Скачать книгу

dziewczyna. – Ale nie mogę wziąć konia.

      Aldred rozumiał dlaczego. Prymitywna łódź z łatwością mogła się przewrócić.

      – Nie przejmuj się – odrzekł. – Dyzma potrafi pływać.

      Zapłacił ćwierć pensa, rozkulbaczył kuca i ułożył skrzynkę z księgami i siodło na dnie łodzi. Trzymając wodze, siadł obok Cwenburg i delikatnym szarpnięciem zachęcił Dyzmę, by wszedł do rzeki. Kuc wahał się przez chwilę, jakby nie podobał mu się ten pomysł.

      – No już – ponaglił go mnich. W tej samej chwili Cwenburg wiosłem odepchnęła łódź od brzegu i Dyzma wszedł do wody. Gdy zrobiło się głębiej, zaczął płynąć. Aldred trzymał wodze. Nie sądził, żeby zwierzę próbowało uciec, wolał jednak nie ryzykować.

      – Jak daleko stąd do Shiring? – spytał, kiedy przeprawiali się przez rzekę.

      – Dwa dni drogi – odparła dziewczyna.

      Aldred spojrzał w niebo. Słońce stało już nisko. Wieczory o tej porze roku były długie, obawiał się jednak, że przed nastaniem nocy może nie znaleźć drugiego miejsca na nocleg. Lepiej więc będzie, jeśli przenocuje tutaj.

      Gdy dopłynęli na drugi brzeg, poczuł charakterystyczną woń piwa.

      Dyzma znalazł oparcie dla nóg i gdy mnich puścił lejce, kuc wyszedł na brzeg, otrząsnął się z wody i zaczął skubać letnią trawę.

      Z karczmy wyszła kolejna dziewczyna. Wyglądała na czternaście lat, miała czarne włosy i niebieskie oczy i mimo młodego wieku była w ciąży. Aldred zdumiał się, widząc, że nie nosi żadnego nakrycia głowy. Zwykle tylko ladacznice ośmielały się pokazywać włosy.

      – To Blod – rzekła Cwenburg. – Nasza niewolnica. – Blod milczała. – Zna walijską mowę – dodała przewoźniczka.

      Aldred wyjął z łodzi skrzynkę i położył ją na brzegu. Po chwili to samo zrobił z siodłem.

      Gdy Blod podnosiła skrzynkę, przyglądał się jej z niepokojem, lecz zaniosła ją do karczmy.

      – Możecie ją wychędożyć za ćwierć pensa – usłyszał męski głos i odwrócił się.

      Mężczyzna wyszedł z niewielkiego budynku, który był pewnie warzelnią i z którego dobywała się ta silna woń. Wyglądał na trzydzieści lat, a zatem mógł być ojcem Cwenburg. Był wysoki, barczysty i nieco podobny do Wynstana, biskupa Shiring, a jeśli Aldred dobrze pamiętał, właściciel karczmy, Dreng, był kuzynem biskupa. Mężczyzna utykał.

      Przyjrzał się mnichowi oczami blisko osadzonymi po obu stronach długiego nosa i uśmiechnął się nieszczerze.

      – Ćwierć pensa to niewiele – dodał. – Kiedy była świeża, kosztowała pensa.

      – Nie – odparł Aldred.

      – Nikt jej nie chce. To dlatego, że jest ciężarna, głupia krowa.

      Aldred nie mógł tego dłużej słuchać.

      – Jest ciężarna, boście nią kupczyli wbrew temu, co nakazuje Bóg.

      – Ona to lubi, w tym cały problem. Baby zachodzą w ciążę tylko wtedy, kiedy im się to podoba.

      – Tak?

      – Wszyscy to wiedzą.

      – Ja nie wiem.

      – Wy nie macie pojęcia o takich rzeczach. Jesteście mnichem.

      Aldred spróbował przełknąć zniewagę, jak przykładny chrześcijanin.

      – To prawda – przyznał i skłonił głowę.

      Okazywanie pokory w obliczu obelg czasem sprawiało, że lżący zawstydzał się i milkł, lecz Dreng najwyraźniej nie wiedział, co to wstyd.

      – Miałem kiedyś chłopaka, może on by was zainteresował – mruknął. – Ale zmarło mu się.

