ТОП просматриваемых книг сайта:
Kryminał pod psem. Marta Matyszczak
Читать онлайн.Название Kryminał pod psem
Год выпуска 0
isbn 9788327159601
Автор произведения Marta Matyszczak
Серия Kryminał pod psem
Издательство PDW
Zszedł z plaży i w pierwszej napotkanej budce kupił dwa gofry z bitą śmietaną, owocami i polewą czekoladową. Tak zaopatrzony zawrócił do Krecika. Zanim jednak zdołał wspiąć się na wieżyczkę, drogę zagrodził mu brzuchaty facet z wąsem na przedzie. Mógł mieć około pięćdziesiątki, ubrany był w przetarty na łokciach i kolanach garnitur, a pod szyją zamiast krawata nosił apaszkę.
– Pan pozwoli – powiedział z poważną miną.
Solański nie za bardzo wiedział, na co i komu miałby pozwalać. Bo chyba nie był aresztowany? Koleś nie wyglądał na gliniarza. Prędzej na kierownika pączkarni. Podejrzany osobnik pociągnął Szymona za rękaw i skierował się do drzwi, na których wisiała tabliczka z napisem „Dyrekcja”.
– Się nie przedstawiłem – rzekł. – Góralczyk Stanisław. Stachu. – Wyciągnął pulchną dłoń.
Solański wciąż dzierżył dwa gofry, których okrasa skapywała teraz na wykładzinę.
– Ach, przepraszam. – Mężczyzna opuścił rękę. – Zajmę panu tylko chwilę.
Zasiadł za sfatygowanym biurkiem i wskazał Szymonowi miejsce naprzeciwko. Solański przycupnął na brzegu krzesła.
– Przepraszam – powtórzył Góralczyk. – Jestem tu dyrektorem. Od tego sezonu. Na świeżo. Więc mnie ten trup w ogóle potrzebny nie jest. Może pan o nim słyszał? – Popatrzył na wciąż milczącego gościa. – Znaczy… nie był, bo już go zabrali. Ją. Elżbieta Wnuk się nazywała. No i tak sobie pomyślałem… Bo pan jest detektywem, prawda?
– Skąd…? – zająknął się Solański.
– Och, niech pan nie udaje! – skarcił Szymona Stanisław Stachu. – Sława się za panem ciągnie. Zwłaszcza po ostatniej sprawie morderstwa tej celebrytki. Nawet w „Bez Ściemy” o panu pisali. Więc to się dobrze składa.
– Co? – Szymona ogarnęły złe przeczucia.
– To, że pan nocuje akurat w Kreciku. Z pana doświadczeniem to będzie bułka z masłem.
– Co?! – powtórzył detektyw.
Choć już wiedział.
– Złapanie tego drania, który kropnął panią Elżbietę, panie drogi. Nie może być tak, że ja zostaję dyrektorem Krecika i zaraz ktoś bezkarnie zaczyna mi wybijać pensjonariuszy. To nie jest dobre dla interesu! Sam pan przyznasz. Więc pan mi spadłeś z nieba.
– Ale ja jestem na wakacjach… – jęknął Solański.
– Tak jak mówiłem. – Góralczyk najwyraźniej nie przywykł, by ktoś podważał jego decyzje. – Zajmie to panu chwilę. A przy okazji pan dorobi. Będzie mógł pan narzeczoną zabrać na rejs do Szwecji. Albo jej nakupić bursztynowych naszyjników.
– Ale… – Szymon czuł się pokonany.
Później doszedł do wniosku, że gwoździem do trumny okazały się te cholerne gofry. Gdyby bita śmietana nie spływała z nich na dżinsy detektywa, rozpraszając jego uwagę, może zdołałby się jakoś wybronić. A tak – przepadło.
– Tyle! – Dyrektor położył przed Szymonem kartkę z wypisaną kwotą.
Była nie do pogardzenia.
Rozdział 2
DO SERCA PRZYTUL PSA 2
Wrocław, rok 1977
W kwietniu we Wrocławiu często można było się już poczuć jak w środku lata. Na mapach pogodynki po Dzienniku Telewizyjnym miasto stanowiło przeciwieństwo Suwałk. Najcieplejszy punkt w kraju.
W świetlicy Zakładu Transportu Handlu Krajowego było duszno mimo otwartych okien. W powietrzu unosił się zwierzęcy smrodek charakterystyczny dla ogrodu zoologicznego. Mieszał się z wonią przepoconych ludzkich ciał. Pracownicy wraz z rodzinami przyszli tłumnie na spotkanie. Tym razem program rozrywkowy uwzględniał każdego, także najmłodszych.
