Скачать книгу

– Na pewno zaraz przestanie.

      W moim głosie chyba słychać panikę, bo Matt odkłada książkę i podchodzi, by mocno mnie objąć.

      – Spokojnie, po prostu jeszcze się aklimatyzuje. Musi się do nas przyzwyczaić. Dla niej to zupełnie nowa sytuacja. Pomyśl, jednego dnia siedziała sobie spokojnie tutaj – delikatnie głaszcze mnie po brzuchu, wciąż jeszcze nabrzmiałym po ciąży – a następnego kazano jej przejść do porządku dziennego nad całym światem. I nad faktem, że trafili jej się rodzice, którzy zupełnie nie wiedzą, co robią! – Gestem wskazuje wnętrze naszego mieszkania. – Popatrz tylko, jak żyjemy. Ta nora nie nadaje się nawet dla nas, a co dopiero dla dziecka.

      – Nie jest tak źle – mówię, tocząc wzrokiem po ciasnym pokoju.

      Pożółkła tapeta odkleja się od ścian, a wykładzina na podłodze jest mocno przetarta, ale to nasz dom. Większość znajomych mieszka jeszcze z rodzicami. Mamy szczęście, że udało nam się zdobyć własny kąt. A South Ealing to nie taka zła dzielnica.

      Matt wzdycha z rezygnacją.

      – Żałuję tylko, że nie jestem w stanie zarobić na nic lepszego. Niedługo to się zmieni, obiecuję. Jak skończę medycynę i dostanę pracę, staniemy na nogi. Jeszcze będziemy się z tego śmiać.

      – To i tak lepsze, niż mieszkać osobno, każde ze swoimi rodzicami – stwierdzam. – W tej klitce przynajmniej jesteśmy razem. Jesteśmy rodziną.

      Matt przygryza dolną wargę. Ostatnio bardzo często tak robi.

      – Dziwnie to brzmi, prawda? Rodzina! I to w naszym wieku!

      Mnie też wydaje się to lekko surrealistyczne. Mam dziewiętnaście lat, on dwadzieścia dwa; jesteśmy o wiele za młodzi, by myśleć o sobie jako o rodzinie. Helena zmieniła cały nasz świat.

      Odsuwam się o krok.

      – Nie żałujesz, prawda?

      Ujmuje mnie za ręce, ściska delikatnie.

      – Nie, ani przez moment. Wiem, że na początku trochę panikowałem, ale wtedy po prostu… Sam nie wiem… Chyba się bałem. Ale odkąd się pojawiła, nie mam żadnych wątpliwości.

      – Nawet kiedy nie pozwala ci się uczyć? – pytam, machając mu przed nosem elektroniczną nianią.

      Helena cały czas płacze, lecz ja jakimś cudem przyzwyczaiłam się do tego dźwięku; to nieszkodliwy szum w tle, nie powód do niepokoju.

      – Wiesz co, może zadzwońmy do mamy – mówi Matt. – Poprosimy ją, żeby zabrała Helenę na krótki spacer po parku. Może świeże powietrze trochę ją uspokoi.

      – Myślisz, że Miriam nie będzie mieć nic przeciwko?

      Pytanie jest retoryczne. Moja teściowa nie była zachwycona, kiedy dowiedziała się, że jestem w ciąży, ale całym sercem pokochała wnuczkę i okazała się nieocenioną pomocą. Bez niej nie dalibyśmy sobie rady.

      Matt rzuca mi spojrzenie pod tytułem: „Co ty na to?”, a potem bez słowa sięga po telefon. Niecałą godzinę później Helena jest już gotowa na wizytę w parku. Siedzi w wózku, przytulona do pluszowego królika. Uspokoiła się nieco; wie, że czeka ją miła przejażdżka.

      – Tak się cieszę, że się do mnie odezwaliście – mówi Miriam, nie spuszczając z oczu małej. – Owszem, pracuję, ale naprawdę mogę wam pomagać częściej. Nie wstydźcie się o to prosić. Jesteście młodzi, potrzebujecie czasu tylko dla siebie. Dziecko nie powinno komplikować związku dwojga ludzi, tylko go umacniać.

      – Tak naprawdę to ja po prostu muszę się pouczyć – wyjaśnia Matt, ale Miriam tylko rzuca krótkie pożegnanie i znika za drzwiami.

