Скачать книгу

z Lolą? – odpowiada pytaniem Luke.

      – Tak, zawsze jakoś wpadałyśmy na siebie na wydziale sztuki – mówię. – Ale w czasie studiów nie spotykałyśmy się zbyt często. Dopiero zeszłego lata wprowadziła się do mnie i szybko stała się moim ulubionym przedstawicielem rasy ludzkiej.

      – Oczywiście oprócz mnie – mówi Luke z uśmiechem, po czym pomaga mi zdjąć pudło z wysokiej półki.

      Mamroczę podziękowania i wracam do przeglądania listy. Luke jest słodki, zdecydowanie atrakcyjny i cholerny z niego flirciarz.

      Co oznacza niebezpieczeństwo.

      – Nie ma za co – odpowiada. – Czyli Mia przyjaźni się raczej z Lolą niż z tobą?

      Co za dziwne pytanie.

      – Pewnie tak. Właściwie… przyjaźnimy się, ale znamy się od niedawna. A skąd ty je znasz? – pytam.

      Luke przesuwa sobie pudło na jedno ramię i przeciąga dłonią po skraju półki.

      – Dorastaliśmy razem: ja, Mia, Lola i Harlow. Chodziliśmy razem do liceum.

      Milczę, więc podnosi wzrok. Zapewne zauważył moje zdziwienie, bo dodaje wyjaśniająco:

      – Znamy się wszyscy od zawsze.

      Mam wrażenie, że jest w tym coś więcej, ale przecież to Luke, więc pewnie zawsze tak jest.

      Poza tym oczywiście szanuję to, że chce trzymać swoje karty w ręce.

      Odwracam się i idę w stronę pudeł.

      – Byłeś już u Freda? – pytam. – Chyba cię wcześniej nie widziałam.

      – Raz, kilka miesięcy temu, ale Dylanowi podoba się tutejsza atmosfera, więc wróciliśmy. Mam szczęście, że tu pracujesz – dodaje z kolejnym uśmiechem.

      Unoszę oczy do nieba, ale zaskakująco trudno mi zachować powagę. Jego uśmiech jest zaraźliwy.

      Jakbym potrzebowała przypomnienia, że jego dobry nastrój wynika zapewne z telefonu od kolejnej wielbicielki, z kieszeni dobiega sygnał nadchodzącej wiadomości. Luke wyjmuje telefon, rzuca na niego okiem, widzę, jak twarz mu się rozjaśnia od poświaty wyświetlacza. Chyba byłabym gotowa oddać każdego dolara z funduszu na samochód, żeby dowiedzieć się, dlaczego tak szeroko otworzył oczy.

      – Dobra wiadomość? – pytam.

      Zdaje sobie sprawę, że został przyłapany, ale nie jestem pewna, czy zarumienił się z tego powodu, czy po tym, co właśnie przeczytał.

      – To tylko koleżanka – mówi, chowając telefon.

      – Aha. – Prostuję się i odhaczam ostatnią pozycję na liście. Czuję go tuż za sobą. Widzę jego wyciągnięte ramię; wyjmuje mi z ręki pudełko słomek do koktajli. Czuję delikatny zapach wody kolońskiej, ciepło jego ramienia przenika przez materiał mojej koszuli.

      – Dziękuję, że pozwoliłaś sobie pomóc – mówi. Oglądam się przez ramię, jego twarz znajduje się ledwie centymetry od mojej. Pokój nagle robi się za ciemny i o wiele za mały dla dwóch osób. Zwłaszcza dla dwóch osób, które poszły ze sobą do łóżka, ale nie powinny tego powtórzyć.

      – Fajna z ciebie dziewczyna, Logan.

      – Powoli, tygrysie.

      Luke śmieje się, a ja czuję na włosach lekki powiew ciepłego oddechu.

      – Mam na myśli w sensie ogólnym, ale tak. Oczywiście to też – dodaje, delikatnie ściskając mnie za biodro, po czym odsuwa się i idzie w kierunku drzwi. Czuję na ciele gęsią skórkę i dreszcz, który próbuję ukryć.

