Скачать книгу

może sześćdziesięcioletni mężczyzna siedzący przy sąsiednim stoliku. W pierwszej chwili myśleli, że nie mówi do nich, ale lokal świecił pustkami.

      – Tak, zwracam się do państwa. Może mogę pomóc – powtórzył głośniej i wyraźniej.

      Spojrzeli na niego z ciekawością. Dystyngowany pan, ubrany w śnieżnobiałe spodnie w kant, koszula idealnie wyprasowana, kolorowa apaszka zawiązana na szyi, nawet maseczka dopasowana do stroju. Wzbudzał zaufanie na pierwszy rzut oka.

      – Pozwolą państwo, że się przedstawię. Nazywam się Jan Jankowski, jestem historykiem sztuki, znawcą łaciny, greki i kilku innych języków. Od razu dodam, że aramejskiego nie znam, czego bardzo żałuję, bo to język starożytnego Babilonu, język, w którym napisano oba Talmudy, a także język Chrystusa.

      – Jest pan Żydem? – spytała Monika.

      – Ma pani jakieś uprzedzenia do Żydów? – odparł zaczepnie, bacznie się jej przyglądając.

      – Nie, skądże. – Zmieszała się. – Moja najlepsza przyjaciółka jest Żydówką.

      – To mi ulżyło. Myślałem, że cierpi pani na bardzo popularną w Polsce chorobę o nazwie antysemityzm.

      – Monika Prokop. – Wyciągnęła rękę w stronę mężczyzny, ale zaraz się zreflektowała i ją cofnęła.

      – No cóż, takie mamy czasy, że zwykły uścisk dłoni odchodzi w zapomnienie – rzekł smutno i przerzucił wzrok na Jacka.

      – Jacek Krawczyk, dziennikarz.

      – Wiem, kim pan jest. Najzdolniejszy dziennikarz śledczy młodego pokolenia. Czyż to nie pan rozwikłał zagadkę zaginięcia diademu królowej Bony? Ponoć zmierzył się pan w pojedynkę z całym gangiem złodziei. Z wypiekami na policzkach czytuję pańskie artykuły. Jeden z moich kolegów nazywa pana polskim Indianą Jonesem.

      – Proszę przestać, aż tak dobry nie jestem, chociaż przyznam nieskromnie, że bardzo mnie podniecają zagadki historyczne, choć nie aż tak jak piękne kobiety. – Rzucił Monice szeroki uśmiech. – A odnośnie do tego gangu, to jest to ciut przesadzone.

      – Zarozumiały samiec – mruknęła sama do siebie.

      – Wracając do sedna sprawy, z czym macie problem? – spytał Jankowski.

      – Chcemy przetłumaczyć dokument napisany po łacinie.

      – Domyślam się, że jesteście w jego posiadaniu?

      – I tak, i nie. Prawda leży pośrodku – odparł Jacek wymijająco.

      Nie bardzo miał ochotę wciągać nieznajomego w ich sprawy. Lepiej, żeby wiedział jak najmniej.

      – Pokażcie mi ten tekst. Zobaczymy, co warta jest moja wiedza.

      Jacek podsunął mu telefon. Mężczyzna założył okulary na nos, następnie wciągnął gumowe rękawiczki i dopiero wtedy nachylił się nad ekranikiem.

      – Słabo widać – zauważył.

      – Mogę powiększyć – zaproponował Jacek.

      – Dziękuję, poradzę sobie, to jeszcze potrafię, mimo że jestem już starej daty.

      Zapanowała pełna wyczekiwania cisza.

      Młodzi zerkali niespokojnie po sobie. Ciekawość dosłownie zżerała ich od środka.

      Wreszcie mężczyzna podniósł wzrok znad komórki i zdjął okulary. Spojrzał po kolei na Monikę i Jacka, pokręcił głową.

      – No i? – Jacek nie wytrzymał. – Co tam jest?

      – Czy jesteście pewni, że to prawdziwy dokument? – odpowiedział im pytaniem na pytanie. – Czy mogę go obejrzeć? Chciałbym rzucić okiem na podpis.

      – Ale co w nim jest? Udało się panu go przetłumaczyć?

      – Owszem, ale jego treść to prawdziwa sensacja na skalę całego kraju. Jeśli jest prawdziwy, to będziecie sławni, choć pan i tak już jest znany.

      – Ale ja nie chcę być sławna – odparła Monika podniesionym głosem.

