Скачать книгу

de Dios, jak tu cuchnie! Nie sądzisz, że powinniśmy tam wejść? Może on już zdycha?

      Jeden ze strażników przez judasza obserwował ziemię przykrytą brudną słomą i skulone ciało, które nie zdradzało żadnych oznak życia.

      – To ten Francuz, mówią, że zabił jakiegoś księdza. Naprawdę chcesz zajmować się tą padliną?

      – Sędzia Tieros powiedział, że szykuje dla niego odstraszającą karę. Wolałbym, żeby nam się przedtem nie wykończył.

      – Gnije tu już trzy tygodnie. Twój sędzia dawno o nim zapomniał. Co tydzień zapełnia tyle nowych grobów… Wiesz co, my też po prostu o nim zapomnijmy. Wstaw mu wodę i miskę zupy. Wrócimy tu jutro. Jeżeli nie ruszy jedzenia…

      – Będziemy kryci.

      – A przede wszystkim pozbędziemy się go. Trzeba będzie tylko dokładnie wyczyścić celę. Nie może tak cuchnąć. Coś mi się wydaje, że robaki już zżerają mu trzewia.

      Suchy trzask. Judasz się zamknął. Kroki strażników cichły, gdy oddalali się korytarzem. W celi numer 108 poruszyła się ręka, powędrowała wzdłuż korpusu i zanurzyła się pod torsem. Nieznośny smród wypełnił pomieszczenie, a rozkładający się trup szczura wylądował pod murem.

      Tristan zabił go sześć dni wcześniej.

      Tego ranka usiadł w najciemniejszym kącie celi, pozostawiając na środku miskę zupy, którą wsunięto mu pod drzwiami. Wyszedł pierwszy szczur, wyciągnął się, bił ogonem o ziemię. Zwiadowca. Nie zbliżając się do jedzenia, przemknął pod ścianą, potem pod drugą i wreszcie się wycofał. Po nim pojawił się drugi, który ostrożnie zbliżył się do miski i zastygł jak sparaliżowany. Wartownik, pomyślał Tristan. Wtapia się w otoczenie i czeka, żeby sprawdzić, czy nie nadejdzie niebezpieczeństwo. Cała sztuka w tym, żeby wykazać się większą cierpliwością niż on. Po kilku długich minutach ogon wartownika drgnął, potem zaczął wić się po ziemi. W końcu szczur się poruszył. Podszedł do jedzenia, ale go nie tknął. Kiedy jego pyszczek przesiąkł już zapachem wydobywającym się z miski, zawrócił i zniknął.

      Bez pośpiechu, jak gość zaproszony na ucztę, z dziury w słomie wynurzył się szczur zadziwiających rozmiarów. Samiec dominujący. Wysłał podporządkowanego sługę na rekonesans. Teraz mógł się nażreć w spokoju. Tylko że o czymś zapomniałeś…

      Gryzoń opychał się gęstą zupą. Nawiasem mówiąc, za gęstą. Zwykle była to mętna woda, w której pływała skibka zapleśniałego chleba. Tymczasem ta zupa była nadzwyczajnie gęsta… Zapomniałeś o tym, że testujesz jedzenie.

      Nagle ucichło gorączkowe szuranie samca dominującego, który zjadał wszystko, na co trafił. Tristan wstał. Mimo półmroku zdołał zobaczyć zastygłe w osłupieniu ślepia gryzonia. Ciało odmówiło mu posłuchu. On, który dotąd bił wszystkich rywali i gryzł do krwi samice, już nigdy więcej nikogo nie sterroryzuje. Za kilka sekund jego osłupiałe oczy zagasną, a zwierzę nie rozumiało, co mu się przydarzyło. Nie rozumiało, że saletra, którą Tristan zeskrobał z zawilgoconych ścian i zmieszał z zupą, jest dla szczura zabójcza. Nawet dla samca dominującego.

      Jeszcze kilka minut i woń jego śmierci wywabi byłych poddanych. Zdychały z głodu i ziały nienawiścią. Ich padły przywódca skończyłby pożarty, pochłonięty… gdyby nie to, że Tristan miał wobec niego inne zamiary.

      W ciągu kilku dni truchło gryzonia uległo głębokiemu rozkładowi i odrażający smród wypełnił celę. Francuz oddalił się i przycupnął skulony w najciemniejszym kącie lochu. Ze względu na codzienny napływ nowych więźniów strażnicy robili obchód biegiem. Podejrzany odór, nieruchome ciało. Jak przystało na dobrych funkcjonariuszy, stosowali uniwersalną zasadę: zaczekać. Po ich porannym przejściu Tristan wiedział, że ma przed sobą dwadzieścia cztery godziny. Żaden z cerberów nie otworzy judasza do następnego ranka. Woń śmierci, którą wypełnił celę, zapewniała mu samotność i chroniła go.

