Скачать книгу

i zahaftowaną w złote gryfy. Zych przyjął go z otwartymi ramionami, radością i ze śpiewaniem, Jagienka zaś, wszedłszy na próg izby, stanęła jak wryta i omal nie upuściła łagiewki843 z winem na widok młodziana, myślała bowiem, że królewicz jaki przyjechał. Straciła też od razu śmiałość i siedziała w milczeniu, przecierając tylko kiedy niekiedy oczy, jak gdyby się chciała ze snu obudzić. Zbyszko, któremu brakło doświadczenia, myślał, że z niewiadomych mu przyczyn nierada go widzi, rozmawiał więc tylko z Zychem, sławiąc jego sąsiedzką hojność i podziwiając dwór zgorzelicki, który rzeczywiście w niczym nie był do bogdanieckiego podobny.

      Wszędzie znać tu było dostatek i zasobność. W izbach były okna z szybami z rogu, zestruganego cienko i tak wygładzonego, że był prawie jak szkło przeźroczysty. Nie było ognisk na środku izb, tylko wielkie kominy z okapami po rogach. Podłoga była z modrzewiowych desek czysto umytych, na ścianach zbroje i mnóstwo mis błyszczących jak słońca oraz pięknie wyciętych łyżników844, z szeregami łyżek, z których dwie były ze srebra. Gdzieniegdzie wisiały też makatki, złupione w wojnach lub nabyte od wędrownych kupców. Pod stołami leżały olbrzymie płowe845 skóry turze846, a takoż żubrze i dzicze. Zych z chęcią pokazywał swoje bogactwa, mówiąc co chwila, że to Jagienkowe gospodarowanie. Zaprowadził także Zbyszka do alkierza847, pachnącego całkiem żywicą i miętą, w którym u pułapu wisiały całe pęki skór wilczych, lisich, kunich i bobrowych. Pokazał mu sernik848, składy wosku i miodu, beczki z mąką, składy sucharów, konopi i suszonych grzybów. Wziął go następnie do spichrzów, obór, stajen i chlewów, do szop, w których były wozy, sprzęty myśliwskie, sieci, i tak olśnił oczy jego dostatkiem, że Zbyszko, wróciwszy na wieczerzę, nie mógł utrzymać w sobie podziwu.

      – Żyć nie umierać w waszych Zgorzelicach! – rzekł.

      – W Moczydołach bez mała849 takie same porządki – odrzekł Zych. – Pamiętasz Moczydoły? To przecie ku Bogdańcowi. – Drzewiej850 wadzili się nawet nasi ojce o granice i zapowiedzi sobie posyłali na bitki, ale ja ta nie będę się wadził.

      Tu trącił się ze Zbyszkiem kubkiem miodu i zapytał:

      – A może byś chciał sobie coś zaśpiewać?

      – Nie – rzekł Zbyszko – ciekawie was słucham.

      – Zgorzelice, widzisz, wezmą niedźwiadki. Byle się jeno851 kiedyś o nie nie podarli!…

      – Jakie niedźwiadki?

      – Ano, chłopaki, Jagienkowi bracia.

      – Hej! nie będą potrzebowali łapy przez zimę ssać.

      – A nie. Ale i Jagience w Moczydołach sperki852 w gębie nie zabraknie…

      – Pewnikiem853!

      – A czemu nie jesz i nie pijesz? Jagienka, nalej i jemu, i mnie.

      – Jem i piję, jako mogę.

      – Jak nie będziesz mógł, to się odpasz… Piękny pas! Wy też na Litwie musieliście wziąć łup godny?

      Nie narzekamy – odrzekł Zbyszko, korzystając ze sposobności, aby okazać, że i dziedzice Bogdańca nie byle włodyczkowie854. – Część łupów przedaliśmy w Krakowie i wzięliśmy czterdzieści grzywien855 srebra…

      – Bój się Boga! Toż za to można kupić wieś.

      – Bo była jedna zbroja mediolańska, którą stryjko spodziewający się śmierci sprzedał, a to wiecie…

      – Wiem! No! to warto na Litwę iść. Ja swego czasu chciałem, alem się bojał856.

      – Czego? Krzyżaków?

