Скачать книгу

i dobrze i byłem pewien, że popiszę się przed moim osobliwym starym przyjacielem.

      Stawiłem się u niego punktualnie o godzinie szóstej rano. Czekał już na mnie, wyciągnął rękę na powitanie, a po jego surowej, lecz uczciwej twarzy przebiegł lekki, jakby drwiący uśmiech.

      – Witam, sir! – rzekł. – Macie minę zwycięzcy. Well, zaraz spróbujemy, czy traficie w mur dwudziestołokciowy. Ja wezmę lżejszą strzelbę, a wy rusznicę, bo nie chce mi się taszczyć takiego ciężaru.

      Gdyśmy przybyli na strzelnicę, nabił obydwie strzelby i oddał najpierw dwa strzały ze swojej. Potem przyszła kolej na mnie. Nie znałem jeszcze tej rusznicy, trafiłem mimo to pierwszy raz w samą krawędź czarnego koła na tarczy. Drugi raz powiodło mi się jeszcze lepiej, trzeci strzał padł już dokładnie w sam środek, a wszystkie następne kule przeleciały przez dziurę wybitą za trzecim razem.

      Zdumienie Henry’ego wzmagało się za każdym strzałem; musiałem wypróbować i jego dwururkę, a gdy i tym razem osiągnąłem równie pomyślny wynik, zawołał:

      – Albo macie diabła w sobie, sir, albo jesteście wprost urodzeni na westmana6. Nie widziałem jeszcze tak strzelającego greenhorna!

      – Diabła nie mam, Mr. Henry – zaśmiałem się. – I nie chcę nic wiedzieć o takim przymierzu.

      – W takim razie waszym zadaniem, a nawet powinnością, jest zostać westmanem. Czy nie czujecie do tego ochoty?

      – Owszem!

      – Well, zobaczymy, co się da zrobić z greenhorna. A konno umiecie także jeździć?

      – Pshaw! Jeździć konno to żadna sztuka! Najtrudniej dosiąść konia. Gdy się już znajdę w siodle, zrzucić się nie dam.

      Spojrzał na mnie badawczo, czy mówię poważnie.

      – Tak rzeczywiście sądzicie? Zobaczymy! Dopiero siódma, mamy jeszcze dość czasu. Pójdziemy do Jima Cornera, który odnajmuje konie. Ma on deresza, który się już postara, aby was zrzucić.

      Wróciliśmy do miasta, odszukaliśmy handlarza koni, który posiadał dużą ujeżdżalnię, otoczoną stajniami. Corner wyszedł sam i zapytał, czego żądamy.

      – Ten młodzieniec twierdzi, że żaden koń nie zrzuci go z siodła – odpowiedział Henry. – Cóż wy na to, Mr. Corner? Pozwolicie mu się wdrapać na waszego deresza?

      Handlarz zmierzył mnie badawczym wzrokiem.

      – Kościec, zdaje się, dobry i giętki; zresztą młodzi ludzie nie łamią karku tak łatwo jak starsi. Jeżeli ten dżentelmen chce spróbować deresza, to nie mam nic przeciwko temu.

      Wydał odpowiednie rozkazy i niebawem dwaj stajenni wyprowadzili ze stajni osiodłanego konia. Kazałem sobie podać bicz i przypiąć ostrogi i po kilku daremnych próbach, przeciwko którym koń bronił się jak mógł, znalazłem się w siodle.

      W tym samym momencie stajenni odskoczyli czym prędzej, a deresz zrobił skok wszystkimi czterema nogami w górę, a potem drugi w bok. Utrzymałem się w siodle, chociaż nie miałem jeszcze nóg w strzemionach. Spieszyłem się, by je prędko założyć. Zaledwie się to stało, koń zaczął wierzgać, a gdy nic tym nie wskórał, przycisnął się do ściany, aby mnie o nią zsunąć, ale mój bicz odpędził go wkrótce od niej. Nastąpiła ciężka i niebezpieczna dla jeźdźca walka z koniem. Wytężyłem całą zręczność i niedostateczną wówczas jeszcze wprawę oraz całą siłę nóg; to wszystko razem przyniosło mi w końcu zwycięstwo. Gdy zsiadłem, nogi mi drżały ze zmęczenia, ale koń ociekał potem i bryzgał dużymi, ciężkimi płatami piany. Był teraz posłuszny na każde poruszenie ostrogi lub cugli.

      Handlarz zląkł się o konia, kazał owinąć go kocem i przeprowadzać z wolna po dziedzińcu. Potem zwrócił się do mnie:

      – Nigdy bym tego nie przypuścił, młodzieńcze; sądziłem, że będziecie leżeli po pierwszym skoku. Nie zapłacicie oczywiście nic, a jeżeli chcecie mi sprawić przyjemność, to przyjdźcie jeszcze i nauczcie tę bestię rozumu. To nie jest koń tani, gdy więc się stanie posłuszny, wtedy ja na tym dużo zyskam.

