przeszłości i z błogim uśmiechem idiotki opowiada, jak swoich przedrewolucyjnych wychowanków woziła na spacery karetą, jak towarzyszyła madame w wojażach do Wenecji, Paryża i Wiednia. Liczne „maleństwa”, które wyniańczyła, walczyły u Denikina, Wrangla, zginęły z rąk czerwonych zuchów, ale staruszkę interesowały tylko wspomnienia o szkarlatynie, dyfterycie i infekcjach, na które cierpieli malcy.

      Jewgienia Nikołajewna mówiła do Dragina:

      – W życiu nie spotkałam kogoś tak nieszkodliwego, tak łagodnego jak ona. Niech mi pan wierzy, jest lepszym człowiekiem niż wszyscy tutejsi mieszkańcy.

      Dragin po męsku otwarcie, wręcz bezczelnie, mierzył wzrokiem Jewgienię Nikołajewnę i odpowiadał:

      – Tere-fere kuku. Za powierzchnię mieszkaniową zaprzedaliście się Niemcom, towarzyszko Szaposznikow.

      Jenny Gienrichowna najwyraźniej nie lubiła zdrowych dzieci. Najczęściej więc opowiadała Jewgienii Nikołajewnie o najmizerniejszym ze swoich wychowanków, przechowywała jego rysunki, zeszyty i zaczynała płakać za każdym razem, kiedy opowieść dochodziła do chwili śmierci owego cichego dziecka.

      U Szaposznikowów mieszkała wiele lat temu, ale pamiętała wszystkie imiona i przezwiska dzieci, zapłakała więc, kiedy dowiedziała się o śmierci Marusi; ciągle ślęczała nad listem do Aleksandry Władimirowny do Kazania, ale w żaden sposób nie udawało jej się go dokończyć.

      Na ikrę szczupaka mówiła „kawiar”; opowiadała Żeni, jak jej przedrewolucyjni wychowankowie dostawali na śniadanie filiżankę mocnego bulionu i plaster jeleniego mięsa.

      Własny przydział żywności dawała do zjedzenia kotu, którego nazywała swoim „kochanym, srebrnym dzieckiem”. Kot ją uwielbiał i chociaż było z niego ordynarne, ponure bydlę, to na widok starej przechodził przemianę wewnętrzną, robił się miły, wesoły.

      Dragin ciągle wypytywał Jenny, co sądzi o Hitlerze: „Co, pewnie się pani podoba?”, ale chytra staruszka zadeklarowała się jako antyfaszystka i nazywała führera ludożercą.

      Poza tym nie było z niej żadnego pożytku – nie umiała prać, gotować, a kiedy szła do sklepu po zapałki, to sprzedawca zawsze musiał przy okazji odciąć z jej kartki miesięczny przydział cukru albo mięsa.

      Dzisiejsze dzieci zupełnie nie przypominały jej podopiecznych z czasów, które nazywała „spokojnymi”. Wszystko się zmieniło, nawet zabawy – dziewczynki w „spokojnych” czasach grały w serso, lakierowanymi kijkami ze sznurkiem podrzucały gumowe diabolo, bawiły się miękką malowaną piłką, którą nosiły w białej siatce. Dzisiejsze zaś uznawały tylko siatkówkę, pływały po kozacku, a zimą w spodniach narciarskich grały w hokeja, darły się i gwizdały.

      Górowały nad Jenny Genrichowną wiedzą o alimentach, skrobankach, o kartkach, psim swędem zdobytych i zarejestrowanych, o starszych lejtnantach i podpułkownikach, którzy cudzym żonom przywozili z wojny tłuszcze i konserwy.

      Jewgienia Nikołajewna lubiła, kiedy stara Niemka opowiadała o jej własnych, Jewgienii, latach dziecięcych, o ojcu, o bracie Dmitriju, którego Jenny Gienrichowna wyjątkowo dobrze pamiętała – przebył przy niej koklusz i dyfteryt.

