Скачать книгу

do Holandii.

      Jej liczne kontakty ze znajomymi na GG nauczyły ją błyskawicznie pisać na klawiaturze, ale ktoś w Arka biurze był jeszcze szybszy.

      – Pojechał na dziewczyny? – zapytała.

      Niemal natychmiast zobaczyła odpowiedź:

      – Raczej na autobusy.

      Roześmiała się. Teraz była pewna. To nie może być Arkadiusz. W takim razie kim jest jego pracownik?

      – Jak to na autobusy? Nie rozumiem.

      – Pojechał oglądać. Ma zamiar kupić jeden z nich.

      – Od kiedy u niego pracujesz?

      – Od soboty.

      – Od której? Od tej?

      – Nie, od tamtej.

      Znów wybuchła śmiechem.

      – W takim razie od prawie dwóch tygodni, tak?

      – Tak, dokładnie jestem tu dziesiąty raz.

      – Ach, rozumiem. Pracujesz również w soboty?

      – Tak.

      – I jak jest?

      – W soboty jest najwięcej pracy.

      – A ogólnie?

      – Ogólnie jest… Hm… Dopiero zaczynam się odnajdywać.

      – No tak. Początki są zawsze trudne.

      – Tak powiadają.

      Jak to możliwe – pomyślała – że ktoś nowy od prawie dwóch tygodni jest tam, a ona nic o tym nie wie i nudzi się w biurze?

      – Naprawdę masz na imię Bruno?

      – Tak.

      Odpowiada „tak”! Nie pisze jak wszyscy „no”, tylko „tak”. Nie zna nikogo takiego. Wymówiła głośno jego imię: Bruno. Uśmiechnęła się. Nie zna nikogo, kto nosiłby takie imię.

      – To raczej rzadkie imię, prawda?

      – Zgadza się.

      Zaraz dopisał:

      – To znaczy: zgadza się.

      Nie musiał tego robić, doskonale wiedziała, co miał na myśli! Pomyślała, że nie zna też nikogo, kto by się poprawiał po tak błahym błędzie.

      – Ale nie do końca – kontynuował.

      – Jak to „nie do końca”?

      – Nie do końca rzadkie.

      – Dlaczego?

      – Wielu ludzi ma tak na imię.

      Ciekawe – pomyślała – nie znam nikogo.

      – Przeważnie mężczyźni.

      – Przeważnie.

      Starała się przypomnieć innego Brunona. Uśmiechnęła się i gdy zastanawiała się, co odpisać, wiadomość od niego ubiegła jej zamiar.

      – Albo miał, np. Bruno Schulz.

      W tej samej chwili o nim pomyślała. Ubiegł ją.

      – Więc jeśli jeden z najwybitniejszych pisarzy na świecie miał takie imię, to chyba nie do końca jest ono rzadkie?

      – Tak, to fakt… Bruno Schulz miał tak samo na imię jak ja.

      – Mówisz, że to Bruno Schulz ma tak samo jak Ty na imię. A nie jest przypadkiem odwrotnie, hm? – spytała, bo rozmówca wydał się jej troszkę zarozumiały.

      – Uhm… – Pojawiło się na monitorze. – Myślę, że to on miał tak na imię jak ja.

      Tak, teraz poczuła, że denerwuje ją jego zarozumialstwo.

      – A Ty, Droga Nieznajoma Wirtualna Rozmówczyni – jak masz na imię? – zadał dzisiaj pierwsze pytanie.

      Niemal zatkało ją formą i treścią. Zapomniała o tym. Zapomniała całkowicie. Boże, jak mogła? Przecież każde dziecko wie, że jeśli poznaje się kogoś nowego, trzeba się przedstawić. Nie zrobiła tego. Co za wstyd!

      – Moje jest chyba trochę mniej popularne – odparła. – Mam na imię Beata.

      – W takim razie bardzo mi miło, Beatko. Masz bardzo ładne imię. Pięknie brzmi. Jest takie… dźwięczne. Spróbuj je wypowiedzieć głośno.

      Zrobiła, jak prosił, ale nie wydało się jej inne niż zwykle.

      – I co, poczułaś to? Słyszałaś? Jest takie ciepłe. Takie kobiece i pachnące. Przepełnione pozytywną energią i wibracjami strun głosowych jak szepty kochanków w czasie miłości.

      Co to za gość! – myślała. Zrobiło się jej gorąco. Nie dość, że jest zarozumiały do szpiku kości, to na dodatek od razu opowiada jej „takie” rzeczy. Nie żeby to nie było miłe, ale to chyba zbyt… hm… – przez moment nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa – …zbyt obcesowe, bezceremonialne. Rozdrażnił ją. Zaczęła pisać:

      – Brunonie, to zbyt zuchwały komplement.

      Ale już nadeszła kolejna wiadomość:

      – Droga Beatko, naprawdę kierujesz się uczuciem?

      Jeszcze bardziej rozdrażniona odpisała niezgodnie z prawdą:

      – Dlaczego „naprawdę”? I niby dlaczego uczuciem?

      – Ponieważ Beatka to kobieta, którą wypełnia światło, jasnowłosa, która kieruje się w życiu sercem, dokonując wyborów. Biorąc pod uwagę łacińskie pochodzenie, jest to żeński odpowiednik Beatus, oznaczający „błogosławiona”.

      – Zaskoczyłeś mnie.

      – Czym?

      – Właśnie tym.

      – No więc? Jesteś błogosławiona bądź w stanie błogosławionym?

      – Powiem Ci kiedy indziej, dobrze? – Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc postanowiła grać na zwłokę.

      – Dobrze. Ale pod jednym warunkiem…

      – Tak?

      – Opowiem Ci coś jeszcze o Twoim imieniu, chcesz?

      – Chcę…

      – Jeśli zdrobnić „Beata”, będziemy mieli „Beatkę”, makaronizując: Beti, z angielskiego: Bee, czyli Pszczółkę albo… hm… Tytkę… i… Atkę.

      – Jesteś normalny?

      – W jakim sensie?

      – W takim, że jak idziesz ulicą, to ludzie zwracają na Ciebie uwagę?

      – Tylko piękne kobiety.

      – Czyli uważasz się za normalnego?

      – Mniej więcej… Ze wskazaniem na „mniej”.

      – Aha, to dobrze. Jak na mój gust to nie całkiem jesteś normalny.

      – Why?

      Co to ma znaczyć? – pomyślała. „Why”! Przecież to angielski! Ale fakt, jest krócej, więc to ma sens. Uśmiechnęła się do monitora.

      – Przecież zwykli ludzie nie wiedzą takich rzeczy.

      – A kto powiedział, że jesteśmy zwykłymi ludźmi?

      No tak. Miał trochę racji. Przecież każdy jest inny.

      – Nie odpowiedziałaś. – Znów przyszła wiadomość.

      – Tak?

      – Tak.

      Przesunęła archiwum wiadomości do góry, próbując odszukać pytanie, tymczasem

Скачать книгу