Скачать книгу

na pogrzebie będą tłumy studentów – dodał gość.

      – Przypuszczam, że tak.

      – Była dość lubiana, prawda?

      Tadeusz skinął lekko głową. Głos rozmówcy wciąż był zupełnie neutralny, a mimo to Tesarewicz miał wrażenie, jakby pod tym pytaniem kryło się przypomnienie, że jemu nie dane będzie uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu Łucji.

      Mężczyźni przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

      Tadeusz zastanawiał się, czego chce od niego niespodziewany odwiedzający. Nic ich nie łączyło, w niczym nie mogli się sobie przydać.

      – To zastanawiająca sprawa – odezwał się po chwili gość.

      – Tak pan sądzi?

      – Pan również – zapewnił mężczyzna, a kąciki jego ust lekko drgnęły. – To nie przypadek, że pańska żona zgłosiła się do mecenas Chyłki z nowymi dowodami, a zaraz potem odeszła.

      Tesarewicz zmarszczył czoło, a bruzdy na całej jego twarzy się uwydatniły.

      – Skąd pan o tym wie?

      – Interesuję się tym i owym.

      Tadeusz zrobił głęboki wdech i pochylił się lekko nad stołem.

      – Może nie powinien pan.

      – Może – przyznał gość. – Ale czasem nie ma się wyboru. Pan natomiast go miał.

      – W jakim sensie?

      – Mógł pan odmówić Chyłce. Dlaczego pan ją zatrudnił?

      Ostatnim, czego spodziewał się Tesarewicz, była rozmowa na temat zmiany obrońcy. Kto przysłał tego człowieka? Jego poprzedni adwokat? Nie, raczej nie. Z tamtym mecenasem pożegnali się w dobrej atmosferze. Poza tym to nie ten kaliber.

      Były opozycjonista uznał, że znalazł się w jednej z tych sytuacji, gdy mniejsza liczba zadanych pytań może przełożyć się na więcej odpowiedzi.

      – Chcę poznać prawdę – odparł. – A Joanna Chyłka potrafi do niej dojść.

      – Prawdę odnośnie do czego?

      – Mojego skazania. Tego, co się stało z tymi dziećmi. Śmierci mojej żony.

      Mężczyzna przez moment milczał, nie poruszając się. Wbijał wzrok prosto w oczy Tadeusza, ale ten miał wrażenie, jakby rozmówca nie patrzył na niego, tylko na jakiś punkt za jego głową.

      W końcu gość lekko się uśmiechnął.

      – A nie interesuje pana, skąd nowe dowody? – spytał. – Ani w jaki sposób pańska żona dowiedziała się, że Maciek Lewicki żyje?

      Tesarewicz nie miał zamiaru odpowiadać na retoryczne pytania.

      – Miałem w tym pewien udział – dodał mężczyzna z wyraźnym zadowoleniem.

      – Pan?

      – Oczywiście nie mogę przypisać zasług jedynie sobie. To był wysiłek większej liczby ludzi.

      – Ale…

      Gość się podniósł.

      – Pomogłem panu raz – odezwał się. – Pomogę jeszcze w przyszłości. Warunek jest tylko jeden.

      Tadeusz zmarszczył brwi. Takie sformułowanie nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Jeśli wymogów było przynajmniej kilka, sytuację można było uznać za powszednią. Jeśli kryterium było tylko jedno, oznaczało to komplikacje.

      – Jaki to warunek? – zapytał Tesarewicz.

      – Poufności.

      – To znaczy?

      – Proszę robić to, co tak dobrze robił pan podczas PRL-u, czyli zachować absolutną tajemnicę.

      Tadeusz wymownie się rozejrzał.

      – Klawisze i inni współosadzeni mnie nie interesują – zapewnił mężczyzna. – Liczy się to, żeby o tej rozmowie nie dowiedział się nikt poza murami więzienia.

      – Czyli konkretnie moi obrońcy.

      – Owszem.

      – I jaką ma pan gwarancję, że zachowam to dla siebie?

      – Żadną – przyznał gość, zapinając guzik marynarki. – Ale przypuszczam, że jest pan rozsądnym człowiekiem. A ja mam jeszcze sporo kart do odkrycia. Kart, które panu pomogą.

      Tesarewicz przypatrzył mu się, starając się ocenić, czy mówi prawdę.

      – Zachowam je jednak dla siebie, jeśli tylko się dowiem, że wspomniał pan o mnie komukolwiek.

      Czy to możliwe, by ten człowiek poinformował Łucję o nowych dowodach? Nigdy nie zdradziła, jak wpadła na trop Lewickiego. Być może usłyszała od tego człowieka podobne ultimatum.

      – Chce pan stąd wyjść? – spytał odwiedzający.

      – Oczywiście.

      – W takim razie niech pan pozwoli sobie pomóc. Na moich zasadach.

      Tesarewicz miał wątpliwości, czy motywy kierujące tym człowiekiem mają cokolwiek wspólnego z jakimikolwiek zasadami. Mimo to skinął głową. Nie miał innego wyjścia.

      7

      Al. Jerozolimskie, Śródmieście

      Przeciągły ryk klaksonu sprawił, że Kordian odwrócił się i posłał wrogie spojrzenie kierowcy w samochodzie stojącym za daihatsu. Chyłka wyglądała, jakby miała zamiar otworzyć drzwiczki i ruszyć na niecierpliwca jak taran.

      Ostatecznie jednak odwróciła się do Oryńskiego i to na nim skupiła całą swoją złość.

      – Niewiarygodne – rzuciła.

      – Skąd mogłem…

      – To nie żaden rydwan ognia, a pieprzona żółta trumna na kółkach.

      – Każde auto może się rozkraczyć, nawet najnowsza iks piątka.

      Joanna pokręciła głową.

      – Kupiłeś zasranego dezela, Zordon.

      – Cena była niewysoka.

      – Tak jak twoja kondycja psychiczna.

      Wcisnął pedał gazu, a potem jeszcze raz przekręcił kluczyk w stacyjce. I to jednak nic nie dało, silnik wciąż nie chciał zaskoczyć.

      – Zresztą za tego japońskiego klekota komis powinien ci dopłacić.

      – Myślałem, że ci się spodobał.

      Wciąż próbował odpalić, ale dźwięk wyraźnie sugerował, że z zapłonem wszystko jest w porządku. Zawinił akumulator, który Oryński od jakiegoś czasu planował wymienić. Właściwie od momentu, kiedy kupił YRV.

      – Mówiłam, że kolor jest w dechę – odparła przez zęby. – Ale że sam wehikuł nadaje się do muzeum, kurwa, osobliwości.

      Kordian przełknął ślinę.

      – Cholerny samurajski trajkot nie powinien nigdy wyjeżdżać na drogę. Chyba że na dojazdową do złomowiska.

      – Zaraz odpali.

      Zgromiła go wzrokiem, a potem zerknęła w lusterko. Mimo że mieli włączone światła awaryjne, raz po raz rozlegały się dźwięki klaksonów. Oryński nie mógł się dziwić, sam na miejscu innych kierowców też w rekordowo szybkim czasie zacząłby odchodzić od zmysłów.

      – Niewiarygodne – powtórzyła Joanna. – I to jeszcze na głównej arterii miasta.

      – Ale…

      – Nie

Скачать книгу