      Aldred odwrócił wzrok. Był wrażliwy na podobne oskarżenia, w młodości cierpiał bowiem z powodu takiej właśnie pokusy. Jako nowicjusz w opactwie Glastonbury zapałał namiętnym uczuciem do młodego mnicha o imieniu Leofric. Aldredowi zdawało się, że to, co robią, to tylko młodzieńcze wygłupy, zostali jednak przyłapani na gorącym uczynku i wybuchła karczemna awantura. Przeniesiono go, by rozdzielić kochanków, i tak oto skończył w Shiring.

      Sytuacja się nie powtórzyła. Co prawda Aldred nadal miewał niepokojące myśli, lecz potrafił nad nimi zapanować.

      Z karczmy wyszła Blod i Dreng, gestykulując, pokazał jej, żeby wzięła siodło mnicha.

      – Nie mogę dźwigać ciężarów – wyjaśnił. – Wiking zrzucił mnie z konia w bitwie pod Watchet.

      Aldred zajrzał do Dyzmy, który skubał trawę na pastwisku, po czym wszedł do karczmy. Wyglądała jak zwykła chata, choć różniła się wielkością. Było tu dużo mebli: stołów i zydli, skrzyń i ozdób ściennych. Dostrzegł też inne oznaki dostatku: dużego łososia zwisającego z powały i wędzącego się nad dymem z paleniska; stojącą na ławie zaszpuntowaną beczkę; kury grzebiące w wysypanym sitowiem klepisku; pyrkający nad ogniem kociołek, znad którego unosił się nęcący zapach jagnięciny.

      Dreng wskazał mieszającą w kociołku chudą młodą kobietę. Aldred zauważył zdobny, okrągły srebrny wisior, który nosiła na szyi.

      – To moja żona, Ethel – rzekł.

      Kobieta bez słowa zerknęła na mnicha i Aldred pomyślał, że ten człowiek otacza się młodymi niewiastami i wszystkie wydają się nieszczęśliwe.

      – Wielu podróżnych tędy przejeżdża? – zapytał. Karczmarzowi powodziło się zadziwiająco dobrze jak na tak małą wioskę i Aldredowi przyszło do głowy, że być może wzbogacił się na rabunkach.

      – Dość – uciął Dreng.

      – Niedaleko stąd napotkałem dwóch ludzi, którzy wyglądali jak banici. – Przyglądał się twarzy Drenga. – Jeden z nich miał na głowie stary żelazny hełm – dodał.

      – Mówimy na niego Żelaznogęby – odparł karczmarz. – To kłamca i morderca. Okrada podróżnych na południowym brzegu rzeki, gdzie droga prowadzi głównie przez las.

      – Czemu nikt go nie aresztuje?

      – Wierzcie mi, że próbowaliśmy. Offa, starszy wioski Mudeford, oferował dwa srebrne funty temu, kto schwyta Żelaznogębego. Ma gdzieś w lesie kryjówkę, ale nie możemy jej znaleźć. Sprowadziliśmy tu ludzi szeryfa, lecz i to nic nie dało.

      Choć to, co mówił, brzmiało wiarygodnie, Aldred pozostał podejrzliwy. Dreng, który utykał na nogę, nie mógł być Żelaznogębym – chyba że udawał – mógł jednak czerpać profity z rabunków. Może wiedział, gdzie kryje się oprych, i dostawał pieniądze za milczenie.

      – Ma dziwny głos – drążył Aldred.

      – To pewnie Irlandczyk albo wiking. Nikt tego nie wie. – Karczmarz zmienił temat: – Lepiej wypijcie dzban piwa, żeby odpocząć po podróży. Moja żona warzy wyborne piwo.

      – Może później. – Aldred nie wydawał pieniędzy opactwa w karczmach, jeśli nie musiał. Zwrócił się do Ethel: – Na czym polega sekret warzenia dobrego piwa?

      – Nie ta – burknął Dreng. – Piwo warzy moja druga żona, Leaf. Jest teraz w warzelni.

      Kościół walczył z tym. Większość mężczyzn, których było na to stać, miała więcej niż jedną żonę albo żonę i konkubiny, a do tego niewolne. Małżeństwo nie podlegało jurysdykcji Kościoła. Jeśli dwoje ludzi

Скачать книгу