Скачать книгу

końców ktoś się dowie.

      – Na przykład kto? – rzucił Nezha.

      – Mój ojciec.

      – Myślisz, że twój ojciec jest tutaj? W Lusan?

      – Jest sługą cesarzowej. Dowodzi jej służbą bezpieczeństwa. Nie ma możliwości, by kazała mu zostać gdzie indziej.

      – Wszystkich innych porzuciła bez wahania – przypomniał Nezha.

      – Mojego ojca na pewno nie. – Kitaj zaplótł ramiona na piersi.

      Nezha pochwycił spojrzenie Rin. Przez mgnienie w jego oczach majaczyły wyrzuty sumienia, jakby miał ochotę powiedzieć coś, czego powiedzieć nie mógł. Nie potrafiła jednak odgadnąć, w czym tkwi problem.

      – A oto minister handlu – powiedział Kitaj niespodziewanie. – On będzie wiedział.

      – Co?

      Zanim Nezha i Rin zdążyli pojąć sens tych słów, chłopak pędził już w kierunku trapu.

      Nezha krzyknął na stojących najbliżej żołnierzy, by go powstrzymali. Okazali się zbyt powolni – Kitaj zwinnie uniknął wyciągniętych ramion, chwycił za linę i zjechał na nabrzeże w takim tempie, że na pewno zdarł sobie skórę z dłoni.

      Rin ruszyła w stronę trapu, lecz Nezha przytrzymał ją za rękę.

      – Nie.

      – Ale Kitaj…

      – Pozwól mu. – Nezha pokręcił głową.

      Obserwowali wypadki bez słowa, z dystansu. Kitaj podbiegł do ministra handlu i chwycił go za ramię. Zaraz potem zasapany zgiął się wpół. Stojąca na pokładzie Rin widziała wszystko wyraźnie. W pierwszej chwili urzędnik odskoczył i cofnął się z uniesionymi w obronnym geście rękoma. Wreszcie jednak rozpoznał syna ministra obrony Chena i ramiona opadły.

      Dziewczyna nie miała pojęcia, o czym rozmawiają. Wpatrywała się w poruszające się wargi, zwracała uwagę na miny.

      Na jej oczach minister złożył dłonie na barkach Kitaja.

      Na jej oczach Kitaj zadał jakieś pytanie.

      Na jej oczach minister pokręcił przecząco głową.

      I wtedy Kitaj skulił się w sobie, zupełnie jakby ktoś zdzielił go w brzuch. Rin zrozumiała. Trzeciej wojny makowej minister obrony Chen nie przeżył.

      Kitaj nawet nie próbował stawiać oporu ludziom Vaisry, którzy sprowadzili go z powrotem na statek. Wszedł na pokład blady, z zaciśniętymi mocno ustami i tylko zakreślone czerwonymi obwódkami oczy strzelały nerwowo na boki.

      Nezha spróbował położyć mu dłoń na ramieniu. Kitaj otrząsnął się i ruszył prosto ku możnowładcy. Odziani w niebieskie mundury żołnierze natychmiast podskoczyli i osłonili wodza murem ciał.

      – Podjąłem decyzję – oznajmił Kitaj.

      Vaisra dał znak skinieniem. Gwardziści rozstąpili się i chłopak stanął z nim twarzą w twarz: majestatyczny arystokrata mający pod sobą całą Prowincję Smoka i zagniewany, drżący na całym ciele młodzik.

      – Tak? – zachęcił Vaisra.

      – Chcę otrzymać stanowisko.

      – Myślałem, że chcesz wracać do domu.

      – Nie pogrywaj ze mną – syknął Kitaj. – Chcę coś robić. Dajcie mi mundur. Tego już nie będę nosić.

      – Sprawdzę, do jakiej jednostki moglibyśmy…

      – Nie, nie zostanę szeregowym piechurem.

      – Kitaj, ja....

      – Chcę zasiadać przy twoim stole, chcę miejsca w radzie – chłopak przerwał już po raz drugi. – Chcę zostać głównym strategiem.

      – Na to jesteś zdecydowanie zbyt młody – zauważył oschle Vaisra.

