Скачать книгу

łbem dwadzieścia metrów od brzegu. Słysząc głos pana, zaczął zajadle szczekać i przebierać przednimi łapami. Göte wstrzymał oddech. Nie bałby się o psa, gdyby zima była naprawdę sroga. Wielokrotnie, zwłaszcza dawniej, chodzili z Britt Marie po lodzie na którąś z pobliskich wysp. Brali ze sobą kanapki i termos kawy. Ale ostatnio pogoda była w kratkę, raz odwilż, raz mróz, a wiadomo, że lód jest zdradliwy.

      – Rocky! – krzyknął ponownie. – Wróć! – Starał się, by zabrzmiało to stanowczo, ale pies go zignorował.

      Miał w głowie tylko jedną myśl: nie może stracić Rocky’ego. Pies nie przeżyje, jeśli wyląduje w wodzie, jeśli lód się pod nim załamie. Tego by nie zniósł. Byli przyjaciółmi od dziesięciu lat. Göte tyle razy wyobrażał sobie, jak jego przyszły wnuk lub wnuczka bawi się z psem, że nie potrafił sobie tego wyobrazić bez Rocky’ego.

      Ruszył na brzeg i postawił stopę na lodzie. Od razu wykwitły tysiące cieniutkich pęknięć, ale dość płytkich. Lód był prawdopodobnie na tyle gruby, że można było po nim chodzić. Poszedł dalej. Rocky nadal szczekał zajadle, przebierając przednimi łapami.

      – Do mnie! – zawołał Göte, ale pies nie ruszył się z miejsca, wyraźnie nie chciał.

      Lód wydawał się mocniejszy niż przy samym brzegu, ale Göte postanowił się położyć, żeby zmniejszyć ryzyko. Z trudem ułożył się na brzuchu. Usiłował nie zważać na chłód przenikający przez ubranie, chociaż ubrał się naprawdę ciepło.

      Mozolnie posuwał się naprzód. Próbował się zaprzeć, ale stopy się ślizgały. Żałował, że z próżności nie założył na buty nakładek z kolcami, jak każdy rozsądny senior, gdy jest ślisko.

      Rozejrzał się i dostrzegł dwa patyki. Dopełzł do nich i użył jako kolców. Teraz było łatwiej, był coraz bliżej psa. Od czasu do czasu ponawiał próby przywołania Rocky’ego, ale pies nawet na chwilę nie odrywał wzroku od swego znaleziska, cokolwiek to było. Göte był prawie na miejscu, gdy lód zatrzeszczał pod jego ciężarem. W tym momencie pozwolił sobie na refleksję nad ironią losu: tyle miesięcy poświęcił na rehabilitację, a teraz pewnie utonie pod lodem w pobliżu Sälvik. Ale lód wytrzymał, a Göte był już tak blisko, że mógł dotknąć psa.

      – Stary, nie możesz tu zostać – powiedział uspokajającym tonem i podciągnął się jeszcze bliżej, żeby złapać za obrożę. Nie wiedział, jak wróci na ląd, holując opierającego się psa. Jakoś to będzie. – Co ty tam masz ciekawego? – Chwycił za obrożę. Potem spojrzał pod siebie. W kieszeni zadzwonił telefon.

      W poniedziałkowy poranek jak zwykle trudno było zabrać się do pracy. Siedząc w fotelu z nogami na biurku, Patrik wpatrywał się w zdjęcie Magnusa Kjellnera, jakby próbował go namówić, żeby powiedział, gdzie jest. A raczej gdzie są jego zwłoki.

      Martwiła go również sprawa Christiana. Wysunął prawą szufladę i wyjął plastikową koszulkę z listem i bilecikiem. Chciałby je wysłać do zbadania, chodziło mu zwłaszcza o odciski palców, ale nie było podstaw. Przecież nic się nie stało. Nawet Erika, która w odróżnieniu od niego czytała wszystkie listy, nie mogłaby z pełnym przekonaniem powiedzieć, że ktoś Christianowi grozi. Ale przeczucie mówiło jej, i Patrikowi także, co innego. Oboje mieli wrażenie, że listy mają złowieszczą wymowę. Patrik aż się uśmiechnął. Co za słowo! Złowieszczy. Niezbyt naukowe określenie. Mimo wszystko odniósł wrażenie, że nadawca chce zrobić Christianowi krzywdę. Lepiej nie potrafił tego opisać. Bardzo go to niepokoiło.

      Rozmawiał o tym z Eriką, kiedy wróciła od Christiana. Poszedłby z nim pogadać, ale odradziła mu to. Według niej Christian nie był jeszcze gotów. Poprosiła męża, żeby poczekał, aż zbledną tytuły w gazetach. Zgodził się z nią. Ale teraz, patrząc na ozdobne pismo, nie miał pewności, czy dobrze zrobił.

