Скачать книгу

Przez wszystkie minione lata razem stawiali czoło ciosom, których życie im nie oszczędziło. Ale zniknięcie Layli położyło kres dotychczasowej rzeczywistości i tym postanowieniom.

      Connor zaciągnął się papierosem po raz ostatni i rzucił niedopałek w śnieg. W ten wigilijny wieczór czuł się, jakby dźwigał na ramionach całe zmęczenie świata. Co robił o trzeciej nad ranem w tym zimnie, zamiast siedzieć u siebie w domu? Nie mógł dalej tak żyć. Przecież i tak nie uda mu się uratować wszystkich. Rola świętego Franciszka była dla niego zbyt trudna. Może nadszedł czas, aby zrobić przerwę, zapomnieć o pacjentach, opuścić Manhattan i gdzieś indziej zacząć nowe życie.

      Odrodzić się.

      Myślenie o tej ewentualności wprowadziło go na kilka sekund w błogi nastrój. Zaraz jednak poczuł na sobie spojrzenie Evie, która patrzyła na niego przez szybę kawiarni. Podniósł głowę i po raz pierwszy ich spojrzenia się skrzyżowały. Connor zrozumiał w jednej sekundzie, że ta dziewczyna przypomina mu jego samego. Nie znał jej, ale wiedział, że cierpieli podobnie. Ona niosła swoje cierpienie jak sztandar, podczas kiedy on chował swoje pod przykrywką zawodu lekarza. Ale w rezultacie należeli do tej samej rodziny. Connor postanowił wejść do ciepłego wnętrza kawiarni. Gitara Claptona ustąpiła teraz gitarze Boba Dylana. Shelter from the Storm. Uciec przed burzą. Jedna z jego ulubionych piosenek, którą Dylan napisał w roku 1975 po rozwodzie z żoną Sarą. I oto kolejny dowód na to, jak doskonale wpływają cierpienia na twórcze natchnienie…

      – Jaki jest ten hamburger? – spytał, siadając na ławce naprzeciw Evie.

      – Niezły – odpowiedziała, wypijając łyk milkshake’a.

      Connor nachylił się ku dziewczynie. Jeśli miał jej pomóc, musiał się o niej dowiedzieć czegoś więcej. Starał się, by jego słowa wzbudziły jej zaufanie.

      – Powiedziałaś, że potrzebujesz pieniędzy…

      – Och, odczep się – rzuciła Evie.

      – Nie, nie, proszę cię, powiedz mi, na co ci one potrzebne? Chciałbym zrozumieć…

      – Nie ma tu nic do rozumienia.

      – No, jeśli tak się do tego odnosisz…

      Connor westchnął. Dlaczego zawsze kusiło go, żeby zajmować się ludźmi wbrew ich woli? Zirytowany wstał od stołu i podszedł do baru. Zamówił piwo, nie spuszczając oka z dziewczyny, która, zaniepokojona, obgryzała pomalowane na czarno paznokcie, patrząc w szybę.

      Płacąc za piwo, Connor przejrzał zawartość portfela. Trzy studolarowe banknoty wyjęte niedawno z bankomatu. Żeby czuć się pewnie, musiał mieć zawsze przy sobie większą sumę gotówki. Klasyczna reakcja kogoś, kto wiedział, co to jest bieda.

      Nagle coś przyszło mu do głowy. Zszedł ze stołka barowego i podszedł do Evie, która zbierała swoje rzeczy.

      – Zagramy w pewną grę! – oznajmił, kładąc na stole sto dolarów.

      – Jak się ta gra nazywa? Przekupywanie nieletnich?

      – Wydawało mi się, że zależy ci na pieniądzach…

      Dziewczyna spojrzała na banknot z mieszaniną pogardy i ciekawości. Ręka Connora częściowo go zasłaniała i widać było, że brakowało mu części serdecznego palca.

      – Jeśli chcesz, banknot jest twój. – Connor podsunął pieniądze w kierunku Evie. – Musisz tylko odpowiedzieć na jedno pytanie.

      Evie popatrzyła na niego. Nie rozumiała, o co mu chodzi. Zawahała się. Ale w końcu podjęła decyzję.

      – Dobra, pytaj.

