Скачать книгу

nie czuję się tutaj bezpiecznie – zawiesza głos. – A te spojrzenia…

      Po pewnym czasie zaleźliśmy jednak odpowiednie miejsce i zdecydowaliśmy, że na razie tutaj zostaniemy, przynajmniej na rok.

      Nasze osiedle jest zupełnie inne niż blokowisko, w którym do tej pory mieszkałam. Ogrodzone, wejść można tylko przez strzeżoną bramę, a zbudowane z cegły budynki mają tylko po cztery piętra. Każde mieszkanie ma garaż, co było najistotniejsze dla Ahmeda, gdyż bardzo nie lubi martwić się o samochód. Już zdarzało mu się mieć porysowany gwoździem lakier czy pocięte opony. Nigdy jedną, zawsze co najmniej dwie, żeby nie można było założyć rezerwy i odjechać. Mamy dwa przestronne pokoje, wysokie jak w przedwojennej kamienicy, oraz jeden malutki dla dziecka. W końcu jest czym oddychać. Meble są nowe, a cały wystój nowoczesny. Luksus, o jakim nawet nie śmiałam marzyć.

      – Może miałeś rację z tym Poznaniem? – Obracam się na łóżku i patrzę na mojego zaspanego, świeżo upieczonego męża.

      – Pod jakim względem? – Jeszcze nie do końca się obudził.

      – Chyba tam trzeba było wynająć mieszkanie. Aktualnie przez długi czas nie mam ochoty oglądać mojej mamusi. – Uśmiecham się smutno.

      – To już, kochanie, musztarda po obiedzie – odpowiada, czochrając się po kędzierzawych włosach. – Umowa podpisana, a mieszkanko jest całkiem sympatyczne.

      – Tak, świetne – przyznaję. – Nawet nie sądziłam, że u nas można takie wynająć.

      – Nie będziemy przejmowali się błahostkami, cieszmy się życiem. – Ahmed wyskakuje z łóżka i odsuwa zasłony.

      Jest przepiękna pogoda. Słońce świeci, lecz grzeje jeszcze bardzo delikatnie, ptaszki śpiewają, a na podwórzu słychać śmiechy i nawoływania dzieci.

      – Ale cudnie. – Podchodzę do okna, opieram brodę na rękach i wdycham świeże powietrze. – Idę do szkoły po świadectwo, czas najwyższy zamknąć ten rozdział w moim życiu. Pójdziesz ze mną?

      – No wiesz… – Ahmed śmieje się zakłopotany. – Nie mam najlepszych wspomnień związanych z tym miejscem. Po co narażać się na następne nieprzyjemności.

      – Nie przesadzaj. Sytuacja diametralnie się zmieniła, jesteśmy teraz małżeństwem i cała kadra nauczycielska, z dyrektorem na czele, może nam nagwizdać – mówię zadowolona.

      – Jak chcesz – nadal słyszę wahanie w jego głosie.

      – Tak, chcę się tam z tobą pokazać. A jeszcze bardziej chcę im pokazać mój brzuch. Już dłużej nie muszę i nie mam ochoty go ukrywać. – Paraduję po pokoju w samych majtkach i głaszczę się dumna po mojej wypukłości.

      – Wiesz, że wyglądasz teraz niesamowicie sexy?

      Mój młody mąż jest już przy mnie, gładzi mnie po ciele, aż dostaję gęsiej skórki. Czuję jego podniecenie, które udziela się również mnie. Zamiast udać się do szkoły, oddajemy się namiętności. Najpierw gwałtownie, jak koty w marcu, następnie rozkoszujemy się każdą chwilą, każdym dotykiem. Nasz dzidziuś przywykł do wybryków rodziców i w ogóle się nie denerwuje, śpiąc sobie w najlepsze.

      Tuż po południu zbieramy się w końcu do wyjścia.

      – Tak idziesz? – Ahmed spogląda na mnie trochę zdziwiony.

      – A czemu nie?

      Przez tyle czasu ukrywałam ciążę, że teraz najchętniej wyszłabym w samych majtkach i biustonoszu i krzyczała do wszystkich: „Będę miała dziecko, będę miała dziecko! Pocałujcie mnie w nos!”. Założyłam dżinsy z dodatkiem lycry, które kupiliśmy już na moją nową figurę, oraz przykrótki podkoszulek odsłaniający dół brzuszka. Koniecznie chcę go wszystkim pokazać, szczególnie w szkole. Czuję jednak chłód przebiegający po gołym krzyżu i narzucam na siebie cieniutką wiskozową koszulę w kratkę, której jednak nie zapinam na guziki.

