Скачать книгу

że do naszego kraju odbył kilka wypraw, a że Płock znalazł się na jego trasie, to trudno się dziwić. Wszak w tym okresie był stolicą Polski.

      – Interesują nas szczególnie zakony w Płocku – oznajmiła Monika.

      – Nie ma ich dużo, choć historycznie kilka się przewinęło, jak choćby benedyktyni, dominikanie, reformaci czy salezjanie. Wracając do czasów Galla Anonima, to wtedy zaczął powstawać kompleks zakonny benedyktynów. Zaraz was tam zaprowadzę. Obiekt jest teraz znów we władaniu kościelnym, mieści się tu Muzeum Diecezjalne.

      – Czy zna pan płockich zakonników? Chodzi nam konkretnie o ojca Bernarda.

      – Przykro mi, nie znam zakonnika o tym imieniu, ale znam człowieka, który może wam pomóc. Nazywa się Bogdan Seputa, to bibliofil, płocczanin z dziada pradziada i największy znawca dziejów Płocka. On zna dosłownie wszystkich. Niestety, jest głuchy i trzeba dużo cierpliwości, żeby się z nim dogadać. Teraz jednak chodźmy zwiedzić bazylikę katedralną. Zbudowano ją po roku tysiąc sto trzydziestym. Biskup płocki Aleksander z Malonne sprawował pieczę nad jej budową. Została ona konsekrowana w tysiąc sto czterdziestym czwartym. Więcej wam opowiem, jak tam dojdziemy.

      Trzy godziny zajęło im obejście najważniejszych zabytków Płocka. Do domu wrócili nieludzko zmordowani.

      Zabarykadowali się w środku, dopiero teraz mogli spokojnie usiąść przy szklaneczce zimnego piwa i odpocząć. To był drugi dzień w mieście, a już tyle się wydarzyło.

      Monika przygotowywała kolację, Jacek w tym czasie skrycie na nią zerkał, nie mógł oderwać oczu od jej gibkich bioder i długich, zgrabnych nóg nieśmiało skrywanych przez kusą spódniczkę. Włosy… wszędzie czuł ich zapach. Podszedł do niej od tyłu i niespodziewanie ją objął.

      – Co robisz? – ryknęła i wymknęła się z jego uścisku. – Lepiej mi powiedz o tych swoich śledztwach dziennikarskich.

      – A co tu mówić? Miałem sporo szczęścia i tyle.

      – Nie poznaję cię. A coś ty taki skromny?

      – Pracuję nad sobą. Wciąż mnie nazywasz zarozumiałym samcem, i chcę to zmienić.

      – Coś ci, kochany, nie wierzę – rzekła z przekąsem. – Lepiej powiedz, co dalej.

      – Najpierw otworzę drugie piwo. To jest teraz priorytetowa sprawa. Mamy adres tego Seputy. Jutro go odwiedzimy, oczywiście, jeśli dożyjemy.

      – Głupi żart – fuknęła na niego. – Ukradziono nam pergamin i mam nadzieję, że teraz ten przyjemniaczek się od nas odpieprzy.

      – Wróciłaś do panieńskiego nazwiska? – spytał znienacka.

      – A skąd wiesz?

      – Tak się przedstawiłaś temu Jankowskiemu.

      – Owszem. Nie było powodu, żeby jakikolwiek ślad został po tym sukinsynie. Wymazać go z pamięci, wypalić rozgrzanym do czerwoności żelazem i kropka.

      – Czyli jesteś do wzięcia? Niezły kąsek z ciebie – rzucił żartem.

      – A co, chętny? – Parsknęła śmiechem.

      Zadzwonił Jacka telefon.

      – Jeśli nie chcesz, żeby twojej kobiecie coś się stało, to jutro o siódmej wieczorem przyjdź do opuszczonej kamienicy przy placu Obrońców Warszawy. Nie spóźnij się.

      Połączenie zostało przerwane.

      Spojrzeli po sobie, dobry humor migiem prysł.

      Monika patrzyła na Jacka z niepokojem.

      – Co zrobisz?

      – A jakie mam wyjście? Muszę dbać o życie swojej kobiety. Pójdę na spotkanie.

      – Nie jestem twoją kobietą.