      – Dlaczego? – zdziwił się. – Każdy chce być sławny. Człowiek z natury jest próżny, a sława to jedna z jej form. A pan – zwrócił się do Jacka – ma bombę na pierwsze strony gazet! Nie znam dziennikarza, który by tego nie chciał wykorzystać.

      – Wiem, ale mam swoje powody, żeby z tym poczekać. Proszę nam powiedzieć, co jest w tekście.

      – Ale obiecajcie, że pokażecie mi ten dokument.

      Jacek spojrzał czujnie na przyjaciółkę. Kiwnęła głową, że się zgadza.

      – Dobrze, obiecujemy, ale prosimy o dyskrecję.

      – Ależ oczywiście, a zatem kolej na mnie. Powiem w skrócie, bo formuła jest zagmatwana. To list polecający do wszystkich zakonów i przedstawicielstw papieskich. Każdy duchowny ma służyć pomocą niejakiemu Gracjanowi w pojmaniu żywcem lub zabiciu niejakiego Anonima. Ten pochodzący ze znamienitego rzymskiego rodu mężczyzna dopuścił się okropnej zbrodni przeciw Kościołowi, za którą został wypędzony z Rzymu i pozbawiony nazwiska. Odtąd na rozkaz Ojca Świętego miał przybrać imię Anonim. Przebywając w Wenecji, został opętany przez diabła i pluł na krzyż pański. Następnie uciekł z Italii. Zbiega można rozpoznać po wypalonym znaku krzyża na prawym policzku. Wszystkie znalezione przy nim dokumenty należy przekazać owemu Gracjanowi, i to niezwłocznie. Pod żadnym pozorem nie należy ich czytać, bo inaczej dana osoba zostanie obłożona ekskomuniką i będzie się wiecznie smażyć w piekle. – Mężczyzna spojrzał po swoich towarzyszach. – No i co wy na to? Czyż to nie jest sensacja?

      – Ja pierniczę, Anonim? Czy to ten, którego mam na myśli? – spytał Jacek.

      – Nie wiem, kogo ma pan na myśli, ale przypuszczalnie chodzi tu o pierwszego polskiego kronikarza. Żył w czasach Bolesława Krzywoustego. W jaki sposób staliście się posiadaczami tego dokumentu?

      – Zupełnie przypadkiem. Pergamin był ukryty w głowni sztyletu, który od niedawna jest naszą własnością.

      – Do dziś nie wiadomo, jak brzmiało prawdziwe nazwisko Galla Anonima, a wielu starało się to ustalić. Dzięki temu listowi wiemy, że z Kościołem nie było mu zbytnio po drodze. Ciekawe, jakie dokumenty miał w posiadaniu, że sam papież kazał go zgładzić. To musiało być coś bardzo ważnego.

      – Ale czemu mnie ścigają? – wyrwało się Jackowi.

      Mężczyzna spojrzał na niego pytająco. Oczekiwał wyjaśnień.

      – Kupiłem sztylet na aukcji, a teraz ktoś chce go odzyskać i grozi mi śmiercią.

      – Zbytnio się nie dziwię, ten dokument jest wart krocie, ale tak naprawdę, z racji swojej treści powinien być w Muzeum Narodowym, a nie w posiadaniu osoby prywatnej. Chciałbym spojrzeć na oryginał. Obiecaliście mi to.

      – A zatem chodźmy – rzekła Monika, podnosząc się z krzesełka.

      Już przed wejściem na posesję Jacka ogarnęły złe przeczucia. Kłódka na furtce została zerwana. Z daleka widać było, że i drzwi wejściowe są naruszone. Bez dwóch zdań, byli tu goście i być może wciąż tu na nich czekali.

      Spojrzał na Monikę, zbladła. Trzeba ją podnieść na duchu. Puścił do niej oko. Wyjął sztylet z plecaka, obnażył jego ostrze.

      Wszedł jako pierwszy do ogrodu, Jankowski trzymał się krok za nim, Monika podążała dwa kroki z tyłu. Najpierw obeszli dom z zewnątrz. Na nikogo nie natrafili. Weszli więc do środka. Sprawdzili wszystkie pomieszczenia, od piwnic aż po strych, ale poza nimi nikogo tu nie było. Włamywacz ulotnił się przed ich powrotem. Działał brutalnie, z regału wyrwał szuflady, obrazy zrzucił ze ścian,

Скачать книгу