Скачать книгу

się Atu. Przed niespełna stu laty był to żyzny teren i pastwiska, ale chłopi zbyt intensywnie go użytkowali i bydło wyżarło całą trawę.

      Chwyciła Wandę za ramię.

      – To niepojęte, że tutejsza społeczność nie potrafiła pomagać sobie nawzajem w utrzymaniu się na tak urodzajnej ziemi.

      Wanda pokręciła głową. Była zupełnie spokojna i wyluzowana, czyli Pirjo musi to zrobić teraz, dopóki na drodze nikogo nie ma.

      – Moim zdaniem Olandię można by nazwać wyspą egoizmu, skoro większość mieszkańców musiała w końcu się stąd wynieść, by nie umrzeć z głodu. Tylko dlatego, że nie potrafili współpracować – podsumowała, po czym szarpnęła młodszą kobietę za ramię, jednocześnie z całej siły uderzając ją biodrem w lędźwie.

      Początkowo wynik był dokładnie taki, jak się spodziewała. Górna część ciała Wandy odchyliła się do tyłu, podczas gdy kobieta machała wolną ręką. Potem dała krok w tył, a że nie mogła znaleźć podparcia, jej upadek był kwestią sekundy. Powinna spaść, staczając się w zaroślach, po pniach i wielkich kamieniach. Fatalny upadek, prawdopodobnie ze skutkiem śmiertelnym. A nawet jeśli nie, sprawę dokończy się za pomocą saperki.

      Wanda rzeczywiście spadła, ale wbrew oczekiwaniom, nie sama. W chwili gdy straciła równowagę, wolną ręką odruchowo chwyciła Pirjo w pasie.

      W rezultacie obie stoczyły się ze zbocza, splątane w kłębek. I nagle okazało się, że dwie, a nie jedna para nóg uderzają o pnie drzew.

      Jako że dwa ciała poruszały się z większym trudem niż jedno, upadek zakończył się, zanim zbocze zrobiło się naprawdę strome. Nagle znalazły się na stoku pośród gałęzi i butwiejących liści i wpatrywały się w siebie otwartymi szeroko oczami.

      – Chcesz mnie zabić? – syknęła Wanda Phinn, wydostając rękę i chwytając nią wiszące nisko gałęzie i obnażone korzenie drzew.

      Pirjo była zszokowana. Nie tylko z powodu potłuczeń i niepowodzenia, ale w ogóle takim obrotem sprawy. Teraz Wanda Phinn będzie wiedziała, że coś tu bardzo nie gra i stanie się zbyt czujna.

      Jak ma ją powstrzymać przed spotkaniem z Atu? Jak przeszkodzić tej kobiecie, by nie opowiedziała o swych podejrzeniach jedynej osobie, która naprawdę nie powinna się o tym dowiedzieć?

      – Mam padaczkę – zaimprowizowała Pirjo, jąkając się i chowając twarz w ziemi. Udała też, że drży na całym ciele. – Strasznie mi przykro. To był mały atak, zazwyczaj czuję, że się zbliża, niestety nie tym razem. Bardzo cię przepraszam, Wando. To się mogło źle skończyć.

      Próbowała wycisnąć łzy z oczu, ale bez powodzenia. Zebrała więc w ustach nieco śliny i wypuściła ją kącikiem ust.

      – Chodź – poleciła Wanda bez cienia współczucia.

      Zawlokła je obie na górę, a Pirjo myślała, aż trzeszczało.

      Na końcu placu znajdowała się szopa ze staroświeckimi toaletami. Siedzisko i dziura w ziemi, dokładnie taka, z jakich korzystali ich przodkowie. Pirjo wielokrotnie tam bywała; znała nawet na pamięć wierszyk, który jakiś dureń nieporadnym pismem nabazgrał na ścianie:

      Rozrabiaki i buraki

      Co dostają tutaj sraki

      Jeśli serca trochę mają

      Innym papier zostawiają.

      Wiele razy myślała o tym, że najgorszą śmiercią dla człowieka byłoby wepchnięcie go do dziury kloacznej, by utopił się w cudzych odchodach.

      Czy jest to jakaś opcja? Potrafiłaby zaciągnąć tu Wandę i wepchnąć ją do środka?

