Скачать книгу

tutaj zachodził.

      – Kiedy?

      – Ano nie wiem, wczoraj, wcześniej wydawało mi się, że też go widziałem.

      Lubosz pamięta, jak Dionizy opowiadał o niespodziewanej wizycie mężczyzny, który sprzedał mu bajkę o tym, że jest kolegą z pracy i chciałby spotkać się w końcu z Luboszem. Wtedy Arek odniósł nieodparte wrażenie, że musiał być to Oprak – człowiek, którego wolałby unikać.

      – Dziękuję za informację. Niech pan czuwa.

      – Proszę się nie martwić, panie Arku. Damy radę.

      – No pewnie. Zbieram się już. Do zobaczenia.

      Arek gasi peta w popielniczce przymocowanej do kosza na śmieci i pędzi w stronę bramy wjazdowej terenu ośrodka.

      – Panie Arku! – woła jeszcze Dionizy.

      – Tak?

      – Jedno wiem na pewno. Ten facet nie wyglądał na pańskiego kolegę.

      9

      – Co mamy? – pyta Lubosz, odbierając od Marka teczkę.

      – Chłopaki zgarnęli go dzisiaj. Śpieszmy się, bo każdy prawnik podważy to zatrzymanie – odpowiada Bogucki. – Nawet facet nie chce się fatygować, by po niego dzwonić. Leszek Pałącki. Prowadzi jakiś lewy biznes na terenie huty. Skupuje, albo raczej zbiera, używany sprzęt po Czechach i wydobywa co cenniejsze przewody. Taki złomiarz na większą skalę. Mam jednak coś specjalnego.

      Wchodzą do sali przesłuchań, pustego, dusznego pomieszczenia, w którym mieści się wyłącznie biurko z dwoma krzesłami. Na jednym siedzi tęgi mężczyzna ubrany we flanelową koszulę z Juli. Potężny brzuch opina mu kamizelka w stylu wędkarskim. Leszek Pałącki ma małe oczka zerkające nerwowo na przybyłych policjantów i krótkie nóżki, którymi przebiera gorączkowo pod blatem. Tylko głowa wydaje się duża, osadzona głęboko w tułowiu; szyja z biegiem lat zanikła.

      Marek zasiada naprzeciwko, kładąc akta na biurko.

      Lubosz stoi z boku, oparty plecami o ścianę. Wyjmuje nową paczkę davidoffów, zdziera z niej folię, po czym z wyraźną ulgą zapala papierosa.

      Zatrzymany rzuca mu błagające spojrzenie.

      – Przepraszam. Mógłbym prosić jednego?

      – Skończyły mi się – odpowiada Arek, chowając paczkę do kieszeni bluzy z kapturem.

      Pałącki, skonsternowany, wbija wzrok w blat biurka.

      – Leszek Pałącki, lat pięćdziesiąt trzy. Zamieszkały na Brynowie. Szkoła zawodowa, nie ukończył.

      Arek już wie doskonale, że Marek zaczyna się zgrywać.

      – Panie władzo, ja naprawdę mam wszystko spisane. Pokażę faktury, jak będzie trzeba. To znaczy moja księgowa pokaże.

      – Oj Leszku, Leszku, możemy sobie mówić po imieniu? Nie lubię tego zwrotu z poprzedniego ustroju… Ale rozumiem i potrafię wybaczyć błędy. A ty, Arku?

      – Ja nie wybaczam błędów – mówi Lubosz, wydmuchując dym wprost na przesłuchiwanego.

      Marek zaczyna od standardowych pytań. Przedstawia Pałąckiemu tło ostatnich zdarzeń, naciskając, by ten przypomniał sobie, czy na terenie huty, gdzie pracował, zauważył coś podejrzanego w ostatnim czasie. Teraz lub około trzech lat temu.

      – Powiem tak: był pewien gość – oznajmia zatrzymany, odzyskując rezon. – Dawał pieniążki w kopercie, zawsze płacił terminowo i z nadwyżką. Panowie, wiem, do czego zmierzacie. Nie można było porozmawiać po prostu w normalnych okolicznościach? Po co od razu zatrzymanie?

      – Za co płacił?

      – Za prąd.

      – Za co, kurwa? – wtrąca Arek.

