ТОП просматриваемых книг сайта:
Wieczne strapienie. Jacek Leociak
Читать онлайн.Название Wieczne strapienie
Год выпуска 0
isbn 9788381911306
Автор произведения Jacek Leociak
Жанр Документальная литература
Серия Poza serią
Издательство PDW
Wiem, że takie stanowisko spotyka się zawsze ze sprzeciwem katolików, którzy nie mogą się zgodzić na sprowadzenie Kościoła li tylko do wymiaru ziemskiej instytucji władzy i przytaczają mnóstwo argumentów natury teologicznej na rzecz tezy, że Kościoła tylko do wymiaru ziemskiego zredukować się nie da. Że to jest błędne rozumienie Kościoła. Że hierarchiczna władza istnieje w Kościele od samego początku, więc należy do jego istoty, nierozerwalnie wrosła w dzieje ludzkości i nie może być inaczej. Taki właśnie hierarchiczny Kościół jako głosiciel Ewangelii i szafarz sakramentów świętych jest niezbędnym narzędziem zbawienia.
Owszem, tylko że to jest perspektywa wewnętrzna, oparta na wierze spajającej członków tego Kościoła i czyniącej z nich wspólnotę religijną. A co mają zrobić ci, którzy tej wiary nie podzielają, a znajdują się w polu działania Kościoła, który również dla nich chce być narzędziem zbawienia? Jeśli jedynie wiara miałaby być argumentem ostatecznym i definitywnie rozstrzygającym spór o ocenę Kościoła jako instytucji, oznaczałoby to wyjęcie Kościoła spod prawa stanowionego (co de facto ma miejsce), odebranie niewierzącym prawomocności oceniania działań Kościoła i jego funkcjonariuszy (co de facto ma miejsce) i traktowanie wszelkich krytycznych uwag jako „ataku na Kościół” czy „walki z Kościołem”, a także ataku na wiarę, religię, chrześcijaństwo, na samego Pana Boga oraz obrażanie uczuć religijnych osób wierzących (co de facto ma miejsce). Argument „z wiary” jest zatem konstrukcją niewywracalną, zawsze słuszną, zawsze prawdziwą – dla ludzi wierzących oczywiście. A z wiarą przecież są wielkie kłopoty definicyjne. Czym jest? Czy jest łaską, darem, czy czyni cuda i góry przenosi? Refleksja o wierze płynąca z głębi katolicyzmu jest formułowana w języku teologii, więc nieweryfikowalna na gruncie empirycznym. Nie opisuje też „praktyki wiary” uprawianej przez Kościół i jego przedstawicieli w rozumianej po Habermasowsku sferze publicznej.
Kościół przecież nie jako Mistyczne Ciało Chrystusa obraca ziemią. Raport Stowarzyszenia SOISH, którego misją jest „monitoring relacji państwa z Kościołami”, dowodzi, że od 1 stycznia 1992 do 30 czerwca 2019 Kościół katolicki na tak zwanych Ziemiach Zachodnich nieodpłatnie otrzymał od państwa – reprezentowanego przez wojewodów – 76 244 hektary ziemi rolnej. To niemal tyle samo, ile zwróciła niesławna Komisja Majątkowa dla Kościoła Katolickiego (1989–2011). Otrzymaną na własność ziemią jednostki Kościoła mogą swobodnie operować, niektóre z nich ziemię sprzedają i występują o kolejne działki. Wartość tych gruntów sięga nawet 3,5 miliarda złotych. A chodzi tylko o tak zwane Ziemie Odzyskane. Kościół nie jako Mistyczne Ciało Chrystusa jest beneficjentem różnego rodzaju ulg, zwolnień i przywilejów podatkowych. Pozostaje retoryczne pytanie: czy te wszystkie fiskalne przywileje, te latyfundia, to hojne wsparcie finansowe różnych dzieł Bożych z budżetu państwa, te pastorały „złote, a skromne” są niezbędne, aby Kościół mógł prowadzić wiernych do zbawienia?
Często ostro krytykuję Kościół instytucjonalny, nie oznacza to jednak u mnie postawy antychrześcijańskiej. Przeciwnie – wydaje mi się, że żarliwie bronię istoty chrześcijaństwa przed instytucją Kościoła katolickiego, który jest dla świata i dla Pana Boga „wiecznym strapieniem”, jak powiedziałby Settembrini z Czarodziejskiej góry Tomasza Manna. W ogóle podziwiam Pana Boga za anielską cierpliwość do swojego Kościoła.