      Kiedyś staruszka powiedziała:

      – Pamiętam swoich ostatnich państwa w roku siedemnastym. Monsieur był wiceministrem finansów – chodził po jadalni i mówił: „Wszystko przepadło, podpalają majątki, fabryki stoją, waluta upadła, sejfy okradzione”. No i tak samo jak u was rodzina się rozpadła. Monsieur, madame i mademoiselle pojechali do Szwecji, mój wychowanek poszedł jako ochotnik do generała Korniłowa, a madame płakała: „Całymi dniami się żegnamy – to już koniec”.

      Jewgienia Nikołajewna uśmiechnęła się smutno i nic nie odpowiedziała.

      Któregoś wieczoru pojawił się dzielnicowy i wręczył Jenny Gienrichownie wezwanie. Stara Niemka włożyła kapelusik z białym kwiatkiem i poprosiwszy Żenieczkę, żeby dała jeść kotu, poszła na milicję. Stamtąd miała iść prosto do swojej dentystki; obiecała wrócić nazajutrz. Kiedy Jewgienia Nikołajewna przyszła po pracy do domu, zastała pokój przewrócony do góry nogami; sąsiedzi powiedzieli, że Jenny Gienrichownę zabrała milicja.

      Jewgienia Nikołajewna poszła się dowiedzieć, co się z nią stało. Na milicji powiedziano jej, że staruszka jedzie pociągiem na północ razem z innymi Niemcami.

      Następnego dnia pojawił się dzielnicowy w towarzystwie gospodarza domu, zabrali opieczętowany kosz, pełen starych szmatek, pożółkłych fotografii i listów.

      Żenia poszła do NKWD, żeby dowiedzieć się, jak może przekazać starej ciepłą chustkę. Człowiek w okienku spytał ją:

      – A wy kim jesteście, Niemką?

      – Nie, Rosjanką.

      – To idźcie do domu. Nie zawracajcie nam głowy głupstwami.

      – Przecież tu chodzi o zimowe rzeczy.

      – Co, nie wyrażam się jasno? – spytał człowiek w okienku głosem tak cichym, że Jewgienia Nikołajewna się przestraszyła.

      Tego wieczoru słyszała rozmowę w kuchni – współmieszkańcy rozprawiali o niej.

      Jeden głos mówił:

      – Jednak nieładnie postąpiła.

      Drugi odpowiedział:

      – A ja myślę – ma kobita łeb. Najpierw się wcisnęła, potem doniosła, gdzie trzeba, pozbyła się starej i dostała pokój.

      Męski głos odpowiedział:

      – Jaki tam pokój… Pokoik.

      Czwarty głos dodał:

      – Taka sobie poradzi; i z nią człowiek nie zginie.

      Smutny był los kota. Kiedy ludzie kłócili się, co z nim zrobić, senny, przybity siedział w kuchni.

      – Do diabła z tym Niemcem – mówiły kobiety.

      Dragin nieoczekiwanie oświadczył, że gotów jest uczestniczyć w dokarmianiu kota. Ale bez Jenny Gienrichowny kot nie pożył długo – zdechł, kiedy jedna z sąsiadek, przypadkowo, a może złośliwie, oblała go wrzątkiem.

      24

      Jewgienii Nikołajewnie podobało się samotne życie w Kujbyszewie.

      Nigdy chyba nie była tak wolna jak teraz. Poczuła lekkość i swobodę, choć życie było bardzo ciężkie. Przez długi czas, dopóki nie udało jej się zameldować, nie dostawała kartek i raz dziennie, na talon, jadała obiad w stołówce. Od rana marzyła o chwili, kiedy tam pójdzie i dostanie talerz zupy.

      Rzadko w tym czasie myślała o Nowikowie. O Krymowie myślała częściej i więcej, prawie stale, ale te myśli nie wypełniały jej duszy żadnym szczególnym światłem.

      Pamięć

Скачать книгу