ТОП просматриваемых книг сайта:
Kajś. Zbigniew Rokita
Читать онлайн.Название Kajś
Год выпуска 0
isbn 9788381911054
Автор произведения Zbigniew Rokita
Жанр Языкознание
Серия Sulina
Издательство PDW
– Około roku 1924 lub 1925 nastroje części Ślązaków po polskiej stronie zaczęły się zmieniać na proniemieckie – mówi. – Polska rzeczywistość rozczarowywała, a w Niemczech opanowano hiperinflację, coraz mniej mówiło się o reparacjach, zaczął się okres kilkuletniej prosperity. Niemcy w porównaniu z Polską jawiły się też jako kraj bardziej stabilny politycznie. Wielki kryzys gospodarczy, z którego wyszły szybciej niż Polska, nie zmienił znacznie tych nastrojów. Ślązacy nie chcieli po 1922 roku kolejnej ideologii, chcieli stabilizacji, a oferta Niemców była atrakcyjna – wyjaśnia.
Upada też mit Polski sprawiedliwej. Ślązacy liczyli, że gdy Polska przejmie Górny Śląsk, oni zajmą ważne stanowiska. Dzieje się inaczej. Gros przemysłu i wielkiej własności ziemskiej pozostaje w rękach niemieckich. Ślązakom nie przypada również władza polityczna. W latach 1923–1939 wojewodowie są tu każdorazowo przysyłani ze wschodu. Podobnie jest z kadrami. Ślązacy utyskują: „Walczyliśmy w powstaniach, a to przyjezdni są dyrektorami”. Arka Bożek notuje w pamiętniku: „Lud śląski srodze się pomylił. Oto u matki swojej żył w bezrobociu i nędzy, spełniać musiał rolę parobka, pomiatanego pasierba i oddany został na żer obcego kapitału. A więc zmienili się tylko panowie. Pojechali berlińscy, a przyjechali warszawsko-krakowscy. Chciałbym być obiektywny, ale trudno byłoby mi powiedzieć, który z tych panów był gorszy. Wszystko przemawia za tym jednak, że nasz krewniak”17.
Liczne stanowiska – od urzędników przez kadry kierownicze po nauczycieli – obejmują głównie przyjezdni z Galicji, w dalszej kolejności z Kongresówki i Poznańskiego. W Austro-Węgrzech w porównaniu z Cesarstwem Niemieckim i Imperium Rosyjskim ludność ducha polskiego miała najłatwiejszą ścieżkę awansu, powstała „nadprodukcja inteligencji”, teraz dystrybuowana po całej Polsce. Szczególnie bolesna była obecność „Galileuszy” w szkołach. Ślązacy się oburzają, bo do niedawna przybysze z Austro-Węgier przyjeżdżali, aby pracować na niższych stanowiskach, teraz ci gastarbeiterzy chcą robić z tutejszych prawdziwych Polaków.
Barierą okazuje się brak znajomości literackiej polszczyzny wśród miejscowych. W artykule Brak nam inteligencji górnośląskiej na łamach „Zarania Śląskiego” czytam, że śląskie dzieci, które nie posługiwały się w domu literacką polszczyzną, miały w szkole znaczne problemy. Trudne okazywały się nie tylko same zadania z łaciny, francuskiego czy matematyki, ale też dotyczące ich wyjaśnienia i polecenia po polsku.
Rodzice często nie potrafią pomóc dzieciom w nauce, sami kończyli niemieckie szkoły, wstydzą się chodzić na wywiadówki. Na nauczycieli utyskują liczni Ślązacy: że zachowują się po pańsku, z wyższością, że przywożą ze sobą dziwne obyczaje.
Miejscowi nie zajmują jednak inteligenckich stanowisk również dlatego, że w województwie śląskim po prostu brakuje wykwalifikowanych rodzimych kadr.
Ich niedobór wynika też z braku szkoły wyższej na miejscu. Dyrektor Archiwum Państwowego w Katowicach Piotr Greiner wytłumaczy mi później, że uniwersytety z Krakowa i Lwowa blokowały powstanie uniwersytetu na Górnym Śląsku (założono go dopiero w 1968 roku), powstanie politechniki przed wojną blokowała z kolei Akademia Górniczo-Hutnicza. Greiner podkreśla, że nie chciano konkurencji, podbierania zdolnych. Pojawienie się tu w międzywojniu uczelni zmieniłoby oblicze regionu. Górny Śląsk zostaje jednak skazany na los wyłącznie ośrodka przemysłowego.
Rozczarowanie Ślązaków nową rzeczywistością widać w wyborach samorządowych w 1926 roku. Znakomity wynik otrzymują kandydaci z list niemieckich: w Królewskiej Hucie siedemdziesiąt procent głosów, w Katowicach pięćdziesiąt siedem procent. Trend się utrzymuje. Cztery lata później w wyborach do Sejmu Śląskiego najwięcej mandatów zdobyli kandydaci z list niemieckich, wyprzedzając obozy Korfantego i sanacyjny.