      Drgnął, słysząc dzwonek telefonu.

      – Patrik Hedström, słucham. – Odłożył na miejsce plastikową koszulkę, wsunął szufladę i w jednej chwili zastygł. – Przepraszam? Co takiego? – Słuchał w napięciu. Kiedy odłożył słuchawkę, nagle nabrał rozpędu. Wykonał kilka szybkich telefonów, wybiegł na korytarz, zapukał do Mellberga i nie czekając, wpadł do środka. Obudził zarówno pana, jak i psa.

      – Co, do cholery… – powiedział zaspany Mellberg. Wyprostował się na krześle i spojrzał na Patrika. – Nie uczyli cię, że trzeba pukać, zanim się do kogoś wejdzie? – Poprawił uczesanie. – No co? Nie widzisz, że jestem zajęty? Czego chcesz?

      – Zdaje się, że znaleźliśmy Magnusa Kjellnera.

      Mellberg poprawił się na krześle.

      – Tak? No i gdzie jest? Na jakiejś wyspie na Morzu Karaibskim?

      – Nie powiedziałbym. Leży pod lodem. Na wysokości Sälvik.

      – Pod lodem?

      Ernst zastrzygł uszami, czując napięcie w powietrzu.

      – Dzwonił jakiś gość, był na spacerze z psem. Oczywiście jeszcze nie wiadomo, czy to Magnus Kjellner, potwierdzenia nie mamy. Ale jest duże prawdopodobieństwo, że to on.

      – Kurde, to na co czekamy? – Mellberg zerwał się na równe nogi, złapał kurtkę i przecisnął się koło Patrika. – Co za ślamazary pracują w tym komisariacie! Tyle czasu potrzebowałeś, żeby to z siebie wydusić. Do samochodu! Ty prowadzisz.

      Mellberg pobiegł do garażu. Patrik wpadł jeszcze do swojego pokoju po kurtkę. Westchnął ciężko. Wolałby nie jechać z szefem, ale wiedział, że Mellberg nie przepuści okazji, żeby się znaleźć w centrum wydarzeń. Bardzo to lubił. Byleby nie musiał pracować.

      – Gaz do dechy! – Mellberg już siedział na miejscu pasażera. Patrik usiadł za kierownicą i przekręcił klucz w stacyjce.

      – To pana pierwszy występ w telewizji? – zaszczebiotała charakteryzatorka.

      Christian skinął głową, patrząc w oczy jej odbiciu w lustrze. Miał sucho w ustach, ręce spocone. Dwa tygodnie temu zgodził się wziąć udział w porannym programie TV410, a teraz gorzko tego żałował. Wczoraj wieczorem, kiedy jechał pociągiem do Sztokholmu, walczył ze sobą. Instynkt podpowiadał mu, żeby zawrócił.

      Gaby była zachwycona, że odezwali się ludzie z czwórki. Usłyszeli, że na literackim firmamencie zabłysła nowa gwiazda, i postanowili jako pierwsi zaklepać sobie wywiad z nim. Powiedziała, że nie sposób sobie wyobrazić lepszej strategii marketingowej. Dzięki krótkiej rozmowie w telewizji sprzeda się mnóstwo egzemplarzy jego książki.

      To go skusiło. Wziął wolne w bibliotece. Gaby zarezerwowała bilety na pociąg i hotel w Sztokholmie. W pierwszej chwili poczuł podniecenie, że pokaże się w telewizji ze swoją książką. Z Syrenką. Wystąpi w ogólnokrajowej stacji telewizyjnej jako pisarz, opowie o swojej debiutanckiej powieści. Wszystko popsuły tytuły w weekendowych gazetach. Jak mógł się tak oszukiwać? Długo żył na uboczu i wyobraził sobie, że już może wyjść przed szereg. Nawet gdy zaczęły przychodzić listy, łudził się, że wszystko się skończyło, że jest czysty.

      Gazety szybko wyprowadziły go z błędu. Ktoś zobaczy, przypomni sobie. Wszystko wróci. Przeszył go dreszcz, charakteryzatorka spojrzała na niego uważnie.

      – Zimno panu, chociaż tu tak gorąco? Może pan się przeziębił?

      Przytaknął z uśmiechem. Tak było najłatwiej, nie musiał nic wyjaśniać.

      Na twarzy miał grubą warstwę pudru, wyglądał nienaturalnie. Nawet na uszy i dłonie nałożyła mu puder w kremie. Na ekranie

Скачать книгу


<p>10</p>

TV4 – największa i najpopularniejsza szwedzka stacja komercyjna.