Скачать книгу

pobiegły na werandę, opowiadają coś matce. Dama w welwetach sięga po rogowe face a main i zaczyna obserwować werandę Tuśki.

      Pita podnosi piłkę. Tuśka każe iść córce obok siebie, schodzi z werandy i kieruje się ku „Lewkonii”.

      Dama w welwetach i seria Barissonek widzą, co się święci! Ale są godne i dumne.

      Stanęły rzędem na werandzie i oczekują jak Dumasowska księżna, ażeby owa „cudzoziemka” do nich podeszła.

      – My, galicjanki, som dumne i znamy się na warszawskich fumach!

      Tuśka, uprzejmie strojąc usta w najpiękniejszy z zapasowych uśmiechów, przechodzi z Pitą gościniec, podchodzi do werandy i podaje piłkę.

      – Oto któraś z panieneczek przez nieuwagę rzuciła na naszą werandę. Idąc do miasta pragnęłyśmy zwrócić własność naszych sąsiadeczek.

      Pani Warchlakowska dźwiga się z leżaka.

      – Bardzo pani jestem wdzięczna i przepraszam za nieuwagę moich dziewczątek… ale pani pojmuje… wakacje… wieś…

      – Tak, tak… zresztą młodość ma swoje prawa.

      Mierzą się oczyma.

      Z jednej strony klan Warchlakowskich, a z drugiej strony Tuśka i Pita prawdziwie dystyngowane i powabne.

      W jednej chwili atakowały się wzajemnie z szaloną wprawą, jak gdyby miały wspólnie zanieść się do zastawu. Oceniły swoje suknie, ręce, kapelusze, zęby, wartość wewnętrzną, możliwy dochód, dozę sprytu, wyświdrowały wady, czarne punkciki na noskach, liczbę piegów, złoto plomb w zębach i szczerby w inteligencji.

      Przejrzały się na wskroś, wiedziały, jakie mają halki i podszewkę tej duszy, którą nosiły na pokaz. Słowem, w jednej chwili zdawało się im, że nie miały dla siebie tajemnic.

      Uznały jednak, że mogą się zbliżyć. Pani Warchlakowska dostrzegła na ręce Tuśki obrączkę i to wystarczyło dla zachowania decorum.

      Była to mężatka, pani Warchlakowska mogła raczyć zawiązać z nią pewną znajomość.

      I teraz następuje prezentacja według formy, śmieszna, z dygami ze strony Barissonek, z nieufnym wydęciem wargi Pity, z robionym uśmiechem Tuśki i grandezzą bajeczną w manierach pani Warchlakowskiej.

      – Panienka musi się nudzić – mówi radczyni do Pity mierząc śliczne, proste nóżki dziewczynki nieprzychylnym spojrzeniem.

      Pita nic nie odpowiada, tylko równie nieprzychylnie kontroluje ręce pani Warchlakowskiej, ubrane pewną ilością pierścionków.

      – Nie będę nigdy kładła takich pierścionków, bo to brzydko – kombinuje panna Pita.

      Tuśka czuje, że nie należy przeciągać struny.

      Żegna się więc i odchodzi do miasta.

      Nie wie, dokąd iść w ten upał, i jest zła, że iść musi, ale powiedziała „idąc do miasta” i musi być konsekwentną, tym bardziej że klan Warchlakowskich patrzy na nią i na Pitę z wysokości werandy.

      Czuje te spojrzenia przez skórę na swoich piętach i sprawiają jej one bardzo niemiłe wrażenie. Idzie więc w ten upał, ofiara kłamstwa i konwenansu. Łyka kurz, praży się w słońcu, a obok niej ze znudzoną miną wlecze się Pita.

      Nie ma nikogo na gościńcu, nawet z werand pouciekano w głąb willi i chałup, nie ma więc dla kogo prostować się, zachowywać linii i roztaczać wdzięki.

      XIII

      Stosunki willi „Lewkonia” z chałupą Obidowską powoli się normują i układają.

      Nie jest to przyjaźń nadzwyczajna, ale zwykła sezonowa zażyłość.

      A więc przede wszystkim te panie przesyłają sobie wzajemnie rutynowane i wprawne w swym zawodzie wyzyskiwaczki, noszące masło, jaja i rozmaite inne „konieczne” do utrzymania egzystencji ludzkiej nadzwyczajności.

      Pani Warchlakowska jest „zawołaną” gospodynią. A więc skupuje garnki masła zjełczałego, chude kury, grzyby – słowem, całe stosy żywności, zdolne nakarmić załogę okrętu, mającego perspektywę zimowania wśród lodów. Wszystko się przyda, a więc willa „Lewkonia” pachnie grzybami, kwaśnym mlekiem, owczym serem jak stara śpiżarnia.

      Ponieważ pani Warchlakowska ma szczególniejszy dar dominowania nad osobami, które się do niej zbliżają, prędko ujarzmiła Tuśkę i wygłosiwszy zdanie, że kobieta nie znająca się na kuchni jest ciężarem społeczeństwa, zmusiła Tuśkę do tego, że i ta zaczynała „znać się na kuchni”.

      A więc najniepotrzebniej i w chałupie Obidowskiej zjawiły się wianki grzybów i serki owcze, które mogły się przydać…

      Na co i komu, to już nie należało do rzeczy.

      Następnie wyszli na tapet mężowie.

      Pani Warchlakowska była „wzorową” żoną i szczyciła się tym bardzo głośno.

      Dbała ogromnie o swego męża, o stan jego żołądka, oczu i w ogóle zdrowia. Co chwila mówiła: „mój mąż, mego męża, mojemu mężowi”. Miała specjalny sposób wymawiania tego słowa. Była w tym duma twórcy dla swojego dzieła. Bo dla pani Warchlakowskiej pan radca był jej tworzywem. Ona go urobiła na tego pana Warchlakowskiego, który miał znaczenie, który był kimś, z którym się inni panowie Warchlakowscy liczyli. Jeżeli mieli kamienicę z pięćdziesięciu dwoma oknami frontu, to było także dzieło pani Warchlakowskiej. Wszak to pod jej presją mąż zamienił swoją rodzinną i po śmierci ojca przypadającą mu wioskę na ową kamienicę, niosącą wprawdzie niewiele, ale dającą duże znaczenie w świecie. Tu kupa cegieł symetrycznie ustawionych, z powprawianymi kawałkami szkła, nadaje człowiekowi odrębne, wyższe stanowisko.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

      Примечание

      1

      papatacz – rodzaj ciasta lub ciastka drożdżowego z rodzynkami i cynamonem.

      2

      matinka (z fr.) – poranny ubiór damski; podomka, szlafroczek.

      3

      perski proszek – środek owadobójczy.

      4

      resursy (daw.) – środki, zasoby; sposoby.

      5

      quand même (fr.) – jednak.

      6

      beau

Скачать книгу