      – Na co potrzeba ci pieniędzy? – Connor spojrzał jej prosto w oczy i nie spuszczał wzroku.

      Evie przysunęła dłoń do zielonego banknotu.

      – Chcę kupić spluwę! – oznajmiła odważnie.

      Chwyciła banknot i wsadziła go do kieszeni, patrząc prowokująco na Connora. To były najłatwiej zarobione pieniądze w jej życiu. Connor zamarł. Zmroziła go ta odpowiedź. W wyobraźni ujrzał rewolwer, usłyszał wystrzał i krzyki. Jakieś skrywane głęboko wspomnienie zaczęło wydobywać się na powierzchnię. Poczuł się źle. Wyciągnął z kieszeni drugi banknot i położył go na stole.

      – Po co ci broń?

      Evie milczała. Chciała skłamać, ale czuła, że Connor na pewno w kłamstwo nie uwierzy. W pewien sposób prawda była wyjątkowa, a on ofiarowywał jej przecież za nią sto dolarów.

      – Chcę zabić pewnego faceta.

      Zdanie to padło jak wyrok śmierci. Przerażonemu Connorowi zakręciło się w głowie. Zebrał się w sobie.

      – Dlaczego?

      Tym razem Evie się nie wahała. Powiedziała już i tak zbyt wiele. Chwyciła ostatni banknot gestem gracza, który zgarnął już dużo forsy w pokerze.

      – Chcę się zemścić.

      Wówczas w głowie Connora zabrzmiało zdanie z przeszłości. Nieubłagana zemsta. Po plecach przebiegły mu ciarki.

      – Chcesz się zemścić? Za co?

      Ale Evie już włożyła płaszcz i zawiązała szalik pod brodą.

      – Przykro mi, to są dwa dodatkowe pytania, a chyba nie masz już więcej pieniędzy – rzuciła.

      Wpadł we własną pułapkę. Spojrzał bezsilnie na nią, jak wychodziła z restauracji.

      – Zaczekaj! – zawołał, próbując ją zatrzymać.

      Wybiegł na ulicę i dogonił ją. Śnieg wciąż padał. Miasto było ledwo widoczne pod ciężką szarą chmurą.

      – Nie możesz tak odejść. Jest zimno, niebezpiecznie. Chodź, znajdę ci jakiś nocleg.

      Evie odwróciła się do niego plecami. Nawet nie starała się odezwać. Nie wiedząc, co więcej może zrobić, Connor wsunął jej do kieszeni swoją wizytówkę.

      – To na wypadek, gdybyś zmieniła zdanie…

      Ale wiedział, że to nie nastąpi. Tymczasem Evie, przechodząc przez ulicę, zatrzymała się na środku pasów.

      – Ta osoba, którą ci przypominam, to kto? – zapytała.

      Stojąc przed kawiarnią, Connor zapalił kolejnego papierosa. W powietrzu zawisł niebieskawy dym, jakby unieruchomiony przez zimno.

      – To ja – rzekł.

      Dziewczyna popatrzyła na niego zaskoczona. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Spojrzenia ich zetknęły się po raz ostatni i Evie ruszyła w drogę. Connor patrzył, jak znika w ciemnościach nocy. Nerwowo zaciągał się papierosem. Wkrótce stracił ją zupełnie z oczu, ale jeszcze długo stał jak ogłupiały, wpatrzony w ślady jej butów na śniegu. To jasne, że nie mógł uratować każdego. Ale jakie są szanse przeżycia piętnastolatki, zagubionej pośród zimowej nocy na wielkim Manhattanie?

      4

      Droga przez noc

      Gdy przeglądasz się w lustrze i masz ochotę je stłuc, to nie lustro trzeba zniszczyć, to ciebie trzeba zmienić.

      Anonim

      Connor zaparkował samochód na Broome Street i pieszo przeszedł dwa kwartały, które oddzielały go od domu. Tak jak w całym mieście, w Soho również sypał równo śnieg, przysłaniając neony galerii, restauracji i modnych sklepów. Connor podszedł do budynku osadzonego na stalowych rusztowaniach. Na niedawno odnowionej fasadzie paliły się setki żarówek, a na chodniku stał niedokończony bałwan

Скачать книгу