      – Nie, nie jestem. Nezhę mianowałeś generałem. A ja jestem od niego mądrzejszy. Zawsze byłem. Dobrze wiesz, jaki jestem błyskotliwy. Kurwa, jestem przecież geniuszem. Zrób ze mnie szefa operacji militarnych, a nie przegrasz ani jednej bitwy. Przyrzekam. – Pod koniec głos Kitaja zaczął się łamać. Rin widziała, jak gwałtownie pracuje mu grdyka, jak nabrzmiewają żyły na szyi. Zdała sobie sprawę, że chłopak walczy ze łzami.

      – Przemyślę to – odparł Vaisra.

      – Wiedziałeś, prawda? – prychnął ostrym tonem Kitaj. – Wiedziałeś od miesięcy.

      – Przykro mi. – Rysy arystokraty zmiękły. – Nie chciałem, żebyś usłyszał o tym akurat ode mnie. Rozumiem, jak bardzo musisz cierpieć…

      – Nie! Zamknij, kurwa, mordę! Nie chcę tego słuchać. – Kitaj zaczął się cofać. – Nie potrzebuję twojego udawanego współczucia.

      – Więc czego ode mnie chcesz?

      Kitaj zadarł głowę.

      – Armii.

      Walne spotkanie możnowładców miało się odbyć dopiero po defiladzie zwycięstwa, a ta przeciągnęła się aż na dwa dni. Większość żołnierzy Vaisry nie wzięła udziału w paradzie. Tylko kilkunastu wybrało się do miasta w cywilnych strojach, uzupełniając o dodatkowe detale i tak już szalenie precyzyjne plany pałacu, korygując najdrobniejsze nawet nieścisłości. Przeważająca część załogi pozostała na pokładzie i oglądała uroczystości z oddali.

      „Pielgrzyma” co jakiś czas odwiedzały uzbrojone po zęby delegacje, twarze, których tożsamości zazdrośnie strzegły kaptury. Vaisra przyjmował gości w swym gabinecie za zamkniętymi drzwiami, pilnowanymi przez wartowników odstraszających wszystkich ciekawskich. Rin domyślała się, że trwają rozmowy z możnowładcami z południa kraju – gospodarzami Prowincji Dzika, Koguta i Małpy.

      Mijały monotonne, dłużące się godziny. Dziewczyna powoli odchodziła z nudów od zmysłów. Plany pałacu przejrzała już tysiąc razy, a z Eridenem trenowała tak długo, że jej łydki przy każdym kroku dosłownie wrzeszczały bólem. Już miała namówić Nezhę, by się przebrali i potajemnie zwiedzili Lusan, gdy wezwał ją do siebie Vaisra.

      – Wybieram się na spotkanie z możnowładcą Węża – poinformował. – Na brzegu. Pójdziesz ze mną.

      – Mam cię chronić?

      – Nie. Masz stanowić dowód.

      Nie rozwinął odpowiedzi, lecz dziewczyna stwierdziła w duchu, że rozumie, co miał na myśli. Bez słowa sięgnęła po trójząb, owinęła twarz szalem tak, iż zasłonił wszystko z wyjątkiem oczu, i wyszła za arystokratą na pokład.

      – Czy możnowładca Węża jest naszym sojusznikiem? – zapytała w drodze na trap.

      – Kiedy studiowałem w Sinegardzie, Ang Tsolin był moim mistrzem strategii. Równie dobrze może się okazać sprzymierzeńcem, jak i wrogiem. Dzisiaj potraktujemy go po prostu jak starego przyjaciela.

      – Co mam mu powiedzieć?

      – Nic. Będziesz milczeć. Wystarczy, że zobaczy cię na własne oczy.

      Ruszyli brzegiem rzeki i po pewnym czasie ujrzeli szeregi rozbitych na skraju miasta namiotów, wyglądających kropka w kropkę jak obóz oblegającej armii. Kiedy podeszli bliżej, zatrzymała ich grupa żołnierzy w zielonych mundurach. Zażądali wydania broni.

      – Zrób to – rzucił Vaisra półgębkiem, widząc, jak niechętnie Rin rozstaje się z trójzębem.

      – Aż tak mu ufasz?

      – Nie.

Скачать книгу