      – E, kto by się ta ich bał. Póki cię nie zabiją, to czegóż się bać, a jak cię zabiją, to już i nie czas na strach. Bojałem się onych pogańskich bożków, czyli diabłów. Po lasach to podobno tego jak mrowia.

      – A gdzież mają siedzieć, kiedy im bożnice857 popalili?… Dawniej mieli dostatek, a teraz jeno grzybami i mrówkami żyją.

      – Widziałeś też ich?

      – Ja sam nie widziałem, ale słyszałem, że ludzie widzieli… Wysunie ta poniektóry kosmatą łapinę i zza drzewa potrząsa nią, żeby mu co dać…

      – Powiadali to samo Maćko – ozwała się Jagienka.

      – A jakże! prawił858 ci i mnie o tym w drodze – dodał Zych. – No, nie dziwota! Przecie i u nas, choć kraj dawno krześcijański, czasem się coś po bajorach śmieje, a i w domu, choć księża o to krzyczą, lepiej zawsze skrzatom miskę z jadłem na noc ostawić, bo inaczej tak ci skrobią w ściany, że i oka nie zmrużysz… Jagienka!… postaw, córuchno, pod progiem miskę!

      Jagienka wzięła glinianą miskę pełną klusków859 z serem i postawiła ją pod progiem. Zych zaś rzekł:

      – Księża krzyczą, pomstują! Panu Jezusowi przecie przez trochę klusków chwały nie ubędzie, a skrzat byle był syt i życzliwy, to i od ognia, i od złodzieja ustrzeże.

      Po czym zwrócił się do Zbyszka:

      – Ale może byś się odpasał i trochę sobie zaśpiewał?

      – Zaśpiewajcie wy, bo już widzę, że z dawna macie ochotę, ale może panna Jagienka zaśpiewa?

      – Będziem po kolei śpiewali – zawołał uradowany Zych. – Jest też w domu pachołek, który nam do wtóru na drewnianej fujarce zapiska. Wołać pachołka!

      Zawołano pachołka, który siadł na zydlu860 i włożywszy „piszczkę” w usta, a następnie rozstawiwszy na niej palce, jął spoglądać po obecnych, czekając, komu ma zawtórować.

      Oni zaś poczęli się sprzeczać, nikt bowiem nie chciał być pierwszy. Kazał wreszcie Zych dać przykład Jagience, więc Jagienka, chociaż bardzo jej było wstyd Zbyszka, wstała z ławy, włożyła ręce pod fartuch i poczęła:

      Gdybym ci ja miała

      Skrzydłeczka jak gąska,

      Poleciałabym ja

      Za Jaśkiem do Śląska!…861

      Zbyszko otworzył naprzód szeroko oczy, po czym zerwał się na równe nogi i zawołał wielkim głosem:

      – A wy skąd to umiecie śpiewać?

      Jagienka spojrzała na niego ze zdumieniem.

      – Przecie to wszyscy śpiewają… Co wam?

      Zych zaś, który sądził, że Zbyszko podpił, zwrócił ku niemu rozradowaną twarz i rzekł:

      – Odpasz się! Zaraz ci ulży!

      Lecz Zbyszko stał przez chwilę z mieniącą się twarzą, po czym opanowawszy wzruszenie, ozwał się do Jagienki:

      – Przepraszam was. Cosik mi się niespodzianie przypomniało. Śpiewajcie dalej.

      – A może wam smutno słuchać?

      – Ej, gdzie tam! – odrzekł drgającym głosem. – Słuchałbym tego przez całą noc.

      To rzekłszy, siadł i zakrywszy dłonią brwi, umilkł, nie chcąc żadnego słowa uronić.

      Jagienka zaśpiewała drugą zwrotkę, lecz skończywszy ją, spostrzegła wielką łzę staczającą się po palcach Zbyszkowej dłoni.

      Wówczas przysunęła się żywo ku niemu i siadłszy obok, poczęła go trącać łokciem:

      – No? Co wam? Nie chcę, byście płakali. Mówcie, co wam jest?

      – Nic, nic! – odrzekł z westchnieniem Zbyszko. – Siła862 by gadać… Co

Скачать книгу