      Luke Sutter na pewno narobi mi kłopotów.

      Rozdział czwarty

      Luke

      – Mam je wysłać?

      Przez moment mam wrażenie, że się przesłyszałem, ale jak znam Margot, moją starszą siostrę, to chyba jednak dobrze ją zrozumiałem.

      Wjeżdżam na parking, gaszę silnik i przykładam telefon do ucha, bo zestaw głośnomówiący w samochodzie się wyłączył.

      – Czy masz wysłać moje zgłoszenia na wydziały prawa?

      – Większość z nich musi dotrzeć do wtorku – ciągnie siostra – i…

      – Margot…

      – …poczta jest tuż obok, więc bez problemu…

      – Margot – przerywam jej najłagodniej, jak potrafię. – Poważnie. Poradzę sobie. Nad wszystkim panuję. Słuchaj, właśnie wróciłem z pracy, umieram z głodu. Możemy pogadać później?

      – Po prostu mi zależy – mówi, tym razem nieco onieśmielona. – Masz doskonałe papiery. Wiem, jestem nadopiekuńcza, ale to taka ważna sprawa…

      Z westchnieniem kiwam głową. Szczęściarz ze mnie, że starsza siostra tak się mną przejmuje, ale chwilami marzę o tym, by miała w życiu jeszcze kilka spraw i nie musiała angażować się tak bardzo w moje.

      – Wiem, Gogo.

      Margot cichnie i wzdycha; przezwisko, którym określam ją od niepamiętnych czasów, trochę ją powstrzymało i skłoniło do namysłu.

      – Jesteś na to gotowy? – pyta. – Jeszcze tylko kilka miesięcy tutaj, a potem nowy etap.

      – Chyba że pójdę na uniwersytet w San Diego.

      – Nie pójdziesz, znam cię. Widzę, że chcesz się wyprowadzić.

      – Tak – przyznaję. – Chyba dojrzałem do zmiany.

      Rozmawialiśmy o tym ze sto razy – może więcej – i naprawdę chcę ją przygotować na to, że za rok o tej porze będę na drugim końcu kraju. Margot jeździ po mnie bardziej niż wszyscy inni znajomi razem wzięci, a jednak jest moją najbliższą przyjaciółką. Pozostanie w pobliżu jest jedynym argumentem za tym, by w październiku pójść na prawo w San Diego.

      – Wiesz, czasami to mnie przytłacza. Na przykład wczoraj…

      – Czekaj, dołączę mamę.

      Prostuję się w fotelu i wytrzeszczam oczy.

      – Na miłość boską, po co?

      Ale siostry już nie ma.

      Rozglądam się po parkingu, na którym sprzedają najlepsze meksykańskie jedzenie w okolicy i gdzie mam nadzieję wkrótce zjeść obiad – i patrzę na kilka mew bijących się o kawałki tortilli, które ktoś im rzucił. W brzuchu mi burczy.

      Po dwóch sekundach słyszę kliknięcie na linii.

      – Wszyscy obecni? – pyta Margot.

      – Tak – mamroczę.

      – Cześć – mówi pogodnie mama. – Co się dzieje, pyszczku?

      Matki i ich przezwiska. Naprawdę.

      – Nic – odpowiadam. – Nie mam pojęcia, dlaczego nie siedzę w tej chwili przy obiedzie, tylko gadam z wami.

      – Luke denerwuje się papierami na studia – mówi Margot.

      – Margot, przysięgam, nie denerwuję się! – mówię. – Wszystkie mam przygotowane.

      – O, to cudownie, kochany! Wysłałeś je już? – pyta mama. Odpowiadam jękiem.

      – Muszą dotrzeć na wtorek – przypominają mi obie chórem.

      – Zabawne – odpowiadam. – Rano sam się ubrałem. Zjadłem śniadanie. Bez pomocy dotarłem do pracy…

      – Tata

Скачать книгу