Скачать книгу

a teraz przekrada się nim nasza siódemka. Widok śmieci rozwiewa moje lęki – są znakiem, że jesteśmy już blisko celu.

      Mężczyźni nas popędzają. Zaczynamy się wspinać na przeciwległy brzeg.

      Ania czepia się mojej ręki.

      – Milu, nie mogę iść dalej.

      – Musisz.

      – Mam skaleczoną stopę.

      Patrzę na jej delikatną skórę, na krew płynącą z poranionych palców u nóg i wołam do mężczyzn:

      – Moja przyjaciółka pokaleczyła sobie nogi!

      Kierowca odpowiada:

      – Nie obchodzi mnie to. Musicie iść dalej.

      – Nie możemy. Potrzebny jest bandaż.

      – Idziecie dalej, albo was tutaj zostawimy.

      – Pozwólcie jej przynajmniej zmienić buty!

      Mężczyzna się odwraca. W ciągu sekundy zachodzi w nim zmiana. Wyraz jego twarzy sprawia, że Ania cofa się przestraszona. Zbliża się do mnie, reszta dziewczyn zamiera z przerażeniem w oczach, zbijając się w gromadkę jak stado przestraszonych owiec.

      Uderzenie jest tak szybkie, że nie widzę ruchu ręki. Ląduję na kolanach i przez kilka sekund widzę tylko ciemność. Słyszę krzyk Ani dochodzący jakby z dużej odległości, a potem czuję ból w szczęce i smak krwi. Widzę, jak kapie jasnymi kroplami na kamienie łożyska rzeki.

      – Wstawaj! No, już! Straciliśmy dość czasu.

      Z trudem wstaję. Ania patrzy na mnie zbolałym spojrzeniem.

      – Milu, uspokój się! – szepce. – Musimy robić, co każą! Nogi mnie już nie bolą, naprawdę! Mogę iść dalej.

      – Dostałaś nauczkę? – pyta mnie mężczyzna. Odwraca się do pozostałych dziewcząt. – Widzicie, co się stanie, kiedy mnie wkurzycie? Nie próbujcie więcej pyskować! Idziemy!

      Dziewczyny ruszają po kamieniach. Ania bierze mnie za rękę i ciągnie. Jestem zbyt oszołomiona, żeby się opierać. Wlokę się za nią, przełykając krew, ledwie widząc ścieżkę przed sobą.

      Okazuje się, że to już niedaleko. Wspinamy się na drugi brzeg i po przejściu obok kępy drzew wychodzimy na gruntową drogę, gdzie czekają na nas dwie furgonetki.

      – Stańcie w szeregu – mówi nasz kierowca. – Prędko. Tamci chcą was obejrzeć.

      Otępiałe, ustawiamy się w szeregu: siedem dziewcząt w zakurzonych sukienkach, zmęczonych, z obolałymi nogami.

      Z furgonetek wysiadają czterej mężczyźni i witają się z naszym kierowcą po angielsku. Są Amerykanami. Potężnie zbudowany mężczyzna w czapce baseballowej idzie powoli i nam się przypatruje. Wygląda jak opalony farmer, dokonujący przeglądu swoich krów. Zatrzymuje się przede mną i marszczy brwi na widok mojej twarzy.

      – Co jej się stało? – pyta.

      – Zaczęła pyskować – odpowiada kierowca. – To tylko skaleczenie.

      – I tak jest za chuda. Kto ją zechce?

      Czy nie wie, że rozumiem po angielsku? Czy go to w ogóle obchodzi? Może jestem chuda, myślę sobie, za to ty masz ryj wieprza.

      Przenosi wzrok na inne dziewczęta.

      – W porządku – mówi. Na jego twarzy pojawił się uśmieszek. – Obejrzyjmy je sobie dokładniej.

      Kierowca odwraca się w naszą stronę.

      – Rozbierzcie się – mówi po rosyjsku.

      Patrzymy na niego zaszokowane. Do tej chwili łudziłam się, że, obiecując nam pracę w Ameryce, kobieta w Mińsku mówiła prawdę. Że Ania będzie opiekunką trzech dziewczynek, a ja sprzedawczynią w sklepie z sukniami ślubnymi. Nawet kiedy kierowca zabrał nam paszporty i kazał iść kamienistym szlakiem, myślałam cały czas: może nas nie okłamała. Zobaczymy, co będzie dalej.

