Скачать книгу

krótki dźwięk gitary elektrycznej. Joanna natychmiast się poruszyła. Oboje spojrzeli na pęknięty wyświetlacz, który Chyłka już dawno powinna wymienić. Widniał na nim kolejny esemes przysłany z zagranicznej bramki.

      „Od tej chwili zegar tyka” – pisał porywacz. „Masz godzinę, by doprowadzić do uwolnienia Kabelis. Jeśli się spóźnisz, mała już nigdy nie będzie taka sama”.

      Chyłka złapała za komórkę, jakby miała zamiar rzucić nią w ścianę. Zaklęła cicho i spojrzała bezradnie na Kordiana. Oboje zdali sobie sprawę z tego, że stali się całkowicie zależni od woli szaleńca. I że od teraz będą ścigać się z czasem.

      7

      Skwer Tarasa Szewczenki, Mokotów

      Paderborn siedział na jednej z ławek przy posągu ukraińskiego poety, rozglądając się nerwowo. Wyszedł z pobliskiego budynku prokuratury okręgowej tylko na moment – i wyłącznie dlatego, że w głosie Chyłki była powaga, której nie mógł zignorować.

      Joanna znała go na tyle, by wiedzieć, jak przykuć jego uwagę. Był solidnym prokuratorem, częstokroć przedkładał ogólnie pojęte dobro nad doraźne korzyści zawodowe i jeśli mogła liczyć na pomoc kogokolwiek, to właśnie Olgierda.

      Podniósł się z ławki, kiedy razem z Oryńskim szybkim krokiem do niego podeszli. Chyłka przykładała komórkę do ucha, po raz ostatni próbując połączyć się z Awitem. Ten jednak z jakiegoś powodu nie odbierał jej telefonów.

      Popatrzyła bezradnie na smartfona, a potem wrzuciła go do torebki i wyjęła paczkę papierosów. Jeszcze zanim zapaliła pierwszego, posłała surowe spojrzenie Paderbornowi.

      Normalnie zaczęłaby od luźnej, uszczypliwej uwagi na powitanie. Tym razem jednak od samego początku miała zamiar dać mu do zrozumienia, że sytuacja jest wyjątkowa.

      – Potrzebujemy twojej pomocy – rzuciła.

      Olgierd schował ręce do kieszeni wyprasowanych w kant garniturowych spodni.

      – Jeśli chcecie wzajemnie się oskarżać o naruszanie miru domowego, złóżcie zawiadomienie – odparł. – Ja w wasz związek nie mam zamiaru…

      – To poważna sprawa, Pader.

      Dopiero teraz w jego oczach pojawiła się ciekawość. Brakowało w nich jednak czegoś, co świadczyłoby, że traktuje ich niespodziewaną prośbę o spotkanie z odpowiednią atencją.

      – O co chodzi? – spytał.

      Joanna rzuciła okiem na zegarek.

      – Za czterdzieści minut Kabelis musi wyjść z aresztu.

      – Z pewnością.

      – Posłuchaj…

      – Niewiarygodne – przerwał jej, unosząc wzrok. – Znów będziemy wałkować to samo?

      Powinna była się tego spodziewać. W podobnej sprawie już kiedyś poszedł im na rękę, a Chyłka miała coraz większy problem ze zliczeniem wszystkich przypadków, kiedy okazał się bardziej pomocny, niż wymagały tego od niego przepisy.

      – Co wy sobie wyobrażacie? – dodał Olgierd.

      – Cóż… – zaczął Oryński.

      – Że te przysługi, które wam wyświadczyłem, nic mnie nie kosztowały? Że przełożeni nie patrzyli na mnie krzywo za ułatwianie wam roboty? I za bratanie się z wrogiem?

      – Naszym jedynym i wspólnym wrogiem jest czas, Padre – odparła Joanna.

      – Wręcz przeciwnie. Dla wymiaru sprawiedliwości jest przyjacielem.

      – Dopóki się nie skończy.

      – Z mojego punktu widzenia jest go aż nadto.

