Скачать книгу

Włosy razem z cebulkami.

      – Więc to ma być rzekomo świeży ślad.

      – Z trumny takich raczej nikt by nie wyciągnął.

      – Ktoś mógł wcześniej je zdobyć, a potem przechować do odpowiedniego momentu – odparł Żelazny i głośno wypuścił powietrze, jakby tłumaczenie oczywistych rzeczy przychodziło mu z niemałym trudem.

      Chyłka zerknęła na Kordiana. Marszczył czoło, bacznie jej się przyglądając. Do tej pory musiał już zrozumieć, że nie wzięła tej sprawy dlatego, że odnaleziono materiał. Jakkolwiek świeży by nie był, nie wystarczyłoby to, żeby podjęła ostateczną decyzję.

      – Kontynuuj – ponaglił Artur. – Te włosy znaleziono na miejscu innego zabójstwa, tak?

      – Nie.

      – Przecież powiedziałaś…

      – Mówiłam, że na miejscu przestępstwa. Ale nic nie wspominałam o zabójstwie. Co jest z tobą nie tak, że wszędzie widzisz trupy?

      Obaj mężczyźni unieśli brwi, czekając na więcej. Joanna musiała przyznać, że dobrze czuła się w roli dilera dozującego środki pobudzające dwóm osobom, które były od nich uzależnione.

      Naturalny instynkt prawniczy kazał im poszukiwać takich historii, myśli od razu wskakiwały na odpowiedni tor, a umysł zaczynał szukać sposobów, by wyeksploatować temat.

      Dokładnie tak samo działał jej mózg.

      – Chodzi o inne przestępstwo – dodała, a potem spojrzała na Zordona. – Stypizowane w artykule dwieście osiemdziesiąt dziewięć paragraf jeden kk.

      Oryński się zawahał.

      – Zabór pojazdu w celu krótkotrwałego użycia? – rzucił.

      – Żartujesz sobie? – spytał Artur.

      – Nie. Doszło do występku, mili panowie – odparła z satysfakcją Joanna, w końcu odrywając wzrok od okna. – I to nawet nie w typie kwalifikowanym.

      Kordian potrząsnął głową, jakby nie chciał dopuścić do siebie tej wersji.

      – O czym ty mówisz? – zapytał.

      – O tym, że wtedy jeszcze niezidentyfikowany sprawca zwinął na Targówku samochód, przejechał nim przez całe miasto, a potem zostawił go na Woli. Zajęło mu to raptem kilka godzin, więc jego haniebny czyn wypełnił znamiona zaboru pojazdu.

      Otrzepała ręce i uśmiechnęła się do obydwu rozmówców.

      – W aucie znaleziono włosy Maćka Lewickiego, nieżyjącego od czterech lat.

      – Ale… – zaczął Kordian.

      – Zarzutów mu jeszcze nie postawiono – nie dała sobie przerwać. – Ale z pewnością niedługo się to stanie, jako że mają nagranie z monitoringu. I nie ulega wątpliwości, że chłopak żyje. I kradnie samochody.

      Tym razem urwała, licząc na jakiś odzew. Nie doczekała się go.

      – A tymczasem w więzieniu za jego zabójstwo zamknięto niewinnego człowieka – dodała. – Którego stamtąd wyciągnę. I to szybko.

      4

      Kawalerka Oryńskiego, ul. Emilii Plater

      Prokuratura właściwie nie miała się nad czym zastanawiać. Materiał DNA i nagranie z kamer były wystarczające, by wszcząć postępowanie przeciwko chłopakowi. Problem polegał na tym, że w świetle prawa Maciek nie żył. W jego cieniu jednak sytuacja najwyraźniej jednak była odmienna.

      O ile Kordian dobrze sobie przypominał, za to konkretne przestępstwo groziła kara pozbawienia wolności od trzech miesięcy do lat pięciu. Niespecjalnie dużo, szczególnie że auto nie przedstawiało wielkiej wartości, a sprawca dość szybko je porzucił.

      Konsekwencje dla prokuratury były jednak przemożne.

