Скачать книгу

Jenna.

      – Mam zobowiązania wobec agencji – ciągnęła Teddi, wpadając w słowo przyjaciółce i hardo spoglądając na jej brata. – Poza tym po co miałabym tkwić na ranczu, skoro mogę uwieść połowę mężczyzn w Nowym Jorku, aby zdobyć fortunę? – Odwróciła się, bo zaczęła jej drżeć dolna warga, a to oznaczało, że jest bliska płaczu. – Jenno, jeszcze raz dziękuję za zaproszenie i nie mam do ciebie cienia pretensji. To twój brat jest niewiarygodnym snobem.

      Po tej ostatniej uwadze sztywno wyprostowana szybkim krokiem opuściła budynek akademika. Szła jak odrętwiała po wybrukowanym dziedzińcu. Wcześniej powstrzymywane łzy popłynęły po policzkach i poczuła ich słony smak na ustach. Jak on mógł być tak okrutny? Zarozumiały bufon! Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie chciałaby się związać z tym aroganckim typem. Miał czelność oskarżać ją, że robiła do niego maślane oczy!

      Z całą pewnością Kingston nie pozwoli jej zapomnieć o tym, jak idiotycznie zachowała się podczas świąt wielkanocnych. Gdyby tylko zorientowała się, że on ją prowokuje… Poszukała w kieszeni chusteczki, ale jak zwykle jej nie znalazła. Przesunęła grzbietem dłoni po policzku, ścierając niechciane łzy i mając do siebie pretensję o okazaną słabość. W trakcie wakacji będą porozumiewać się z Jenną przez telefon oraz pocztę internetową, czego Kingston nie może im zabronić, a jesienią, po powrocie na uczelnię, znowu będą razem. Nie pozwoli, aby ten podły snob zniszczył jej długoletnią przyjaźń z Jenną.

      Wyminęła grupkę znajomych studentów i spróbowała się do nich uśmiechnąć, gdy nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Stanęła, zadając sobie w duchu pytanie, kto ją zatrzymuje, i ku wielkiemu niezadowoleniu ujrzała przed sobą Kingstona.

      – Znowu uciekasz? – spytał szorstko i pociągnął zaskoczoną Teddi w cień rosnącego w pobliżu dębu. – Masz w tym dużą wprawę – dodał zjadliwie.

      – Instynkt samozachowawczy, szanowny panie Devereaux – rzuciła, ocierając łzy. – W twojej obecności zapominam, że jestem damą.

      – Damą? – powtórzył z przekąsem.

      Przeniósł wzrok z twarzy Teddi na szczupłe ciało: jędrne piersi, wąską talię, lekko zaokrąglone biodra, długie zgrabne nogi, do których przylgnął beżowy jedwab.

      – Och, zapomniałam. Twoim zdaniem nie zasługuję na to miano.

      – Zgadza się – potwierdził bez cienia zakłopotania, po czym dodał: – Jenna wypłakuje sobie oczy. Nie chciałem jej doprowadzić do takiego stanu.

      – Wyprowadzanie ludzi z równowagi to twoja specjalność. Masz do tego wyraźne predyspozycje – odparowała Teddi.

      Kingston lekko się nasrożył.

      – Ostrożnie, moje ty tygrysiątko – ostrzegł ją. – Ja też potrafię gryźć.

      Teddi skrzyżowała ramiona na piersi i zwróciła głowę w kierunku przechodzących studentów.

      – Przez ostatnie lata niczego innego nie robiłeś. Nie ukrywałeś wrogości wobec mnie i robiłeś z niej użytek. Jeszcze jedno – dodała z gniewem – jeśli na ciebie patrzyłam, to tylko z obawą, zastanawiając się, co tym razem wymyśliłeś, żeby mi dogryźć czy dokuczyć.

      – Wydaje mi się, że ostatnio jednak inaczej zaczęłaś na mnie spoglądać – oznajmił Kingston, uśmiechając się ironicznie na widok rumieńca, który wbrew woli Teddi wypłynął na jej policzki. – Pamiętasz?

      Najchętniej definitywnie odesłałaby w niepamięć wspomnienie o tym niefortunnym incydencie, jednak wciąż żywiła do siebie pretensję o ówczesną słabość. Odwróciła wzrok.