      – W tym momencie lepiej się przy tym nie upieraj – rzekł z gorzką ironią.

      To była ciężka noc. Psy sąsiadów szczekały do północy, później słychać było kocie harce. Na każdy, nawet najmniejszy odgłos z dworu obydwoje zrywali się z łóżek. Zasnęli na dobre dopiero tuż przed świtem.

      WŁOCHY

      – Nie mógłbyś jechać ciut wolniej? Pozabijasz nas – zwrócił uwagę Toscanii swojemu kierowcy.

      Mknęli serpentynami w stronę klasztoru.

      Kardynał był bardzo zdenerwowany, jakkolwiek by było, dwadzieścia lat minęło. Rozstali się w kłótni, czy teraz będzie lepiej?

      – Giovanni, masz żonę i dzieci? – spytał szofera.

      Tamten roześmiał się w głos.

      – Wasza Eminencjo, ja już mam wnuki.

      – No tak, czas leci – westchnął Toscanii.

      Właśnie dojechali na miejsce. Kardynał z wahaniem otworzył drzwi, po czym powoli wysiadł z auta. Było południe, słońce ostro paliło. Duchowny przetarł chustką czoło i założył kapelusz, po czym żwawym krokiem udał się w stronę furty. Nie zdążył do niej dojść, gdy się uchyliła. Zobaczył mnicha w białym habicie z czarnym szkaplerzem przepasanym płóciennym pasem. Serce mu mocniej zabiło, ale to nie był Mateusz. Ten miał najwyżej czterdzieści lat.

      – Opat czeka na eminencję.

      O, awansował. Nie wiedział o tym, musiało mu to umknąć. To wszystko przez natłok obowiązków.

      Zakonnik poprowadził go krętymi, ciasnymi korytarzami. W końcu doszli do celu.

      Toscanii pchnął ciężkie drewniane drzwi i wszedł do komnaty. Od razu zauważył przyjaciela, niewiele się zmienił przez te lata, jedynie osiwiał. Tamten odłożył czytane akurat dzieło i podniósł się z krzesła. Uścisnęli sobie prawice.

      – Nic się nie zmieniłeś – rzekł opat.

      – Miłe kłamstwo, ale dziękuję. – Toscanii się zaśmiał. – Widzę, że awansowałeś, a jeśli dobrze pamiętam, to zawsze brzydziłeś się zaszczytami. – Już na wejściu wbił szpilę przyjacielowi.

      – Jestem tu najstarszy, kazano mi objąć urząd. Nie miałem żadnego wyboru. Zresztą, co to za stanowisko? Jest nas tu kilku, młodzi iść do zakonu nie chcą. Życie świeckie ma tyle pokus, gdzie nam z nimi konkurować.

      – Święte słowa, przyjacielu. – Toscanii pokiwał głową.

      – Napijesz się czegoś? Może naszej klasztornej naleweczki?

      – Chętnie spróbuję. Kieliszeczek, nie więcej.

      Opat podszedł do starej komody stojącej pod oknem i wyjął z niej kryształową karafkę oraz dwa kieliszki. Usiedli przy stole. Wypili w milczeniu.

      – No to co z tym Gracjanem? – spytał Toscanii, dyskretnie zerkając na zegarek. Za trzy godziny był umówiony z sekretarzem papieża.

      Opat się zasępił.

      – Niedobrze.

      – To znaczy? Mów jaśniej, proszę. Dałbym sobie głowę uciąć, że widziałem zjawę, ale słyszałem sporo o hologramach, może to coś takiego, zwykły żart. Może ktoś chce mnie ośmieszyć. O co w tym wszystkim chodzi?

      – Poczekaj! – Mnich uniósł dłoń w geście zniecierpliwienia. – Zadajesz mnóstwo pytań. A każde nowe trudniejsze od poprzedniego. Powiem krótko: Gracjan jest zabójcą działającym na rzecz papieża.

      – Boże, co ty pleciesz?! – krzyknął Toscanii. – Franciszek każe zabijać?

      – Spokojnie, nie o tym papieżu mowa.

      – O Benedykcie? Nie wierzę.

      – I słusznie, bo sprawa dotyczy

Скачать книгу