      – Umówiliśmy się, że o nic nie będziemy pytać, a on zrobi sobie przyłącze do naszej sieci. Poszliśmy na deal, że sprawdzę rachunki i dokładnie odliczę sobie dodatkowe zużycie, a on zapłaci za to pięćdziesiąt procent. Płacił ponad sto, więc wszystko było w porządku. Myślałem, że to jakiś ogrodnik. Jak sami wiecie, to miejsce przyciąga różnych typów.

      – Zielsko?

      – Dokładnie. Że maryśkę uprawia i na lampy potrzebuje. Tak myślałem. Więc tym bardziej nie interesowało mnie, gdzie to dokładnie idzie. To znaczy kable wszystkie. Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. A im więcej zarabiasz, tak samo.

      – No chyba nie do końca, bo musimy tutaj rozmawiać, w tych – Marek spogląda na gołe, betonowe ściany – niezbyt przytulnych, spartańskich warunkach.

      – Wie pan co? Prawdziwy biznesmen musi być gotowy na poświęcenia.

      – Chyba janusz biznesu – mówi Lubosz. – Taki hojny byłeś, że wpadłeś przez prąd. Ja pierdolę… Święty Mikołaj z Tauronu.

      – Bardzo śmieszne. I tak mi się nie dobierzecie do dupy. Wyślę kartkę z ciepłych krajów. Na gwiazdkę. Z hotelu, all inclusive. Specjalnie do komisarza.

      – Leszku, a po co te nerwy? – pyta Bogucki. – Załatwmy wszystko po dżentelmeńsku. Ty dasz nam informacje, których potrzebujemy, a my tobie w zamian święty spokój. I polecisz sobie zwiedzać piramidki, na wielbłądach pojeździć, rzucić klątwę faraona. Pasi?

      Śledczy wyjmuje wydrukowane fotografie, które kolejno przedstawia Pałąckiemu.

      Pierwsze zdjęcie przedstawia detektywa Krótkowskiego, który zniknął z pola widzenia Lubosza po tym, jak Arek zaczął się mocniej interesować aktami dotyczącymi Mateusza Kmity, a Marcela ustaliła, że prywatny detektyw tak naprawdę nie prowadził śledztwa w sprawie zaginięcia chłopaka w Anglii. Lubosz kupił nawet bilet na lotnisko East Midlands, by wyruszyć za granicę i dowiedzieć się jak najwięcej o Mateuszu Kmicie, odnalezionym niespodziewanie w tym samym samochodzie, co Sylwia. Więcej jednak dowiedział się z raportu detektywa.

      Detektyw Krótkowski na zdjęciu wydaje się jeszcze większy niż w rzeczywistości. Mięsiste wargi, obwisłe policzki i dwa podbródki obsypane kilkudniowym zarostem. Ta siatka rysów twarzy układa się w sposób upodabniający go do buldoga.

      – Widziałeś kiedyś tego człowieka na terenie huty?

      Pałącki przygląda się zadrukowanej kartce z całkowitą obojętnością. Po chwili wydyma usta.

      – Nie przypominam sobie.

      – Leszku, herbatka z Beduinem się oddala.

      – Ja to widzę inaczej – mówi Arek, kończąc papierosa i spoglądając w dokumenty złożone w jednej z teczek, którą wziął od Marka. – Dwa wpisy w BIG. Negatywne. Wpis w KRD, już nie muszę tłumaczyć jakiego rodzaju. Wszczęte postępowanie windykacyjne. Myślę, że najwyższy czas, by uruchomić komornika.

      Na te słowa Pałącki traci rezon. Blednie wyraźnie, zaczyna nerwowo kręcić się na krześle.

      – Leszku, pomożesz nam? – pyta Marek. – Czy jednak wolisz zająć się sprawami egzekucyjnymi?

      – Komisarzu, muszę się przyjrzeć bliżej. – Bierze do ręki i studiuje wydruk przez dobre pół minuty. W końcu wzdycha zrezygnowany. – Nie kojarzę go.

      Marek wyjmuje kolejne zdjęcie.

      Żerkowski, seryjny zabójca nauczycielek. Według ustaleń przebywa w zakładzie karnym w Czarnem. Został skazany trzy lata przed zniknięciem Sylwii, a więc dokładnie sześć lat temu, co wyklucza go z kręgu podejrzanych. Na pewno chciałby zemścić się na Arku, który doprowadził do jego zatrzymania. Zdołał mu to zresztą obwieścić, gdy policjanci prowadzili go do radiowozu. W tym kontekście pokazanie zdjęcia Żerkowskiego jest bezcelowe. Marek chce jednak poznać

Скачать книгу