Tego popołudnia zaprosiłam do nas państwa Gucwińskich. Naprawdę nie sądziłam, że przyjdą z całą menażerią. Aż się cofnęłam od progu, gdy zobaczyłam, że pan Antoni ma na szyi węża boa. Pani Hanna z kolei trzymała za rękę małe gorylątko, które rozglądało się z ciekawością po sali. Były też z nimi kot, papuga w klatce i trzy psy.
Gucwińscy siedzieli ze świtą na scenie i opowiadali o podopiecznych. Brzmiało to jeszcze lepiej niż w programie Z kamerą wśród zwierząt. Ludzie zasłuchani, nawet dzieci nie przeszkadzały. Jedynie sprzątaczka krążyła w tyle sali podenerwowana, bo się pewnie bała, że jej ten goryl napaskudzi i będzie miała dodatkową robotę. Z irytacją przegoniła jakiegoś dryblasa, który podszedł do niej i chciał nawiązać rozmowę.
Wycofałam się po cichu i przeszłam do biura. Miałam zadanie do wykonania.
Zamknęłam za sobą drzwi, a w oknach zasunęłam zasłony. Uruchomiłam ksero i jeszcze raz sprawdziłam, czy nie zapomniałam przekręcić zamka. Wyjęłam z torebki bibułę, którą miałam skopiować na wieczorne spotkanie z działaczami. Widywaliśmy się w moim mieszkaniu na poddaszu. W oparach popularnych, których smrodu nie mogłam wywietrzyć jeszcze przez kilka dni, zastanawialiśmy się, jak obalić komunę. Nie była to czcza gadanina. Wprowadzaliśmy idee w czyn. Stosowaliśmy metodę małych kroczków. A nastroje w społeczeństwie tężały. Zwłaszcza że gospodarka miała się coraz gorzej.
Opór zwykłych ludzi można było poczuć na ulicach. Przejawiał się na różne sposoby. A to antyrządowym wierszykiem wydeklamowanym w kolejce do pustych półek w spożywczaku, a to uderzającym w Gierka graffiti wysmarowanym na parkanie. Kiedy zaczęłam pracę w ZTHK, koledzy od razu wytypowali mnie do powielania bibuły. W zakładzie mieliśmy naprawdę porządny sprzęt. Grzechem byłoby go nie wykorzystać.
Ryzykowałam.
Wydawało mi się, że portierzy spoglądają na mnie podejrzliwie za każdym razem, gdy wychodzę z zakładu z pękatą torbą. Jednak nigdy mnie nie przeszukali. Sama nie wiem, co by było, gdyby sprawa się rypła. Pewnie wyleciałabym z pracy. Co jeszcze gorszego mogłoby mnie spotkać, wolałam się nawet nie zastanawiać.
Wzięłam się do kopiowania, jednocześnie rozmyślając o zbliżających się wielkimi krokami wakacjach. Dla mnie roboczych, ale opieka nad turnusami pracowników ZTHK w Świnoujściu była nawet przyjemna. Trzy miesiące nad morzem? Nie do pogardzenia. A organizowanie wycieczek fakultatywnych, wyjść na dancingi czy gier zespołowych dla wczasowiczów nie stanowiło aż tak dużego kłopotu.
Musiałam jeszcze pozbierać od uczestników zaliczki na wyjazd. Przejrzeć bibliotekę w poszukiwaniu książek, które w tym roku dla nich zabiorę. Pewnie jak zwykle postawię na wakacyjną klasykę: Joannę Chmielewską i Jo Alexa. Ta para autorów nigdy nie zawodzi. No i coś dla dzieci. Choć te najchętniej i tak całe dnie siedziałyby w wodzie. Koniecznie gry planszowe, zestaw do badmintona, rakietki do ping-ponga, jakieś piłki. Zobaczę, co mamy w magazynie.
Z zamyślenia wyrwał mnie nagły hałas za drzwiami. Na moment zamarło mi serce. Przesłyszało mi się? Czy to tylko chrobot ksera?
– Jest tam kto?
I łomotanie.
Wyłączyłam maszynę. Wstrzymałam oddech. Kto to mógł być? Męski głos. Nieznajomy. Czego
2
Tytuł piosenki kabaretu Elita.