Ryszard Kaczmarek tłumaczy mi, że wskutek podziału z 1922 roku w Ślązakach zrodził się syndrom krzywdy.
– To poczucie, że nieważne, co wybierzemy, Niemcy czy Polska, pasywizm czy aktywizm, i tak zawsze dostajemy, jak mówił Kutz, „w dupę”. Nie ma dobrego wyjścia, trzeba było gdzieś się przywiązać, do Polski czy Niemiec. Z tego przekleństwa można było wyjść, tylko łącząc się z silniejszą grupą. To poczucie historiozoficzne i deterministyczne. Wydarzenia kolejnych dekad miały to tylko potwierdzić – mówi Kaczmarek.
14
Po drugiej stronie granicy ktoś wycina małą notkę z miejscowej gazety, świstek kilka na kilka centymetrów. Wycinek przeleży sto lat, aby trafić w moje ręce. Dużą szwabachą stoi: Gleiwitzer Nachrichten, Donnerstag, 10 Juni 1926, a pod spodem: Neue Hebamme […] Elisabeth Kieslich. W podgliwickiej wiosce jest nowa położna, córka Urbana i Johanny – Else. To moja prababcia, rocznik 1901.
Na najwcześniejszym zdjęciu prababcia ma kilkanaście lat. Wykonano je w atelier fotograficznym, na tło rodzina wybrała gęsty las. Dziewczyna stoi wyprostowana jak struna, spogląda prosto w obiektyw, tęgawa, powagą nieporadnie stara się przykryć zawstydzenie. Włosy ma upięte, ubiór chłopski, jakla pod szyję, na szyi święty medalik, w prawej dłoni książeczka, pewnie kościelna, lewa dłoń opuszczona, palce uczepione haftu białej zapaski, pod zapaską sięgająca kostek kiecka. Wzór cnót.
W pierwszych miesiącach 1915 roku niemieckie sterowce bombardują Wielką Brytanię, Wielka Brytania i Francja obiecują Rosji, że po wojnie Konstantynopol przejdzie pod jej władanie, w imperium osmańskim rozpoczyna się ludobójstwo Ormian, a Else jakby nigdy nic zalicza siódmą klasę i kończy ostropską szkołę ludową. W naszej szufladzie wciąż leży jej świadectwo. Uczył ją Otton Blasel – ten, który w miejscowej kronice nie zostawi parę lat później na jej ojcu i innych powstańcach suchej nitki.
Ech, oma, mogliście się bardziej postarać. Na świadectwie żadnego „bardzo dobrego”, „dobry” dostaliście tylko z ustnego niemieckiego, kaligrafii i katechizmu, a od niższych stopni gęsto. Zachowanie „godne pochwały”, to dobrze, ale już z oceną za pracowitość czy obecnością mogło być lepiej.
Po ukończeniu szkoły Else przez rok pomaga matce Johannie w domu, a następnie rozpoczyna pracę w gliwickiej fabryce drutu Vereinigte Oberschlesische Hüttenwerke AG, nieopodal średniowiecznej starówki. Codziennie pokonuje kilkanaście kilometrów przez pola i przedmieścia, aby spawać łańcuchy. Młoda Else jest pyskata i charakterna. Przy pracy głośno śpiewa, być może przyłączają się do niej inne kobiety. Majstra drażni to tak bardzo, że czasem daje jej kilka fenigów, żeby poszła kupić sobie bułkę i na chwilę zamilkła (gdy powojenne Niemcy nawiedzi hiperinflacja, majster będzie musiał dawać prababci na bułkę już setki miliardów marek).
Else dzieli los wielu ostropian i ostropianek – dynamicznie industrializujące się Gleiwitz zasysa ludność z okolicznych wiosek, chłopi stają się robotnikami w pierwszym pokoleniu. Błyskawicznie dokonuje się rewolucja społeczna. Niektórzy, jak Else, po powrocie z pracy wracają do chłopskich obowiązków, inni na stałe przenoszą się do miasta. Ci drudzy szybciej się germanizują. A założyciel fabryki Wilhelm Hegenscheidt funduje szkołę, w której uczyć się będzie później dwoje dzieci Elisabeth oraz prawnuk – najpierw mój wujek Reinhold, potem babcia Maria, wreszcie ja.
W grudniową sobotę 1921 roku dwudziestoletnia Else otrzymuje pocztówkę z czarno-biało-czerwoną flagą Cesarstwa Niemieckiego. Takie wciąż są w obiegu i to nie dziwi. Dla ówczesnych ostropian czy gliwiczan Republika Weimarska jest kontynuacją Cesarstwa Niemieckiego, tym samym państwem w innej inkarnacji. Nie zerwano z przeszłością, widać to też w nazwie głównej arterii Gleiwitz,