      – Ile czasu zajęło ci wytrenowanie tej pozy ucieleśnionej niewinności?

      – Och, lata. Zaczęłam w kołysce – odparła zgryźliwie.

      Kingston nie przejął się tonem Teddi.

      – Nie osiągnęłabyś aż tyle w świecie mody, gdybyś choć trochę się nie łajdaczyła. W tym środowisku panują określone wzorce postępowania. Nie przekonasz mnie, że jest inaczej.

      – Po co miałabym zadawać sobie ten trud? – odcięła się. – Wyrobiłeś sobie o mnie taką, a nie inną opinię, choć nadal nie wiem, na jakiej podstawie, a do tego uważasz się za nieomylnego i wszystkowiedzącego.

      – Rzeczywiście, rzadko się mylę, a nigdy co do kobiet – zgodził się z nią Kingston. – Zdążyłem je dobrze poznać – dodał dwuznacznie.

      Nie wątpiła, że miał do czynienia z kobietami. Z pewnością robił na nich wrażenie. Był bardzo przystojny i potrafił być ujmujący, gdy zechciał. Kilka razy widziała go rozebranego do pasa i musiała przyznać, że miał doskonałe ciało. Mimowolnie wbrew woli Teddi wyobraźnia przywołała obraz opalonego, umięśnionego, lekko owłosionego torsu. Owszem, miała świadomość, że działa na nią fizyczność Kingstona, ale nie chciała tego ani nie zaakceptowała, podobnie jak jego paskudnego charakteru. Był jej wrogiem, nie powinna o tym zapominać.

      – Nic nie wiesz o charakterze mojej pracy – powiedziała sztywno.

      – Więcej, niż ci się wydaje – zapewnił ją. – Mamy wspólnego znajomego.

      Puściła mimo uszu tę uwagę. Odsunęła się, zamierzając zakończyć tę jej zdaniem niepotrzebną wymianę uszczypliwości.

      – Wybierasz się gdzieś?

      – Zaproponować komuś swoje towarzystwo przy śniadaniu – poinformowała go lekkim tonem. – Pewnie cię to zdziwi, ale są ludzie, którzy nie traktują mnie jak ożywionej fotografii z okładki kolorowego magazynu.

      – Akurat – mruknął pod nosem, nie odstępując Teddi.

      – Myśl o mnie, co chcesz. Nie dbam o to – oświadczyła, choć nie było to zgodne z prawdą.

      Od początku przyjaźni z Jenną dokładała starań, żeby jej rodzina ją polubiła. Zabiegała o to, by zaakceptował ją Kingston, z którym jako ze starszym bratem przyjaciółka się liczyła, ale nie doczekała się z jego strony dobrego słowa.

      – Możesz zjeść śniadanie z nami – zaproponował nieoczekiwanie zduszonym głosem.

      Zupełnie jakby te słowa go dławiły, pomyślała Teddi. Zapewne tak jest.

      – Nie, dziękuję – odparła i nie odmówiła sobie satysfakcji, dodając: – Nie mogłabym nic przełknąć, zastanawiając się, czy nie posypałeś bekonu arszenikiem.

      Roześmiał się, co ją zdziwiło.

      – Nie przestaniesz ze mną walczyć, prawda? – raczej stwierdził, niż spytał.

      Wzruszyła ramionami.

      – Przez całe dotychczasowe życie musiałam walczyć.

      – Biedna sierotka – rzucił ironicznie Kingston.

      Teddi rzuciła mu gniewne spojrzenie.

      – Kochałam rodziców i bardzo mi ich brakuje, a ty nie powinieneś wygłaszać takich niczym nieuzasadnionych złośliwości – skwitowała chłodno jego uwagę.

      Przez krótki moment Teddi wydawało się, że Kingstona ogarnęło zakłopotanie, ale doszła do wniosku, że uległa złudzeniu.

      – Uderzam poniżej pasa? – spytał.

      – Właśnie.

      – Następnym razem postaram się oszczędzić przeciwnika – zauważył.

      – Mówisz, jakbyśmy prowadzili jakąś grę.

      – Już nie – zaprzeczył,

Скачать книгу