      – Jeśli sobie życzycie, to jestem gotów wyświadczyć wam tę grzeczność.

      Henry nie odezwał się ani słowem od czasu, kiedy zsiadłem z konia; przypatrywał mi się tylko, kiwając głową. Naraz klasnął w ręce i zawołał:

      – Ten greenhorn to istotnie niezwykły greenhorn! Mało nie zdusił na śmierć tego deresza, zamiast dać się rzucić na piasek. Kto was tego nauczył, sir?

      – Przypadek. Swojego czasu dostał się w moje ręce półdziki ogier z puszty7 węgierskiej, który nie pozwalał nikomu wsiąść na siebie. Powoli i dzięki wytrwałości opanowałem go, choć z narażeniem życia.

      Poszliśmy do domu; on do siebie, a ja do swojego mieszkania. Henry nie pokazał się tego dnia ani w ciągu dwóch następnych. Ale na trzeci dzień zajrzał do mnie po południu, wiedząc, że jestem wolny.

      – Czy macie ochotę przejść się ze mną? – zapytał.

      – A dokąd?

      – Do pewnego dżentelmena, który chciałby was poznać, bo nie widział jeszcze nigdy greenhorna.

      Henry miał dziś tak filuterną i przedsiębiorczą minę jak jeszcze nigdy. Jego zachowanie kazało mi się domyślać, że przygotowuje jakąś niespodziankę. Przeszliśmy przez kilka ulic i wstąpiliśmy do jakiegoś biura z szerokimi, szklanymi drzwiami od ulicy. Henry wpadł tam tak prędko, że ledwie zdążyłem przeczytać złote litery na szybach:  „O f f i c e”8  i  „s u r v e y i n g”9.

      Na stołach leżały mapy i plany, a wśród nich rozmaite przyrządy miernicze. Byliśmy w biurze geodezyjnym. Henry nie przyszedł ani z zamówieniem, ani po informację, tylko jakby na przyjacielską pogawędkę, która się też bardzo szybko nawiązała i zeszła na leżące na stołach przedmioty. Ucieszyłem się nawet, gdyż mogłem wziąć udział w rozmowie.

      Henry interesował się widocznie bardzo miernictwem. Chciał wiedzieć wszystko i tak mnie powoli wciągnął w rozmowę, że w końcu sam odpowiadałem na rozmaite jego pytania, objaśniałem zastosowanie różnych przyrządów; pokazywałem, jak się rysuje mapy i plany. Był ze mnie istotnie tęgi greenhorn, gdyż nie odgadłem jego zamiaru. Uderzyło mnie coś dopiero, gdy zauważyłem, że urzędnicy dają rusznikarzowi tajemne znaki. Wstałem z krzesła, chcąc niejako zwrócić uwagę Henry’emu, że życzę sobie już wyjść. Wyszliśmy pożegnani jeszcze przyjaźniej niż byliśmy przyjęci.

      Gdy znaleźliśmy się w takiej odległości od biura, że nie można nas już było stamtąd dojrzeć, Henry zatrzymał się, położył mi rękę na ramieniu i rzekł promieniejąc zadowoleniem:

      – Sir, człowieku, młodzieńcze, greenhornie, ależ zrobiliście mi przyjemność! Jestem wprost z was dumny! Przewyższyliście nawet moją rekomendację i oczekiwania tych panów!

      – Rekomendację, oczekiwania? Nie rozumiem.

      – Sprawa jest bardzo prosta. Twierdziliście niedawno, że znacie się na miernictwie. Aby się przekonać, czy to nie blaga, zaprowadziłem was do tych dżentelmenów, a moich dobrych znajomych, aby was wypróbowali. Okazało się, że wszystko w porządku, i wyszliście z honorem.

      Może w trzy tygodnie po naszej osobliwej wizycie w owym biurze moja chlebodawczyni poprosiła, żebym wieczorem nie wychodził, lecz został na kolacji wraz z jej rodziną, podając

Скачать книгу


<p>6</p>

W e s t m a n – człowiek obeznany doskonale z warunkami Dzikiego Zachodu, kierujący się najczęściej etyką zdobywcy; przede wszystkim: przedsiębiorczy Amerykanin znad zachodniej granicy, która w XIX wieku przesuwała się stale w głąb nie zawojowanych jeszcze terytoriów plemion indiańskich (westman – dosłownie: człowiek Zachodu).

<p>7</p>

P u s z t a – wielkie stepowe równiny w środkowych Węgrzech.

<p>8</p>

O f f i c e  (ang.) – urząd.

<p>9</p>

S u r v e y i n g  (ang.) – mierniczy.