      Pirjo czuła aż nazbyt wyraźnie, że kręci się w kółko. Że znalazła się w sytuacji bez wyjścia, stała się taka bezbronna.

      „O mój Boże, wiem, że ona mnie wygryzie” – pomyślała. „Urodzi dzieci Atu i sprawi, że stanę się zwykłą gospodynią, a może i gorzej”.

      Można było od tego oszaleć. Dlaczego nie potrafiła temu zapobiec? Dlaczego nie zadbała o to, by zdyskredytować tę dziewczynę w oczach Atu? Dlaczego w ogóle odpowiedziała na jej zgłoszenie? Dlaczego?!

      – Jeśli nie czujesz się dobrze, mogę dalej poprowadzić – usłyszała za sobą głos Wandy.

      Pirjo odwróciła się do kobiety stojącej w podartym ubraniu i wyciągającej do niej rękę.

      – Kluczyki poproszę! – zażądała, a jej spojrzenie nietrudno było rozszyfrować. Miała się na baczności, wiedząc, że ma ku temu powody.

      – Którędy jedziemy? – spytała, wrzucając bieg skutera.

      Pirjo wskazała ręką.

      – Z powrotem na szosę w stronę Resmo, a potem w prawo w Alvaret. Dojazd zajmie nam jakieś dziesięć minut.

      Czyli musi się to stać na wrzosowisku. Nie wiedziała jeszcze jak, ale na pewno tam.

      14

Piątek 2 maja 2014

      Noc z Assadem w jednym łóżku była nie lada wyzwaniem.

      Carl zachodził w głowę, jakim cudem tak stosunkowo niewielkie stworzenie jest w stanie wygenerować hałas o tak zróżnicowanym charakterze. W każdym razie jeszcze nigdy nie miał okazji słyszeć, by człowiek wydawał z siebie naprzemiennie poddźwiękowy warkot i piskliwy świst, niczym wysłużone kościelne organy. Zapamiętałość Assada w dawaniu jednoosobowego koncertu szła w parze z absolutną niemożnością dobudzenia go. Krótko mówiąc, Assad spał nie tyle jak kamień, co jak góra. Właściwie to jak ryczący wulkan, przyszło na myśl bezsilnemu Carlowi o świcie między trzecią a piątą.

      Kiedy wreszcie chrapanie ustało i Carl na parę sekund odetchnął z ulgą, miejsce nieartykułowanych dźwięków zajęło równie nieartykułowane mamrotanie płynące z szeroko otwartych ust Assada.

      Były to słowa, które Carl w swojej malignie wziął za totalny bełkot bądź język arabski, ale słysząc kilka oderwanych od reszty duńskich zwrotów, znów oprzytomniał.

      Czy Assad powiedział „zabić”? I „nie zapomnę”, po czym zaczął rzucać się na łóżku? Słowa były niewyraźne, ale nie ulegało wątpliwości, że kolega nie czuł się dobrze. Carl nie potrafił już potem zmrużyć oka.

      Dlatego umierał ze zmęczenia i choćby nie wiadomo jak się starał, nie był w stanie odwzajemnić szerokiego uśmiechu Assada, gdy kudłacz w końcu otworzył oczy.

      – Assad, ależ ty gadasz przez sen – zdążył powiedzieć, nim na ulicy dał się słyszeć wrzask kobiety.

      Mørck usiadł na łóżku. Musiała stać tuż przy wejściu do hotelu, bo stąd jej nie widział.

      Za jego plecami rozległo się pytanie zadane bardzo stłumionym głosem.

      – Gadałem? Ale co mówiłem?

      Carl chciał obdarzyć go rozbrajającym uśmiechem, ale facet miał grobową minę, był blady i garbił się, opierając o zagłówek łóżka. Przypominał żołnierza, który zadał cios towarzyszom broni.

      – Nic szczególnego, trudno było zrozumieć. Ale mówiłeś po duńsku i nie byłeś zadowolony. Miałeś koszmary?

      Assad ściągnął krzaczaste brwi i już miał odpowiedzieć, kiedy kobieta na ulicy wrzasnęła ponownie.

      – John, wiem, że tam jesteś! – krzyknęła. – Widziano cię z nią, rozumiesz?

      Carl

Скачать книгу