Скачать книгу

wie, co musi teraz o mnie myśleć?

      Jej twarz jest ucieleśnieniem jej głosu – wygląda jak starsza wersja Anny. Piegi na jej nosie również są podobne. Ma na sobie sukienkę, ładniejszą niż wszystkie moje razem wzięte, a skórka jej butów lśni nowością.

      Buty. Stopy. Ani śladu po płetwie – może to nie ją widziałam. Z jakiegoś powodu czuję ucisk w żołądku.

      – Trochę mi wstyd o to prosić, ale… – Spojrzenie dziewczyny ląduje na truskawce, którą trzymam w dłoni. – Prawie od dwóch dni nic nie jadłam.

      Jestem w tak głębokim szoku, że zwyczajnie oddaję jej truskawkę. Nie spodziewa się tego i przez chwilę obraca ją w dłoniach, aż w końcu wgryza się w owoc. Podstawiam jej resztę swojego śniadania.

      Anna uwielbiała ser i owoce.

      – Och, nie, nie musisz… ja…

      – Nalegam – mówię, zaskoczona, że tylko tyle wydostaje się z moich ust, gdy na końcu języka mam tak wiele innych słów. Tak wiele pytań. Jednak niemalże boję się je zadać, ponieważ zdaję sobie sprawę, że przez przypadek zwrócę się do niej – Anna.

      Dziewczyna pałaszuje moje śniadanie, a ja próbuję wymyślić, co mam powiedzieć.

      Czy to ty uratowałaś Nika?

      Byłaś wcześniej syreną?

      Jesteś Anną?

      Nie pamiętasz mnie?

      Gdybym była na jej miejscu, każde z tych pytań sprawiłoby, że chciałabym stąd uciec. Dlatego gdy wgryza się w żytni chleb, otwieram słoik ślizgawek.

      – Lepiej ci? – pytam.

      – Tak, o wiele lepiej. Dziękuję. I przepraszam. Już skończyłam.

      Potrząsam głową i przechylam słoik w jej stronę, a jeden ze śledzi podskakuje lekko w solance.

      – Masz, jedz.

      Przenosi wzrok na rybę i odsuwa się, machając dłońmi przed twarzą. Wyciągam śledzia i sama go jem; łapię rybę palcami za ogon i wysuwam z niego ości, po czym rzucam je w stronę zatoczki. Dziewczyna patrzy na mnie, jakbym właśnie odgryzła jej kawałek ucha.

      To samo robiłam Annie. Ona też nie lubiła ślizgawek. Uśmiecham się w duchu, choć przepełnia mnie smutek. Muszę przestać doszukiwać się zmarłych w ludziach, których spotykam na co dzień.

      – Na pewno nie jesteś już głodna? – pytam. – Mam jeszcze trochę sera.

      – Nie, dziękuję. – Lecz ostatnie słowo brzmi, jakby wypowiedziała je ze ściśniętym gardłem. Marszczy brwi, a skóra pod jej oczami czerwienieje; z jej oczu nie płyną łzy, ale wygląda, jakby zaraz miała się rozpłakać.

      Odruchowo kładę jej rękę na ramieniu, żeby podnieść ją na duchu. Gdy dziewczyna ponownie odzyskuje oddech, znowu zaczyna mówić, a jej głos jest tak cichy, że niemal przypomina szept. Nie wygląda, jakby miała coś przeciwko temu, żebym ją dotykała.

      – Uciekłam z domu.

      – Och, Anno…

      Dziewczyna natychmiast przenosi wzrok na mnie.

      – Annemette. Skąd ty…

      – Nie… ja tylko… przypominasz mi kogoś, kogo kiedyś znałam.

      Śmieje się ponuro.

      – Chciałabym być tą osobą.

      – Nie, nie chciałabyś – odpowiadam pośpiesznie, podczas gdy dziewczyna – Annemette – wyciera nos.

      – Jej ojciec też był kłamcą? Karmił ją opowieściami o tym, gdzie był i czego dokonał, oraz na co wydał wszystkie oszczędności?

      Kręcę głową, ponieważ nie wiem, co jej odpowiedzieć.

      – Musiałam sprzedać połowę naszego majątku, żeby spłacić jego długi i mieć co włożyć do garnka. Nie mogłam już tego znieść. W końcu wczoraj postanowiłam pobiec w stronę Lille Bjerg.

