Скачать книгу

niebo swoje szklane stropy

      Aż do nóg twoich ugina, —

      Gdy oko brzegów przeciwnych nie sięga,

      Dna nie odróżnia od szczytu,

      Zdajesz się wisieć w środku niebokręga,

      W jakiejś otchłani błękitu.

      Tak w noc, pogodna jeśli służy pora,

      Wzrok się przyjemnie ułudzi,

      Lecz żeby w nocy jechać do jeziora,

      Trzeba być najśmielszym z ludzi;

      Bo jakie szatan wyprawia tam harce!

      Jakie się larwy szamocą!

      Drżę cały, kiedy bają o tem starce

      I strach wspominać przed nocą.

      Nieraz śród wody gwar, jakoby w mieście,

      Ogień i dym bucha gęsty,

      I zgiełk walczących, i wrzaski niewieście,

      I dzwonów gwałt, i zbrój chrzęsty.

      Nagle dym spada, hałas się uśmierza,

      Na brzegach tylko szum jodły,

      W wodach gadanie cichego pacierza

      I dziewic żałosne modły.

      Co to ma znaczyć? różni różnie plotą, —

      Cóż, kiedy nie był nikt na dnie;

      Biegają wieści pomiędzy prostotą,

      Lecz któż z nich prawdę odgadnie?

      Pan na Płużynach, którego pradziady

      Były Świtezi dziedzice,

      Zdawna przemyślał i zasięgał rady,

      Jak te zbadać tajemnice.

      Kazał przybory w blizkiem robić mieście

      I wielkie sypał wydatki;

      Związano niewód głęboki stóp dwieście,

      Budują czółna i statki.

      Ja ostrzegałem, że w tak wielkiem dziele

      Dobrze, kto z Bogiem poczyna:

      Dano więc na mszę w niejednym kościele

      I ksiądz przyjechał z Cyryna;

      Stanął na brzegu, ubrał się w ornaty,

      Przeżegnał, pracę pokropił;

      Pan daje hasło: odbijają baty,

      Niewód się z szumem zatopił.

      Topi się; pławki nadół z sobą spycha,

      Tak przepaść wody głęboka;

      Prężą się liny, niewód idzie zcicha —

      Pewnie nie złowią ni oka.

      Na brzeg oboje wyjęto już skrzydło,

      Ciągną ostatek więcierzy.

      Powiemże, jakie złowiono straszydło?

      Choć powiem, nikt nie uwierzy.

      Powiem jednakże. Nie straszydło wcale;

      Żywa kobieta w niewodzie!

      Twarz miała jasną, usta jak korale,

      Włos biały, skąpany w wodzie;

      Do brzegu dąży, a gdy jedni z trwogi

      Na miejscu stanęli głazem,

      Drudzy zwracają ku ucieczce nogi —

      Łagodnym rzecze wyrazem:

      „Młodzieńcy, wiecie, że tutaj bezkarnie

      Dotąd nikt statku nie spuści, —

      Każdego śmiałka jezioro zagarnie

      Do nieprzebrnionych czeluści

      „I ty zuchwały i twoja gromada

      Wrazbyście poszli w głębinie,

      Lecz ze to kraj był twojego pradziada,

      Że w tobie nasza krew płynie,

      „Choć godna kary jest ciekawość pusta,

      Lecz, żeście z Bogiem poczęli,

      Bóg wam przez moje opowiada usta

      Dzieje tej cudnej topieli.

      „Na miejscach, które dziś piaskiem zaniosło,

      Gdzie car i trzcina zarasta,

      Po których teraz wasze biega wiosło,

      Stał okrąg pięknego miasta.

      „Świteź – i w sławne orężem ramiona,

      I w kraśne twarze bogata —

      Niegdyś od książąt Tuhanów rządzona,

      Kwitnęła przez długie lata.

      „Nie ćmił widoku ten ostęp ponury;

      Przez żyzne wskroś okolice

      Widać ztąd było nowogrodzkie mury,

      Litwy naówczas stolicę.

      „Raz niespodzianie obległ tam Mendoga

      Potężnem wojskiem car z Rusi;

      Na całą Litwę wielka padła trwoga,

      Że Mendog poddać się musi.

      „Nim ściągnął wojsko z odległej granicy,

      Do ojca mego napisze:

      Tuhanie! w tobie obrona stolicy —

      Śpiesz, zwołaj twe towarzysze!

      „Skoro przeczytał Tuhan list książęcy

      I wydał rozkaz do wojny,

      Stanęło zaraz mężów pięć tysięcy,

      A każdy konny i zbrojny.

      „Uderza w trąby, rusza młódź, już w bramie

      Błyska Tuhana proporzec,

      Lecz Tuhan stanie, i ręce załamie,

      I znowu jedzie na dworzec,

      „I mówi do mnie: „Jaż własnych mieszkańców

      Dla obcej zgubię odsieczy?

      Wszak wiesz, że Świteź nie ma innych szańców,

      Prócz naszych piersi i mieczy.

      „Jeśli rozdzielę szczupłe wojsko moje —

      Krewnemu nie dam obrony,

      A jeśli wszyscy pociągniem na boje —

      Jak będą córy i żony?”

      „Ojcze, odpowiem, lękasz się niewcześnie!

      Idź, kędy sława cię woła!

      Bóg nas obroni; dziś nad miastem we śnie

      Widziałam jego anioła.

      „Okrążył Świteź miecza błyskawicą

      I nakrył złotemi pióry,

      I rzekł mi: póki męże zagranicą,

      Ja bronię żony i córy.”

      „Usłuchał Tuhan i za wojskiem goni,

      Lecz gdy noc spadła ponura,

      Słychać gwar zdała, szczęk i tentent koni

      I zewsząd straszny wrzask: ura!

      „Zagrzmią tarany, padły bram ostatki,

      Zewsząd pocisków grad leci, —

      Biegną na dworzec starce, nędzne matki,

      Dziewice i drobne dzieci.

      „Gwałtu! wołają, zamykajcie bramę!

      Tuż, tuż za nami Ruś wali!

      Ach!

Скачать книгу