Postawa antyklerykalna jest dla mnie manifestacją wolności. Wolności od obezwładniającego wpływu potężnej korporacji, która czuje się właścicielem mojego ciała, mojego umysłu i mojej duszy. Pamiętam dobrze to zdanie: „Nie będę służył rzeczy, w którą przestanę wierzyć, choćby się zwała domem, ojczyzną czy kościołem” (Portret artysty z czasów młodości Joyce’a). Tak, nie będę służył pustemu Kościołowi, bo – jak sądzę – nie ma w nim Boga. A gdzie jest? Nie wiem.
*
Sądzę, że w dzisiejszej Polsce to nie wiara w Boga jest zagrożona ani Kościół, który wierzących w Boga gromadzi. Według mnie prawdziwym zagrożeniem dla Polski – czyli kraju, w którym wszyscy chcemy żyć w wolności i różnorodności – jest właśnie instytucja Kościoła i jej urzędniczy establishment. To Kościół katolicki głosi „jedynie słuszną” wykładnię wszystkiego i piętnuje ludzi myślących inaczej, niż chcieliby kościelni nadzorcy prawomyślności. To kościelni hierarchowie, na mocy sukcesji apostolskiej reprezentanci samego Pana Jezusa, realizujący jego misję ewangeliczną, stygmatyzują, potępiają, dzielą i rządzą. A przede wszystkim dbają o interes korporacji: finansowy i wizerunkowy. Działając w jej interesie, mataczą, kłamią bądź mówią półprawdy, kryją przestępców, jeśli tylko są „swoi”, i mało wykazują chrześcijańskiego miłosierdzia dla ofiar wilków w koloratkach, przeciwnie – wywierają na nich niedopuszczalną presję, zastraszają, zmuszają do milczenia. Zblatowani z państwem przypominają organizację mafijną. Skandale pedofilskie są dla Kościoła katolickiego jak wirus prawdy. Gorączka, ból głowy, suchy kaszel, czyli zaprzeczanie, udawanie, uciekanie od odpowiedzialności. Nie ma jednak kwarantanny. Szkoda.
Używam sformułowania „jedynie słuszny” z premedytacją, ponieważ przywodzi ono na pamięć partyjny język PRL. Ta analogia jest mi bliska. Postrzegam Kościół instytucjonalny na obraz i podobieństwo PZPR. Analogia Kościół–PZPR jest jednak ułomna i nie wystarcza, by opisać charakter tego urzędu o feudalnej strukturze hierarchicznej opartej na bezwzględnym posłuszeństwie, strzegącego swych korporacyjnych i na wskroś ziemskich interesów, ochraniającego swoich ludzi przed odpowiedzialnością (mafijna omerta), przeżartego biurokracją, dotkniętego piramidalną hipokryzją oraz nieposkromioną żądzą władzy i bogacenia się, pielęgnującego seksualne obsesje. To duża kondensacja i ciemne barwy, zgadzam się. Ale w pewnym rozrzedzeniu wszystkie te cechy są doskonale widoczne.
Na fali oburzenia po filmach braci Sekielskich wielu katolików otwartych wyraża nadzieję, że przejrzystość i jawne kryteria zarządzania mogą naprawić Kościół. Ja zaś uważam, że Kościół przez setki lat doskonale radził sobie bez przejrzystości i jawności – i teraz też sobie poradzi. Więcej, uważam, że przejrzystość prześwietliłaby Kościół tak radykalnie, że mógłby w ogóle zniknąć jako instytucja, którą znamy od wieków. A wtedy skończyłyby się wreszcie okresy błędów i wypaczeń w Kościele. I wolni ludzie mogliby wierzyć w takiego czy innego Boga albo w coś, co daje im siłę i nadzieję, kochać bliźniego i czynić dobro bez pośrednictwa urzędu, który twierdzi, że jest niezbędny do ich zbawienia. Nie wydaje mi się, choć mogę się mylić, żeby to pośrednictwo urzędu było konieczne i żeby nie było zbawienia poza Kościołem. Czym jest zbawienie? Nie wiem.
A Wam cóż powiem, moi przyjaciele katolicy otwarci? Po pierwsze, cieszę się, że jesteście. Po drugie, przypomnę Wam, jak Jezus wyrzucał przekupniów ze świątyni. Opowiadają o tym bądź o podobnym wydarzeniu wszyscy czterej ewangeliści. A więc to ważne. Egzegeci spierają się, kiedy to się stało, ale przeważa pogląd, że było to tuż po triumfalnym wjeździe Jezusa do Jerozolimy przed świętem Paschy, przed męką i ukrzyżowaniem. U świętego Jana Jezus odpowiada oburzonym Żydom: „Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo”, czyli objawia swą godność mesjańską.
W świątyni napotkał siedzących za stołami