      Żadna z nas nie reaguje na rozkaz. Jego żądanie nie mieści nam się w głowach.

      – Słyszycie, co do was mówię? – pyta kierowca. – Chcecie wyglądać tak jak ona? – Wskazuje na moją spuchniętą od uderzenia twarz, która nadal mnie boli. – Rozbierać się!

      Jedna z dziewcząt kręci głową i zaczyna płakać. To wywołuje w nim wściekłość. Uderzenie odrzuca jej głowę w bok, a ona zatacza się do tyłu. Mężczyzna chwyta ją jedną ręką, a drugą rozrywa jej bluzkę. Piszcząc, dziewczyna próbuje go odepchnąć, lecz drugie uderzenie rzuca ją na ziemię. Jakby mu było za mało, mężczyzna podchodzi i wymierza jej złośliwego kopniaka w żebra.

      – Masz! – syczy, po czym zwracając się do nas, pyta: – Która chce być następna?

      Jedna z dziewcząt pospiesznie rozpina guziki bluzki. Za jej przykładem wszystkie wypełniamy jego rozkaz: odpinamy guziki bluzek, rozsuwamy zamki spódniczek i spodni. Nawet Ania – wstydliwa mała Ania – posłusznie zdejmuje top.

      – Zdjąć wszystko, kurwy – rozkazuje kierowca. – Dlaczego się tak grzebiecie? Już wkrótce nauczycie się robić to szybko. – Podchodzi do dziewczyny, która jeszcze nie zdjęła majtek i stoi, osłaniając skrzyżowanymi ramionami piersi. Wzdryga się, kiedy mężczyzna łapie gumkę i zdziera z niej majtki.

      Czterej Amerykanie zaczynają chodzić wokół nas jak wilki, ich spojrzenia prześlizgują się po naszych ciałach. Ania trzęsie się tak bardzo, że słychać szczękanie jej zębów.

      – Biorę tę na próbną jazdę. – Jedna z dziewcząt, wyciągnięta z szeregu, szlocha. Mężczyzna nawet nie stara się odejść z nią na stronę. Opiera dziewczynę o furgonetkę, ściąga jej majtki i wchodzi w nią. Dziewczyna jęczy.

      Pozostali mężczyźni idą za jego przykładem. Nagle czuję, że któryś odciąga ode mnie Anię. Próbuję przytrzymać ją za rękę, ale kierowca rozrywa nasze dłonie.

      – Ciebie nikt nie zechce – mówi. Wpycha mnie do furgonetki i zamyka drzwi.

      Wszystko, co się potem dzieje słyszę i widzę przez okno: walkę dziewcząt, ich krzyki. Nie mogę znieść tego widoku, a jednocześnie nie mogę przestać patrzeć.

      – Milu! – krzyczy Ania. – Milu, pomóż mi!

      Dobijam się do drzwi, chcąc przyjść jej na ratunek. Mężczyzna przewrócił ją i rozwarł jej uda. Ania leży z przegubami przyciśniętymi do ziemi, oczy ma zamknięte z bólu. Ja też krzyczę, walę pięściami w szyby, ale nie chcą się stłuc.

      Kiedy mężczyzna kończy, jest poplamiony jej krwią. Zapina spodnie i mówi głośno:

      – To było bardzo przyjemne.

      Patrzę na Anię. Z początku myślę, że nie żyje, ponieważ się nie rusza. Mężczyzna nawet się na nią nie ogląda, tylko sięga do plecaka po butelkę z wodą i pije łapczywie. Nie interesuje go, czy dziewczyna wraca do życia.

      Nagle Ania podnosi się i zaczyna biec.

      Ucieka w głąb pustyni, a ja napieram rękami na szybę. Biegnij, Aniu! Biegnij!

      – Hej! – krzyczy jeden z mężczyzn. – Ona zwiewa!

      Ania jest coraz dalej, naga i bosa, ostre kamienie z pewnością ranią jej stopy. Ma przed sobą bezludną pustynię, ale się nie waha.

      Nie oglądaj się! Biegnij naprzód! Biegnij…

      Huk wystrzału mrozi mi krew w żyłach.

      Ania leci do przodu i pada płasko na ziemię, ale nie rezygnuje. Dźwiga się, robi parę chwiejnych kroków, po czym

Скачать книгу