      – Teraz trochę lepiej – śmieje się Ahmed, biorąc mnie za rękę.

      Budynek wygląda na wymarły, choć koniec roku szkolnego był zaledwie dwa tygodnie temu.

      – Ktoś musi być w środku – uspokajam siebie i męża. – Nauczyciele nie od razu wyjeżdżają na wakacje.

      W momencie kiedy chcemy otworzyć drzwi wejściowe, staje w nich dyrektor.

      – A wy tu co? – pyta niezbyt miło, blokując nam wstęp. – Już raz tego tam stąd wyrzuciłem, mam zrobić to ponownie?

      – Przychodzę po świadectwo maturalne. – Czuję rosnące napięcie i wściekłość. – Czyżbym nie miała do tego prawa?! – podnoszę głos.

      – On też pisał u nas maturę? – Ironicznie wskazuje głową na Ahmeda.

      – Mój mąż może chyba wejść ze mną? – mówię z dumą w głosie.

      – Nic mnie nie obchodzi, mąż czy kochanek, takich tutaj nie wpuszczamy. Już pokazał, jak przestrzega przepisów i jaki z niego…

      – Wie pan doskonale, że on nie pił! – Ze złości chwytam go mocno za nadgarstek, jakbym usiłowała go zmiażdżyć. – W odróżnieniu od pozostałych!

      – Co ty mi tutaj, bić się ze mną będziesz?! – wrzeszczy na całą ulicę, aż nieliczni przechodnie odwracają głowy. – Straż, straż! – Macha ręką w stronę człowieka w czarnym uniformie i odblaskowej żółtej kamizelce, który spokojnie idzie drugą stroną ulicy i w ogóle nie zwraca na nas uwagi. – Arabowie chcą wtargnąć do szkoły! Pomocy! – używa ostatecznego argumentu i funkcjonariusz błyskawicznie do nas podbiega.

      Ahmed zaczyna się śmiać i z niedowierzaniem masuje dłonią czoło.

      – Nie do pomyślenia, to jakiś absurd – szepcze jakby sam do siebie.

      – Co się dzieje, panie dyrektorze? – Młody strażnik uprzejmie zwraca się do pryncypała, zupełnie nas lekceważąc.

      – Już mieliśmy kłopoty z tym ananasem. – Dyrektor wskazuje głową na Ahmeda. – A teraz bezczelnie znowu chce wejść do naszej szkoły.

      – Proszę pana… – zwracam się w kierunku mundurowego.

      – Do pani nikt nie mówi! – przelotnie patrzy na mnie i podnosi głos. – Proszę stąd odejść!

      – Czy pan zwariował?! – w końcu przestaję nad sobą panować. – Chcę odebrać świadectwo maturalne, a dyrektor mi to uniemożliwia. Uważa pan, że to nie jest moja sprawa?

      Strażnik baranieje.

      – O co tutaj chodzi? – zwraca się do nas.

      – Żona przyszła, tak jak mówi, po świadectwo, a ja jestem z nią – spokojnie wyjaśnia Ahmed. – Ten człowiek już podczas naszego poprzedniego spotkania szkalował mnie i fałszywie osądził, a teraz chce kontynuować swoją rasistowską krucjatę.

      – Proszę o dokumenty. – Służbista nie daje się tak łatwo przekonać.

      Ahmed wręcza mu kartę stałego pobytu, zaświadczenie z uczelni o odbywanych studiach doktoranckich i paszport.

      – Więcej przy sobie nie mam, ale akt ślubu mogę donieść w ciągu pięciu minut – mówi uprzejmie, choć widzę wściekłość na jego twarzy. Po co ja go tutaj ciągnęłam?!

      – Pan pozwoli ze mną na stronę. – Młody człowiek odciąga Ahmeda na bok. – Ten stary cap zawsze się wszystkich czepiał, proszę nie myśleć, że tylko pana – szepcze. – Ja z nim też swoje przeszedłem.

      – Poważnie? – Ahmed ze zdziwieniem kiwa głową.

      – Tutaj nie ma drugiego liceum, więc ten pijak czuje się jak udzielny władca – smutno wzdycha.

Скачать книгу