      Te tańce z Paderbornem były bez sensu. Chyłka jeszcze raz skontrolowała godzinę. Minuty zdawały się uciekać szybciej niż zwykle, a ona nie mogła opędzić się od wrażenia, że z każdą chwilą tempo będzie wzrastało. Uporczywie odpychała od siebie myśli o grożącym Darii niebezpieczeństwie i starała się skupić na tym, by jak najszybciej je zażegnać. Porywacz z pewnością nie rzucał słów na wiatr, a fakt, że nie doprecyzował swojej groźby, sprawiał, że Joanna wyobrażała sobie najgorsze scenariusze.

      Okaleczenie fizyczne. Rysy na psychice, które nie zagoją się do końca życia. Znała te rzeczy z autopsji i gotowa była położyć na szali własne życie, byleby siostrzenica nie musiała przez to przechodzić.

      Honor, godność czy poczucie własnej wartości były teraz jeszcze mniej znaczące.

      – Błagam cię, Pader, zaufaj mi – odezwała się.

      Olgierd popatrzył na nią z niedowierzaniem.

      – Ta dziewczyna musi jak najszybciej opuścić areszt.

      Dopiero teraz na twarzy Paderborna pojawiła się właściwa powaga.

      – Dlaczego? – zapytał.

      – Dowiesz się w swoim czasie, obiecuję.

      – W takim razie…

      – Nie prosiłabym cię o to, gdyby to nie było ważne.

      – Już to kiedyś słyszałem. I pamiętasz, jak to się dla mnie skończyło?

      – Teraz to inna sprawa.

      – W jakim sensie? – spytał, zbliżając się do niej.

      Joanna wypuściła dym w bok, a Oryński wziął od niej paczkę i sam zapalił. Kątem oka dostrzegła, jak nerwowo się zaciąga. Czas uciekał, a oni nie zbliżyli się ani o krok do wyciągnięcia Klary z aresztu.

      Na Boga, jakim cudem mieli tego dokonać w mniej niż czterdzieści minut? Nawet gdyby teraz przyłożyła Paderbornowi pistolet do głowy, potrzebowałby przynajmniej pół godziny, by dopełnić wszystkich formalności.

      – No? – dopomniał się o uwagę Olgierd. – W jakim sensie ta sprawa jest inna? Co takiego jest na szali, że jesteś gotowa…

      – Błagać?

      Skinął głową, mrużąc oczy.

      – Wyjaśnię ci wszystko, jak tylko będę mogła. Teraz po prostu pozwól Kabelis odpowiadać z wolnej stopy.

      Paderborn przyglądał jej się o moment za długo. Wiedziała już, co to oznacza – dopatrywał się jakiejś manipulacji, próby ogrania prokuratury już podczas pierwszego rozdania.

      Pobłażliwy uśmiech, który zarysował się na jego twarzy, tylko to potwierdzał. Chyłka wiedziała, że musi zareagować jak najszybciej, zanim w głowie Paderborna powstanie cały szereg niekorzystnych dla niej wniosków.

      – Ona musi wyjść – dodała, chwytając jego rękę.

      Spojrzał na nią jak na wariatkę.

      – Tu nie chodzi ani o mnie, ani o ciebie.

      – Masz rację – odparł, cofając dłoń. – Tu chodzi o dwie ofiary tej kobiety. I o to, że ktoś musi wystąpić w ich imieniu, bo one już nie mogą tego zrobić.

      Chyłka ze wściekłością wyrzuciła papierosa. Robiła wszystko, by utrzymać nerwy na wodzy, ale czuła, że za moment straci nad sobą kontrolę.

      – Daj spokój – powiedziała. – Dobrze wiesz, że zarzuty są dęte. Cała trójka była w górach, doszło do sytuacji ekstremalnej, a Kabelis miała takie samo prawo do ratowania swojego życia, jak dwóch jej kumpli.

      Olgierd się nie odzywał.

      – Nic im nie zrobiła. A gdyby tam z nimi została, zginęłyby nie dwie, ale trzy osoby.

      – I nie jest

Скачать книгу