      – Mówiłeś poważnie? – pytam, kiedy zostajemy sami.

      – A co, masz jakieś kontrpropozycje? – Matt uśmiecha się do mnie tym seksownym uśmiechem, którego nie widziałam już od dawna.

      Efekt jest natychmiastowy. Po raz pierwszy od narodzin naszego dziecka pragnę go, tu i teraz, tak mocno, że nie chcę marnować czasu na spacer do sypialni.

      ***

      Leżymy na kanapie, nadzy, u naszych stóp piętrzy się stos splątanych ubrań. Wsłuchując się w rytm oddechu Matta, stwierdzam, że nie mam ochoty się ruszać. Choćby do końca świata. Chcę przeciągnąć tę chwilę niczym jakąś czasoprzestrzenną gumkę recepturkę, chociaż wiem, że ostatecznie trzeba będzie ją przerwać.

      Całuję Matta w pierś.

      – Nie było jakoś inaczej, prawda?

      Dręczy mnie to pytanie. Słyszałam, że po urodzeniu dziecka to i owo może się zmienić w strefach intymnych.

      – Nie, jasne, że nie. Było świetnie. Wszystko jest cudownie.

      Rzeczywiście jest.

      A potem odzywa się telefon, burząc nasze szczęście. Na zawsze.

      – Słucham? Powoli. Powtórz, co mówiłaś, nic nie zrozumiałem.

      Łapię Matta za rękę. Nie muszę pytać, kto dzwoni. I od pierwszej chwili wiem, że stało się coś bardzo niedobrego.

      – O matko. Wszędzie szukałaś? Jesteś pewna? Dzwoń na policję. W tej chwili. Zaraz tam będę.

      Rzuca słuchawkę i zaczyna wciągać dżinsy.

      – Simone, nie panikuj, ale to mama. Mówi, że nie może znaleźć Heleny. Ja pójdę do parku, ale ty musisz tu zostać, na wypadek gdyby trzeba było czekać na policję. Mama właśnie do nich dzwoni, ale może będą chcieli przysłać kogoś tutaj, sam nie wiem. Cholera, cholera…

      – Jak to…? Jak to nie może jej znaleźć? Co się stało?

      Nie mam na sobie zupełnie nic, jestem zziębnięta, ale nie mogę się ruszyć. Słyszę Matta jak przez mgłę albo jakby mówił w obcym języku. Jedyne, co jestem w stanie zrozumieć, to że Helena zniknęła. I coś o toaletach w parku. I że Miriam źle się poczuła. Nic nie układa się w logiczne ciągi. Nic nie ma sensu. Helena nie mogła zniknąć. To niemożliwe.

      Powoli jednak znaczenie jego słów do mnie dociera. Osuwam się na podłogę. Kolana uderzają o wykładzinę, ale nie czuję bólu. Nie mogę zaczerpnąć tchu. Jedyną moją myślą jest: zawiodłam Helenę jako matka. Powinnam przecież ją chronić, nawet kiedy jest poza zasięgiem mojego wzroku.

      Ujmuję tę myśl w słowa, w krzyk. Matt podnosi mnie z kolan, obejmuje dłońmi moją twarz.

      – Znajdziemy ją – mówi. – Musisz tylko zachować spokój.

      Nie mam sił na odpowiedź. W milczeniu słucham ciągu poleceń, które wydaje przed wyjściem.

      Zaczynam rozumieć, że to się dzieje naprawdę.

       2.

      Chwila obecna

      Wydaje mi się, że ktoś mnie śledzi. Przedziwne uczucie. Pierwszy raz doświadczam czegoś podobnego, ale wrażenia nie da się pomylić z niczym innym: czujesz na sobie czyjś wzrok, ale kiedy się odwracasz, napięcie znika. Lecz i tak wiesz, że cię obserwują.

      Pięć minut temu weszłam do Johna Lewisa, chociaż nie mam zamiaru nic kupować. Chciałam po prostu się upewnić, że nic mi się nie ubzdurało. Jest przerwa obiadowa, za pół godziny muszę być z powrotem w biurze. Powinnam coś zjeść, ale czuję się zbyt zdenerwowana. W zasadzie wyszłam tylko zaczerpnąć świeżego powietrza – teraz żałuję, że nie postanowiłam spędzić przerwy w studiu.

      Zauważam

Скачать книгу