      Oryńskiego nie dziwiło, że nikt do tej pory nie zająknął się o sprawie. Zapewne jeszcze nie podjęto decyzji, od której strony podejść do problemu. I czy w ogóle. Na tym etapie prokuratura mogła jeszcze próbować zamieść sprawę pod dywan, nieświadoma, że wieść zaczęła rozchodzić się już po drugiej stronie barykady.

      Ani tego, że będzie podróżować z coraz większą prędkością. Każdy adwokat zapragnie bronić Tadeusza Tesarewicza i pomóc mu wydoić państwo na grube miliony. Proces będzie głośny, a ostatecznie może zakończyć się na szczeblu europejskim.

      Kordian spojrzał na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Jeśli sprawa byłego opozycjonisty rzeczywiście będzie ciągnęła się tak długo, ktoś będzie musiał ją przejąć. Chyłka do tego czasu dawno pójdzie na macierzyński, a on… cóż, nie miał pojęcia, co się z nim stanie.

      Mała kancelaria na obrzeżach miasta, doradztwo prawne, może praca jako in-house w jakiejś korporacji, która przymyka oko na niezdany egzamin adwokacki. To właściwie wyczerpywało katalog możliwości.

      Oderwał wzrok od lustra i opłukał twarz zimną wodą. Przynajmniej odejdzie w dobrym stylu, dla odmiany w końcu broniąc kogoś, kto na to zasługiwał.

      Oryński szybko się ogolił, niepewnie spoglądając na zegarek. Chyłka nie należała do cierpliwych osób, a o poranku ta cecha jej charakteru zdawała się przyćmiewać wszystkie inne.

      Spryskał się jeszcze perfumami Giorgio Armani, które w jakiś sposób zdawały się dodawać mu pewności siebie, a potem wyszedł z mieszkania. Żółte daihatsu stało tam gdzie zawsze, tuż obok samochodu Żelaznego. Zamysł polegał na tym, by szef, parkując codziennie rano, odnosił wrażenie, jakby Kordian był już dawno na posterunku.

      Teraz tworzenie takich pozorów nie miało sensu. Właściwie niewiele rzeczy po sprawie Al-Jassama jeszcze go miało.

      Chyłka oberwała najmocniej. Najpierw poprzez falę internetowej nienawiści, a ostatecznie bezpośredni atak. Cała sprawa odbiła się jednak także na innych.

      Oryński wsiadł do samochodu, spojrzał na godzinę, a potem z powrotem otworzył drzwiczki. Miał jeszcze chwilę, by zapalić. Sztachnął się kilkakrotnie z łapczywością, jakby od tego zależało jego życie, a potem pojechał w kierunku Argentyńskiej.

      Nie musiał długo czekać na Chyłkę. Kiedy wsiadła do daihatsu, pociągnęła nosem z wyraźną dezaprobatą.

      – Coś nie tak? – zapytał Kordian.

      – Nie, nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku.

      – A mimo to marszczysz się jak dziecko w kąpieli.

      Joanna wzruszyła ramionami. Przez chwilę milczeli.

      – Znasz mój stosunek do papierosów – odezwała się w końcu.

      – Raczej znałem. Od kiedy jesteś w stanie błogosławionym, trudno stwierdzić, w jaki sposób twoje poglądy ewoluowały.

      – Są constans – zapewniła. – Wciąż uważam, że fajki wpływają korzystnie na środowisko naturalne.

      – Korzystnie?

      – Usuwają jego największy problem. Ludzi.

      Oryński uśmiechnął się blado, a potem zapuścił silnik i ruszył w stronę Białołęki. Miał wrażenie, że bywa w tamtejszej placówce przy Ciupagi znacznie częściej, niż powinien, ale takie były uroki parania się prawem karnym w praktyce. Oswoił się z białołęckim mamrem na tyle, że nie czuł już nawet charakterystycznego więziennego zapachu, kiedy wraz z Chyłką czekali na Tesarewicza w sali widzeń.

      Były opozycjonista wszedł do środka i rozejrzał

Скачать книгу