      Jej słowa brzmią dziwnie. Jakby były wymuszone. Nic nie mogę na to poradzić – wpatruję się w jej twarz. Odkąd Annę pochłonęło morze, widziałam tysiące różnych twarzy, ale żadna z nich nie była aż tak bardzo do niej podobna. Nigdy nie słyszałam głosu, który miałby tę samą barwę. Gdyby ta dziewczyna nie była z krwi i kości, pomyślałabym, że właśnie widzę ducha.

      Nagle zaczyna drapać się w twarz czystymi, równymi paznokciami. Otwiera oczy i chwyta moją dłoń.

      – Jestem okropna. Przerywam ci posiłek, kradnę twoje jedzenie i obciążam cię swoimi problemami, a nawet nie zapytałam, jak masz na imię.

      – Evie – odpowiadam.

      – Evie – powtarza. – To po brytyjsku?

      – Evelyn, tak. Moja mama zakochała się w tym imieniu, gdy była w Brighton.

      – Nie dziwię się – mówi z uśmiechem; jej zęby są czyste i proste, jak u księżniczki lub mleczarki.

      Uprzedzam się w duchu, że to nie Anna. To nawet nie ta sama dziewczyna, którą widziałam przez bulaj i na brzegu. To zwykła wieśniaczka mieszkająca po drugiej stronie przełęczy. Czuję, jak krew uderza mi do policzków. Annemette ściska moją dłoń.

      – Dziękuję ci za twoją szczodrość, Evie… to prawdziwy dar. – Jej oczy znów czerwienieją, a usta zaczynają drżeć. – Wątpię, by jeszcze kiedykolwiek mi się tak poszczęściło.

      Nie wiem, jak zareagować na taką szczerość. Czuję się nieswojo.

      – Naprawdę nie masz nic ze sobą?

      – Nic prócz ubrań i dumy.

      Nie potrafię rozgryźć ani tej dziewczyny, ani swoich odczuć. Nie mam pojęcia, dlaczego chcę jej uwierzyć, ale tak jest. I chcę pomóc.

      – Chodź ze mną.

      Rozdział 9

      Mały domek, który zbudował mój ojciec, znajduje się nieopodal Zatoki Havnestadu – leży niemal przy samym brzegu, na końcu alejki rozciągającej się w cieniu zamku Øldenburgów. Po jego drugiej stronie rośnie mały lasek, oddzielający dom od wiszącego nad morzem klifu.

      – Urocza chatka – mówi Annemette.

      – To mój dom – odpowiadam, po czym otwieram drzwi wejściowe. Od dawna nie przyprowadziłam tutaj nikogo nowego. Gdy byłam mała, moi rodzice pozwalali innym dzieciom spędzić u nas trochę czasu, kiedy ich rodzice wypływali na morze, ale po śmierci mamy wszystko się zmieniło.

      Ciocia Hansa stoi przy kominku i coś gotuje – sądząc po zapachu, prawdopodobnie pieczeń z szynki i grochu, którą przynosi na każdy Lithasblot, kładąc ją obok świni z rożna przeznaczonej na drugi dzień festiwalu, ponieważ „na tych targach rybnych zawsze mają za mało wieprzowiny”. Hansa jest odwrócona do nas plecami, a ja czuję, iż powinnam ogłosić, że przyprowadziłam ze sobą gościa – głównie ze względów bezpieczeństwa, by przez przypadek nie rzuciła jakiegoś zaklęcia.

      – Ciociu Hanso, poznaj proszę moją przyjaciółkę.

      Hansa wyciera ręce, a po sztywności jej ramion zgaduję, że mieszała zupę bez użycia chochli. Domowe zaklęcia nie są niczym widowiskowym, ale ciocia szczególnie je sobie upodobała, ponieważ nigdy nie planowała zakładać rodziny – razem z ojcem sprawiamy jej więcej problemów, niż byłaby skora to przyznać.

      Gdy odwraca się w naszą stronę, jej usta wykrzywiają się w uśmiechu, a w oczach widać szczęśliwy błysk wywołany tymi niecodziennymi wieściami. Hansa jest starsza od mojej matki o prawie dwie dekady, w ciągu których wielu

Скачать книгу