      Siedząc tu, zdążył zmierzyć długość i szerokość celi, przyjrzeć się konstrukcji sklepienia, oszacować grubość murów; doszedł do wniosku, że próba ucieczki nie powiodłaby się – nie miał szans w starciu z solidnym rzemiosłem średniowiecznych budowniczych.

      Mimo to nie dawał mu spokoju pewien szczegół. Co rano, niemal o tej samej porze, słyszał wodę płynącą dokładnie na obrzeżu otworu strzelniczego. Najpierw myślał, że to rura biegnąca wzdłuż muru, ale nie dostrzegł śladów wilgoci, a przecież woda musiałaby ochlapać wąski pionowy otwór. Doszedł do wniosku, że w samym murze znajduje się kanał pochodzący z czasów budowy zamku. Na pewno spust latryny. Takie kanały zazwyczaj były dość szerokie, ponieważ rzucano do nich wszelkiego rodzaju odpady.

      Dziś tego kanału używać musiała więzienna kuchnia, zauważył bowiem, że woda płynie zawsze po obiedzie i po kolacji. Innymi słowy, droga była wolna przez całą noc.

      Tristan oparł się piętą o dolne obramowanie otworu strzelniczego i obmacał kamienie pod nim. W półmroku czuł pod palcami gąbczasty mech, który prawdopodobnie zaatakował także zawiasy. Zeskoczył na ziemię, poszperał w słomie i wyciągnął kawałek zakrzywionego metalu.

      Trafił do więzienia w żołnierskich butach, których obcasy były podkute metalem w kształcie półksiężyca. Zdzierając sobie palce, zdołał oderwać ten kawałek żelaza, a teraz mógł go użyć jako ostrza.

      Zaprawa murarska między kamieniami była krucha. W ciągu dwóch godzin Tristan usunął ją wokół bryły, którą wyciągał teraz centymetr po centymetrze. W końcu kamień wypadł. Kanał musiał znajdować się tuż za nim, ale w celi było zbyt ciemno, by to sprawdzić. Mimo że szczur piekielnie śmierdział, Tristan chwycił go za ogon i wrzucił do czarnej dziury. Na twarzy Francuza pojawił się uśmiech: seria coraz łagodniejszych uderzeń dobiegała z otworu w ścianie. Dominujący niegdyś samiec rozpadał się na kawałki w średniowiecznej kanalizacji. Tristan się nie pomylił. Jednak otwór był za ciasny, żeby zmieścił się w nim człowiek. Musiał usunąć drugi kamień.

      Wyciągnął go w niespełna godzinę. Tak powiększone przejście było już wystarczające.

      Pionowy szyb okazał się szerszy, niż sądził. Mimo panujących w nim ciemności dostrzegał w regularnych odstępach rozświetlone kwadraty biegnące w górę. Zapewne były to wywietrzniki, które mogą mu posłużyć jako stopnie. Mocno przywarł plecami do muru. Miał nadzieję, że zdoła się wspiąć przynajmniej o jedno piętro. Wśliznął się w otwór, złączył stopy i wysunął ręce, szukając po omacku wystającego kamienia. Znalazł skruszoną zaprawę i zdołał się wspiąć do najbliższego wywietrznika. Miał wrażenie, że czołga się w pionie. Jego oddech odbijał się od murów. Tristan nie śmiał spojrzeć w dół, w zachłanne oko studni bez dna. To, co czekało go na górze, nie mogło być gorsze od tego, co znajdowało się tam, w dole. Ściskający trzewia strach kazał mu wspinać się jak najszybciej, byle uwolnić się od lęku przed upadkiem. W końcu zakrwawionymi już palcami wyczuł obrzeże muru. Wspiął się i upadł zwrócony twarzą do otworu w ścianie. To był wylot zwyczajnej rury. Szukając po omacku spojeń, z których wykruszała się zaprawa, Tristan zorientował się, że ściana jest z cegły. Zbudowana w pośpiechu, zapewne niedawno. Starając się oddychać jak najciszej, przez kilka minut nasłuchiwał. Ale za ścianą panowała głucha cisza. Dalsze wahanie nie miało sensu. Choć zbolały, stanął przed murem i mocno kopnął go obcasem. Pierwsza cegła spadła po drugiej stronie, zaraz potem następna. W ciągu kilku minut w murze powstała wyrwa. Tristan wsunął się w nią, raniąc klatkę piersiową gruzem. Odwrócił się i zobaczył, że jest w czymś w rodzaju

Скачать книгу